Jerzy J. Kolarzowski
Wyraz i postawa – ubranie i ciało słów
Miejsce swobody i wiatru
Z niziny niemieckiej wysuwa się na północy pas ziemi o historycznej nazwie Szlezwik-Holsztyn. Stanowi on podstawę dla Półwyspu Jutlandzkiego, jest szeroki u podstawy, rozszerzający się, by w końcu przejść w zakrzywiony, cienki cypel wygięty w stronę południowej Szwecji. Półwysep Jutlandzki bywał porównywany do baraniego ogona, a sam wbijający się w morze przylądek Grenen – nawet do szczurzego. Zdarzały się też porównania mniej zoologiczne, na przykład do przyrządu odsysającego nadmiar kobiecego pokarmu. Panujący tu klimat jest umiarkowany, ciepły, morski, średnia temperatura w lutym waha się od 0°C do –1°C, w lipcu między 15 a 17°C. Bardzo częste są wiatry z kierunków zachodnich, dni bezwietrznych jest w roku niewiele. Półwysep Jutlandzki od Szwecji oddzielają cieśniny duńskie i dwie wyspy: Fionia i Zelandia. Na Zelandii umiejscowiła się datowana od XII stulecia osada Koppen Hawen (po duńsku „port kupiecki”) – dzisiejsza Kopenhaga. Miasto powoli rozrastało się. W XVII stuleciu miało własną giełdę, a już w XIX stało się lokalną metropolią.
W czasach szwedzkiego „potopu” Dania znalazła się wśród sojuszników Rzeczypospolitej, a na jej terenie przebywało wielu polskich rycerzy, wśród nich pamiętnikarz Chryzostom Pasek. W jego „Pamiętnikach” uwiecznione zostały duńskie domy z mocno rozpalanymi gliniano-kamiennymi piecami, które powodowały, że było tak gorąco, iż mieszkańcy kładli się spać nago. Historia Duńczyków wbiła się klinem pomiędzy dwóch wielkich sąsiadów: Szwecję na północy i Prusy na południu. Fale emigracji Polaków do Danii rozpoczęła Wiosna Ludów w roku 1848. Była to zarówno emigracja podejmowana z przyczyn ekonomicznych, jak i politycznych.
Krocząc za Atlantyk
W roku 1985 wyjechał z Polski 23-letni Grzegorz Wróblewski i znalazł się w obozie dla uchodźców urządzonym na jednym z promów przycumowanych do nabrzeży. Utrzymał żywe i częste kontakty z Polską, co uległo daleko idącym ułatwieniom po 1989 roku. Dziś Kopenhaga jest odległa od Warszawy o 75 minut lotu samolotem, przy dużej częstotliwości połączeń. W 1992 roku w tzw. serii fioletowej wydanej przez pismo „Brulion” ukazał się polski debiut Wróblewskiego „Ciamkowatość życia i inne wiersze z lat 1982–1992”. Dwa lata później także wspólnie z przedstawicielami środowiska „Brulionu” ukazuje się drugi tom – „Planety”. Od tego czasu otrzymaliśmy sześć tomów wierszy po polsku, cztery po duńsku. Ponadto autor pisze prozę poetycką, eseje, dramaty, których wybór pt. „Hologramy” ukazał się w 2006 roku. Od lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku Wróblewski wydaje poezję i prozę poetycką po angielsku w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych, w czasopismach i antologiach, a w roku 2007 opublikował książkę w tym języku. Oprócz polskiego, duńskiego i angielskiego jego twórczość była tłumaczona na dziewięć innych języków.
Maska i „twarz” języka
„Pomyłka Marcina Lutra (proza i szkice kopenhaskie)” to książka literacka, składająca się dziesięć części, niektórych rozbitych na podrozdziały. W kolejności są to: „Kopenhaga”, „Zakon”, „Buzz”, „Egzystencjalna historia”, „Instytut Studiów Biologicznych (Rok 8 – Trzcina)”, „Grób Ludwiga Wittgensteina (1889–1951)”, „Pomyłka Marcina Lutra”, „Dworcowy Händel”, „Ostatnie Słowa Pana Jensena”.
W tej rozbudowanej prozie, w której narrator występuje pod własnym imieniem i nazwiskiem, znajdujemy urokliwy melanż. Składa się nań codzienne doświadczenie mieszkańca Kopenhagi, rozległe zainteresowania autora, ujawniane przy okazji przypadkowych rozmów, ciekawe porównania, niespodziewane puenty, mętność mowy potocznej, nazwy i desygnaty odwołujące się zarówno do kultury masowej, jak i do lokalnego kolorytu, np. piwo Carlsberg.
