„KULTURA LIBERALNA – EKSTRA NADWYŻKA”
dodatek świąteczny pod redakcją Katarzyny Kazimierowskiej

* * *

Jakub Majmurek

Zrestartować kino

Od początku lat dziewięćdziesiątych stosunki między krytyką filmową i środowiskiem twórców filmowych były raczej napięte. Krytycy często zarzucali polskiemu kinu oderwanie od rzeczywistości, warsztatowe braki, artystyczny konserwatyzm, schematyzm myślowy. Z kolei filmowcy mieli za złe krytykom, że nie towarzyszą uważnie kinu, nie próbują tworzyć warunków do poważnej dyskusji, zamiast tego skupiając się na agresywnych atakach na nielubianych przez siebie artystów. Obie grupy miały dużo racji, przez większą część ostatnich dwóch dekad sytuacja rzeczywiście wyglądała w ten sposób, ze szkodą zarówno dla polskiego kina, jak i krytyki filmowej. Krytyka filmowa powinna być partnerem dla kina. Partnerem niełatwym, a napięcie w jakim koniecznie musi się ona znajdować z polem produkcji artystycznej, powinno wytwarzać twórczy ferment pomagający rodzić się nowatorskim tekstom filmowym, odważnym artystycznie, intelektualnie i politycznie.

Na szczęście od około dwóch, trzech lat można dostrzec pierwsze oznaki zmian. W polskim kinie wyraźnie zaczyna dziać się coś ciekawego. Coraz silniej swoją obecność zaznacza w nim młodsze pokolenie twórców debiutujących pod koniec lat 90. albo na początku obecnej dekady. Od paru lat, każdego roku pojawia się przynajmniej kilka polskich filmów, które – przy wszystkich swoich słabościach – stanowią poważną propozycję artystyczną, wzbudzają dyskusje, poszukują nowych, dotychczas rzadko obecnych w rodzimej kinematografii estetyk i tematów. Można tu wymienić takie dzieła jak „33 sceny z życia” Małgorzaty Szumowskiej, „Nieruchomy poruszyciel” Łukasza Barczyka, „Matka Teresa od kotów” Pawła Sali, „Wojna polsko-ruska” Xawerego Żuławskiego, „Dom zły” Wojciecha Smarzowskiego, czy „Rewers” Borysa Lankosza. Poza dziełem Szumowskiej wszystkie te filmy to debiuty (problemem wymagającym osobnego tekstu jest to, że w polskim kinie debiutanci mają często po 40, 50 lat…) lub drugie w karierze pełnometrażowe, kinowe dzieła ich twórców. Dzieli je bardzo wiele, ale łączy jedno: wszystkie starają się myśleć przy pomocy filmowej formy, ich twórcy bardzo umiejętnie i świadomie posługują się filmowymi środkami wyrazu, nowoczesnym filmowym językiem odwołującym się do wysoce kompetentnego widza (odwrócona chronologicznie narracja w „Matce Teresie od kotów”), czy gatunkowymi konwencjami (klasyczny czarny kryminał w „Rewersie”, neo-noir w „Domu złym”). Niestety filmy te – choć wyznaczają kierunek, w jakim rozwijać powinno się polskie kino – ciągle stanowią margines produkcji filmowej w Polsce. Tej większość stanowią przemysłowo produkowane komedie romantyczne, w których bardziej niż o romans chodzi o tvnowski sen ciągle niedokończonej polskiej klasy średniej o sobie samej, i produkowane z myślą o szkolnej publiczności, stereotypowe, powielające obowiązujące ideologiczne hegemonie, banalne kino historyczne – ostatnio „Joanna” Feliksa Falka, wkrótce „Bitwa warszawska” w 3D Jerzego Hoffmana.

Symptomatyczne dla stanu naszej kinematografii jest także to, że na festiwalach w Gdyni świetne filmy Szumowskiej i Sali przegrały właśnie z miernymi melodramatami historycznymi: odpowiednio „Małą Moskwą” Waldemara Krzystka i „Różyczką„ Jana Kidawy-Błońskiego, o których w najlepszym wypadku można powiedzieć, że są względnie poprawne warsztatowo. Ze wszystkich pól produkcji kulturowej w Polsce to kino pozostaje najbardziej zachowawcze pod każdym względem – intelektualnym, politycznym, instytucjonalnym – najbardziej upupione i infantylne, pozostając daleko w tyle za literaturą, sztukami wizualnymi, czy teatrem. To, co najbardziej interesujące w polskim kinie ciągle pozostaje na marginesie, potrzebuje pomocy, by dalej mogło się rozwijać. Takim towarzyszem drogi dla ambitnego, nowego polskiego kina powinna być krytyka filmowa, towarzysząca filmom, stawiające przed kinem pewne problemy, przygotowująca publiczność i środowisko na dzieła niełatwe, nieoczywiste, nowatorskie.

