Szanowni Państwo, czy ma sens wołanie do naszych polityków i publicystów o elementarny ład w myśleniu? PR, szopka, hucpa wydają się odnosić tryumf jeden za drugim. Oznacza to jednak, iż nowe inicjatywy na polskiej scenie politycznej rozbijają się o mur stereotypów. Debata publiczna porusza się zaś z grubsza dokoła tych samych tematów i wyobrażeń. Co podtrzymuje przy życiu ten stan rzeczy?
Punktem wyjścia do dzisiejszego Tematu Tygodnia jest tekst Tadeusza Ciecierskiego z „Kultury Liberalnej”, który twierdzi, że dominuje myślenie, które nazywa też „pakietowym”, czy „wiązkowym”. Przyprawianie gombrowiczowskich „gęb” przeważa nad zdystansowaną oceną funkcjonujących w sferze publicznej idei, konkretnych poglądów, osób, instytucji itd. „Zgoda – ewentualnie brak zgody – na pewien pogląd będzie tu przyczyną zgody lub braku zgody na pewien inny pogląd, który pozostaje z tym pierwszym w luźnym, by nie powiedzieć żadnym, związku” – pisze Ciecierski.
Zapytaliśmy o zdanie na temat tej tezy osoby o intrygująco różnych poglądach. Edmund Wnuk-Lipiński uważa, że gdyby problem polskiej sfery publicznej polegał na myśleniu o oponentach w kategoriach „wiązek”, sytuacja nie byłaby aż tak zła. O wiele bardziej niepokoi go coraz silniejszy składnik emocjonalny naszych debat. Leszek Miller wskazuje, że myślenie „pakietowe” oznacza coś jeszcze – mianowicie pewne elementy ideologii są dość swobodnie przestawiane pomiędzy różnymi ugrupowaniami, prowadząc ostatecznie do rozmycia ich tożsamości. Igor Janke przestrzega przed postępującą niemożnością obywateli zrozumienia otaczającej ich rzeczywistości politycznej, owocującą myśleniem stereotypowym i szkodliwą dla jakości demokracji. Krzysztof Iszkowski zdecydowanie nie zgadza się z tekstem Ciecierskiego, zarzucając niedocenienie czynników ekonomicznych, socjologicznych, psychologicznych i antropologicznych przy analizie polityki.
Zapraszamy również do lektury w zakładce „Pytając” wywiadu z Pawłem Lisickim – o miejscu „Rzeczpospolitej” na mapie polskiej prasy, pęknięciach na prawicy oraz o głębokim sensie wydarzeń po 10 kwietnia. Rozmowę przeprowadziła Karolina Wigura.
Zapraszamy do lektury!
Redakcja
1. TADEUSZ CIECIERSKI: O myśleniu wiązkami
2. EDMUND WNUK-LIPIŃSKI: Odziedziczona mentalność
3. LESZEK MILLER: Dowolne przestawianie elementów w pakiecie
4. IGOR JANKE: Myślenie wiąchami
3. KRZYSZTOF ISZKOWSKI: Mniej filozofii w polityce
* * *
O myśleniu wiązkami
„Z rozkładu rzeczy najlepszych powstają rzeczy najgorsze”
David Hume
Prawdopodobnie większość z nas zgodzi się z opinią, że jedną z istotnych cech liberalnej demokracji jest wielki zakres wolności wyboru, który pozostawia obywatelowi państwo. Zazwyczaj wyobrażamy przy tym sobie, że możliwe ograniczenia tego zakresu wolności mogą być skutkiem zaistnienia dwóch typów czynników, z których drugi może być konsekwencją pierwszego – wykorzystania przez władze środków przymusu lub zmian w prawie regulującym jakieś sfery życia obywateli. Wyobrażenie to, któremu nie sposób odmówić słuszności, ma konsekwencje praktyczne w postaci powoływania w społeczeństwach demokratycznych instytucji oraz rozwiązań strukturalnych, mających minimalizować ryzyko zrealizowania się czarnych scenariuszy, w których dysponent środków przymusu stosuje je, aby ograniczać zakres wolności.
