Paweł Marczewski
Mały Książę na Kaukazie. O „Planecie Kaukaz” Wojciecha Góreckiego
Na nieco mylący tytuł napisanego przez Wojciecha Góreckiego tomu reportaży, którego uaktualnione i rozszerzone wydanie ukazało się niedawno nakładem Wydawnictwa Czarne, wskazywał już Ryszard Kapuściński, kiedy książka wyszła po raz pierwszy. Sugerował, że zamiast o „Planecie Kaukaz”, lepiej byłoby zapewne mówić o „Kosmosie Kaukaz”. Trudno się z tym nie zgodzić – opisywany przez Góreckiego region jest tak różnorodny, a zamieszkujące go narody mają za sobą historię tak pogmatwaną, zaś przed sobą przyszłość tak niepewną, że ich świat przypomina raczej całe uniwersum targane niekończącymi się Wielkimi Wybuchami. Choć Dagestańczyków od krasnodarskich Kozaków dzieli zaledwie wąski pas lądu rozciągający się od Morza Czarnego po Morze Kaspijskie, ich światy są na tyle odmienne, iż mogliby równie dobrze mieszkać na innych planetach. Nawet Czerkiesi i Karaczajowie, choć zamieszkują te same republiki, utworzone jeszcze przez sowieckie władze, wydają się od siebie odlegli o miliony lat świetlnych z powodu długoletnich, chętnie rozpamiętywanych urazów oraz pieczołowicie podkreślanych różnic kulturowych.
Górecki zdający relację z wypraw do kaukaskiego układu planetarnego przypomina trochę Małego Księcia. Pochyla się nad losem mieszkańców kolejnych planet, uważnie słucha ich historii, porównuje je z tymi, które usłyszał wcześniej od ich przyjaciół lub wrogów. Bardzo rzadko wydaje oceny. Niekiedy pisze o swoich odczuciach czy uprzedzeniach, ale tylko po to, by za chwilę przeciwstawić im zdarzenie, anegdotę czy informację, która je kompletnie podważa. Jak wtedy, gdy ze strachem wsiada z grupką podejrzanych, odzianych w dresy Osetyjczyków do ich Łady z przyciemnianymi szybkami, by zamiast we własnoręcznie wykopanym dole, wylądować z nimi w kapliczce ku czci pogańskiego boga Uastyrydżego. „Nowe pokolenie bezprizornych, dzieci pierestrojkowych zawirowań i kryzysu lat dziewięćdziesiątych” okazuje się dochowywać wierności kultowi, który „przetrwał czasy carskie i komunistyczne”.
Co najważniejsze, Górecki, mimo swojej znakomitej orientacji w historyczno-politycznych realiach Kaukazu, w żadnym z pomieszczonych w „Planecie Kaukaz” reportaży nie traci niemal dziecięcej ciekawości. Zaczyna zawsze od opowieści o konkretnym człowieku, miejscu, wydarzeniu – od żyjącej niejako poza czasem społeczności Hinalugijczyków, zamieszkujących osadę na pograniczu dagestańsko-azerskim; od Lwa Wozniaka z Machaczkały, „potomka polskiego zesłańca, malarza, domorosłego filozofa, brata łaty”; od prowadzonego w czynie społecznym przez Ludmiłę Wasiliewnę Jewdokimową muzeum etnograficznego, dokumentującego kulturę kozackich raskolników, wiernych staremu obrządkowi prawosławnemu sprzed reformy Nikona. Aby zrozumieć napotkaną osobę, odwiedzaną wieś czy dostrzeżony przedmiot, Górecki korzysta obficie ze swojej znajomości miejscowych realiów – nigdy jednak od nich nie zaczyna. Wychodzi od czystego, ożywczego zdziwienia, w którym nie ma śladu łatwej fascynacji egzotyką. A czytelnik dziwi się wraz z nim. Dziwi i chce zrozumieć.
W zrozumieniu pomagają krótkie, celne wypisy z notatek, o które Górecki uzupełnił nowe wydanie swojej książki. Mają one tak różny charakter, jak różne są opisywanie przez autora kraje, ludzie i kultury. Niekiedy zawierają wspomnienia o przyjaciołach, którzy zmarli w czasie oddzielającym oba wydania „Planety Kaukaz”. Innym razem dopisują zaskakujące, na ogół smutne kontynuacje do historii opowiedzianych w reportażach, jak w wypadku tekstu o Adygejczykach, który kończy się toastem wzniesionym wspólnie z archeologiem Nurbim Łowpaczem. Górecki pije z uczonym za „powrót Telepina”, pradawnego bóstwa, które czeka, aż mieszkańcy Kaukazu sami uporządkują swoje sprawy, by wrócić i znowu „błogosławić noworodkom, wspierać cierpiących i dbać o urodzaje”. Towarzysząca reportażowi lakoniczna notatka opisuje sprzeciw rdzennej ludności wobec organizowaniu olimpiady zimowej w Soczi, miejscu wymordowania setek tysięcy autochtonów. Ponieważ nikt nie zwrócił uwagi na protesty, miejscowi poprosili jedynie, aby w ceremonię otwarcia wpleciono elementy nawiązujące do ich kultury. Górecki puentuje sucho: „Asker Socht z Międzynarodowej Asocjacji Czerkieskiej mówi, że wśród 400 artystów z Rosji, którzy asystowali przy przekazaniu z Vancouver do Soczi ognia olimpijskiego, rdzenną ludność reprezentował… kozacki chór”.
Choć bohaterami „Planety Kaukaz” są narody małe lub mikroskopijne, wymierające lub wyniszczone, różni się ona bardzo od większości książek opisujących odchodzące w przeszłość światy ostatnich przedstawicieli (tu wstaw dowolną mniejszość, która wydała się autorowi wystarczająco egzotyczna, by się jej przyjrzeć bliżej). Górecki oczywiście poświęca wiele miejsca tarciom między współczesną cywilizacją, czy to w radzieckim, czy w zachodnim wydaniu, a tradycyjnymi sposobami życia Czeczenów, Dagestańczyków, Czerkiesów. Jego pisania nie napędza nostalgiczne wzruszenie na myśl o surowości i prostocie przemijającego świata. Kaukaz jest dla niego buzującym tyglem; miejscem, gdzie wciąż wytwarzane są nowe style życia, nowe formy organizacji państwowej, nowe sposoby radzenia sobie z nowoczesnością. To wszechświat, który dzięki swojej burzliwej historii zachował niejako wieczną młodość. Owszem, do Hinalugu poprowadzono drogę, dotarły tam telefony komórkowe i telewizja satelitarna. Być może niebawem osada całkiem się wyludni. Jednakże nie wszyscy potomkowie jej dawnych mieszkańców wtopią się w tłum moskiewskich czy petersburskich mieszczan. Niektórzy wciąż będą skręcali swoimi samochodami o przyciemnianych szybach w leśne ostępy, by złożyć pokłon pradawnym bóstwom.
Książka:
Wojciech Górecki, „Planeta Kaukaz”, wydanie II uzupełnione, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2010.
* Paweł Marczewski, historyk idei, socjolog. Doktorant w Instytucie Socjologii UW. Członek redakcji „Przeglądu Politycznego” i redakcji „Kultury Liberalnej”. Dziennikarz „Europy – Miesięcznika Idei”.
„Kultura Liberalna” nr 92 (42/2010) z 12 października 2010 r.