W ciągu ostatnich dwudziestu lat krytyka rzadko była gotowa do przyjęcia takiej roli, do partnerskiej rozmowy, konstruktywnego sporu z twórcami filmowymi. Jednak także zdają się zachodzić pewne istotne zmiany. Coraz wyraźniej staje się słyszalny głos pokolenia autorów i autorek piszących o filmie, urodzonych na przełomie lat 70. i 80. Choć dzielą ich teoretyczne i ideowe założenia, z jakich (świadomie lub nie) uprawiają swoją krytykę, narzędzia, jakich do tego używają, to w pisaniu o filmie tej grupy osób – do których zalicza się także autor tych słów – daje się wyraźnie wskazać kilka wspólnych cech, która pozwalają mówić o czymś w rodzaju pokoleniowej formacji, wyraźnie odróżniającej się od starszych pokoleń krytyków. Podstawowym doświadczeniem, jakie łączy wszystkich jego przedstawicieli jest ponowne odkrycie kinofilii dzięki radykalnemu otwarciu archiwum filmowego przede wszystkim za sprawą Internetu, ale także telewizji kablowych, DVD, czy festiwali filmowych (zwłaszcza Nowych Horyzontów) pokazujących polskiej publiczności artystycznie odważne, podejmujące niełatwe zagadnienia kino, śmiało badające te obszary ludzkiego doświadczenia – przemoc, seksualność, wykluczenie ekonomiczne i społeczne, polityczny gniew itd. – które polskie kino od dawna ignoruje. To na tego typu festiwalach można było znaleźć filmy podejmujące dialog z najważniejszymi problemami społecznymi, stawiające współczesnemu światu niewygodne pytania. Niestety w tym dialogu kina ze światem bardzo rzadko, jeśli w ogóle, można było usłyszeć język polski.

Stąd inicjatywa o nazwie Restart, grupująca piszących o filmie ludzi z różnych pól (krytyków, filmoznawców, teoretyków, literatów etc.) połączonych generacyjną wspólnotą i niezgodą na dominujący w Polsce model kina, na jego infantylizm i zachowawczość. Nazwa grupy – docelowo think-tank polskiego kina, działający na razie jako „parainstytucja” – ma podwójne znaczenie, po pierwsze zawiera się w niej postulat „zrestartowania”, nowego otwarcia polskiego kina, po drugie jest nawiązaniem do przedwojennego Startu: grupy kinofilów, teoretyków, krytyków i artystów niezgadzających się na model przedwojennego „kina kiniarzy”, walcząca o miejsce dla filmu artystycznego i politycznego, podejmującego najważniejsze problemy społeczne swoich czasów. Po odwilży ’56 roku związane ze Startem osoby zakładały w Polsce działające na zasadach spółdzielczych zespoły filmowe, które stworzyły otoczenie instytucjonalne, w jakim polskie kino mogło kwitnąć jak nigdy w historii. W zespołach filmowych filmowcy mieli możliwość ciągłego kontaktu z literatami, każdy z zespołów miał swojego kierownika literackiego, odpowiedzialnego za literacką i intelektualną stronę dzieła filmowego, stanowiącego swoistego intelektualnego sparingpartnera dla reżysera i scenarzystów, dostarczającego ich pracy inspiracji i kontekstów. Ich rola jest często pomijana w historiach kina polskiego, tymczasem bez pracy Konwickiego nie byłoby „Faraona”, a bez inspiracji Hanny Krall wczesnych filmów Kieślowskiego, zwłaszcza „Przypadku”.

Jednym z najważniejszych postulatów Restartu jest przywrócenie funkcji podobnej do tej, jaką w zespołach filmowych pełnił kierownik literacki. Uważamy, że kino powinno się otworzyć na pole literackie, nie tylko w tym sensie, że kino powinno sięgać po współczesną polską literaturę (po sukcesach „Rewersu” i „Wojny polsko-ruskiej” większość środowiska filmowego sama się już do tego przekonała), ale także wprowadzając silniej niż dotychczas literatów w pole produkcji filmowej i przykładając większą wagę do prac literackich. Kino polskie powinno się otworzyć także na pole teorii. Intelektualnym partnerem dla reżyserów mogą być nie tylko literaci, ale także filozofowie czy teoretycy kina, dostarczający kontekstów, znaczeń inspiracji, teoretycznej samoświadomości dziełom filmowym, przygotowując także grunt pod recepcję najtrudniejszych dzieł. Kino mogłoby wiele zyskać otwierając się na teorię i produkcję teoretyczną, czy też podejmując próbę problematyzacji podziału na produkcję teoretyczną (produkcję wiedzy) i artystyczną. Na „sztukę” i „dyskurs” – podążając za eksperymentami takich twórców jak Eisenstein, czy Godard. Podobne otwarcie od pewno czasu może obserwować w obszarze sztuk wizualnych – nie tylko katalogi wystaw zaczynają przypominać teksty filozoficzne, ale do przestrzeni galerii trafia sam teoretyczny dyskurs – czy teatru, gdzie w ostatnich latach pojawiła się funkcja dramaturga opracowującego literacką i intelektualną stronę spektaklu, mierzącego się na tym polu z reżyserem, obudowującego spektakl kontekstami. Dramaturdzy odnoszący największe sukcesy w polskim teatrze często wywodzili się właśnie z pola produkcji teoretycznej, teraz być może warto powtórzyć podobny eksperyment w kinie.

Tworząc Restart kierujemy taką propozycję pod adresem środowiska filmowego. Nie chcemy dłużej krytyki ciągle narzekającej na polskie kino, ale takiej, która towarzysząc mu, inspirując, postulując rozwiązania i stawiając przed nim problemy umożliwia jego ponowne otwarcie.

* Jakub Majmurek, filmoznawca, doktorant w SNS PAN, członek Restartu

„Kultura Liberalna” – dodatek specjalny z 24 grudnia 2010 r.