Samym oddechem, branym przed pierwszą frazą, przenosi nas w czasy, gdy powietrze było czyste, a wiara ludu bożego niezmącona przez zsekularyzowane ekscesy dźwiękowe wielkich miast. Przynajmniej dzieje się tak wtedy, gdy śpiewa muzykę dawną.
Co z nowszym repertuarem? Chcąc się o tym przekonać, z najwyższą ciekawością czekałem na album nagrany dla włoskiego Stradivariusa (ukazał się w 2008 roku, ale do mnie przyjechał dopiero co), na którym Gemma sięga po pieśni Ottorina Respighiego. Włoszka wędruje przez melancholijny świat leśnych bóstw, Deità Silvane. Niczym wierny cień kroczy za nią fortepianista Aldo Orvieto, a ich wspólny ruch zdaje się dziełem natury. Ich droga wiedzie od XX stulecia w przeszłość oswojoną przez twórcę „Pinii Rzymskich”. Respighi napisał – przepraszam – rozpisał bas cyfrowany w miłosnych kantyczkach dawnych mistrzów. Słuchając ich, czuję się tak, jakbym oglądał artystyczne zdjęcia fresków z barokowej świątyni. A ja przecież lubię takie albumy.
Płyta:
Ottorino Respighi, „Deità Silvane, Songs”;
Wyk.: Gemma Bertagnolli, Mirko Guadagnini, Aldo Orvieto;
Stradivarius 2008.