W twórczości Grzegorza Wróblewskiego słowa mają na ogół podwójną rolę: skrywają i osłaniają, ale jednocześnie witają, choć odsuwają w czasie finalny komunikat. Nawiązują, ewentualnie podtrzymują kontakt, a często także bronią przed inwazją rozmówcy. Słowa są „skorupą żółwia”, pochodzą z miękkiego ciała; choć jest to ciało mężczyzny, są przepełnione nastrojem chwili i bywa to czasem nastrój odwrotu i ucieczki. Walorem tak poezji, jak i prozy Wróblewskiego jest mikrokosmos sytuacji. Kwestie metafizyczne zaczynają się i kończą na kondycji ludzkiej, przypadkowości egzystencji, nomadycznym bytowaniu, pesymistycznym półkroku poprzez świat, który przestał być wrogi, ale ugrzązł w stereotypach – zwłaszcza stereotypach z przeszłości, które taszczymy ze sobą.
Literatura od czasów romantyzmu zrywała z rygorem wierszy – odrzucała formalne porządki podziału, choć nadal miała być liryką, prozą liryczną. Wyrazista musiała pozostać kompozycja i rytmika, słownictwo kunsztowne. Metaforyka w tego rodzaju twórczości powinna być bogata, piętrowa, choć wypowiadana nieraz w sposób zawoalowany. Jest to jedna z dróg poezji, którą rozpoczęli Francuzi (A. Bertrand i Ch. Baudelaire) i oni też doprowadzili ją do perfekcji w wieku XX (Saint-John Perse i F. Ponge). Druga droga ewolucji formalnej wiersza była rzadsza i niebezpieczniejsza, kierowała się bezpośrednio w stronę dialogu. U wielu poetów znajdziemy może jeden, może dwa, najwyżej kilka wierszy zapisanych w postaci dialogu z myślnikiem na początku wersu. W literaturze polskiej tego rodzaju zapis sporadycznie występuje na przykład u Mickiewicza, Tuwima czy Barańczaka. W prozie poetyckiej Wróblewskiego ten sposób przekazywania treści jest prawie normą. Jest to jej wyróżnik i wskazówka zarazem. Wskazówka, że choć przestaliśmy być więźniami przedziałów społecznych czy państw, a także wypracowanych form odziedziczonych po trzech tysiącach lat historii literatury, zawsze jesteśmy, znajdowaliśmy lub znajdujemy się „w”.
Nieistotne, czy tym „w” jest nasze ciało, domostwo, kraj osiedlenia. Zawsze istnieje konieczność zajęcia się sobą bądź innym, konieczność zarobkowania, miłości, przypadkowych spotkań. Siła i słabość, twardość deskorolki i miękkość niewielkiej fali wypływają z naszej świadomości w opakowaniu słów. Wyrażamy się za pomocą dźwięków mowy, a współcześnie można ją utrwalić na wiele sposobów.
Czasem możemy przybrać fałszywy wyraz twarzy, nad wyraz spokojny lub obojętny, ale słowa w końcu będą musiały być wypowiedziane, raz wypowiedzianym łatwiej będzie przedzierzgnąć się w potoczystą, permanentną logoreę – rzekę mowy, aniżeli zamilknąć. A wówczas – czy tego chcemy, czy nie – nasze słowa, pochodzące ze świadomości i nawyków, staną się JEDNOCZEŚNIE częścią maski i częścią naszej twarzy.
Słabość wątpienia i siła słów
Dialogowa proza Wróblewskiego początkowo stawia lekki opór: możemy zauważać same oczywistości. Utwory jednak satysfakcjonują, gdyż puenta wiele wynagradza. Ponadto teksty doskonale bronią się w głośnym czytaniu.
Życie w globalnej wiosce nie jest mniej niebezpieczne niż przed wiekami w wiosce wikingów. Wymaga hartu ducha, odporności psychicznej, dystansu do świata i wiary w samego siebie. Wymaga poczucia, że znaleźliśmy w samych sobie wewnętrznego ducha – może tylko duszka – obrońcę i towarzysza. W świecie pisarza kosmopolityzm staje się łyżką miodu, niewielkim, choć znaczącym antidotum. Co prawda, nie zniweluje on pesymizmu uczonych i filozofów, ale cóż, jednym poprawi humor a malkontentów globalizacji, jak zwykle, zdenerwuje.
– Czy pesymizm może być zbratany z wewnętrzną siłą duchową?
– Oczywiście, egocentryzm czy narcyzm mniej wówczas zagraża każdemu z nas.
* * *
Książka:
Grzegorz Wróblewski, „Pomyłka Marcina Lutra (proza i szkice kopenhaskie)”, Wydawnictwo UW, Warszawa 2010.
* Jerzy J. Kolarzowski, doktor nauk prawnych.
„Kultura Liberalna” nr 92 (42/2010) z 12 października 2010 r.