Można powiedzieć zatem, że mamy tu od czynienia z przeciwnikiem rozpoznanym i przynajmniej częściowo okiełznanym. Jednak chwila refleksji powinna poprowadzić nas również ku innej obserwacji: w społeczeństwach demokratycznych funkcjonują niekiedy procesy, które ograniczają zakresy wyboru obywatela w zupełnie inny – wewnętrzny lub oddolny – sposób. Co ciekawe, ich skutki pozostają w wielkim stopniu nieuświadomione, a niekiedy nawet niemożliwe do eliminacji, mimo że jesteśmy świadomi mechanizmów, które za nimi się kryją. Bardzo dobrym przykładem jest tu zjawisko sondaży wyborczych oraz związane z nim zachowania wyborcze. Jak przekonywaliśmy się wielokrotnie, publikowane sondaże wyborcze sprzyjają petryfikacji sceny politycznej – są prawdopodobnie w pewnym stopniu odpowiedzialne za mechanizm głosowania na partie „mające szanse” oraz niegłosowania na partie „niemające szans” oraz masowe nieuczestniczenie w wyborach osób przekonanych, że „partie mające szanse” nie są bliskie ich politycznym poglądom. Jeśli tak właśnie jest, to mechanizm powyższy ogranicza faktycznie zakres naszej wolności wyborczej i jest tak, mimo że zakres ten jawi nam się jako szerszy.
Dużo bardziej interesującym zjawiskiem podobnego typu jest fenomen, który nazwałbym myśleniem wiązkowym lub pakietowym. Polega on z grubsza na tym, że o funkcjonujących w sferze publicznej ideach, konkretnych poglądach, osobach, instytucjach itd. myśli się w sposób zbiorczy, zakładając błędnie, że istnieje jakakolwiek obiektywna i merytoryczna podstawa wiążąca ze sobą rzeczy niemające w rzeczywistości ze sobą wiele wspólnego. Zgoda – ewentualnie brak zgody – na pewien pogląd będzie tu przyczyną zgody lub braku zgody na pewien inny pogląd, który pozostaje z tym pierwszym w luźnym, by nie powiedzieć „żadnym”, związku.
Dotyczyć to może, po pierwsze, ogólnych idei pewnego typu – jest rzeczą zadziwiającą, że ludzie naprawdę uważają niekiedy, że na przykład niechęć do prywatyzacji szkolnictwa wyższego może mieć jakikolwiek głębszy związek ze stanowiskiem pozytywnym w kwestii związków partnerskich, postawa proekologiczna związana jest z poglądami kolokwialnie określanymi mianem „lewicowych”, a przywiązanie do idei narodu wymusza niechęć do ateizmu i agnostycyzmu. Nie chodzi tu oczywiście o to, że każda osoba będzie wiązała ze sobą jakoś te różne kwestie, ale o to, że brak postawy tego rodzaju będzie w nas w sposób naturalny budził potrzebę uzyskania jakiegoś uzasadnienia takiego stanowiska oraz wywoływał podejrzenie, że mamy tu do czynienia z jakąś niespójnością w poglądach danej osoby.
Po drugie, i ta odmiana myślenia wiązkami jest chyba bardziej niebezpieczna od pierwszej, może być tak, że zbiorczo i pakietowo oceniane są wszelkie konkretne pomysły, stanowiska lub wypowiedzi mające jedno określone źródło osobowe lub instytucjonalne. Dobrej ilustracji tego zjawiska dostarczyć nam może następujący prosty eksperyment myślowy. Wyobraźmy sobie, że uważamy, iż w sferze publicznej funkcjonuje partia lub osoba, która z pewnych przyczyn, których nie musimy tu szczegółowo opisywać, jest przez nas skrajnie źle oceniana (Czytelnik może dla ułatwienia wybrać tu przykład bliski Jego politycznym namiętnościom). Odpowiedzmy sobie teraz szczerze na pytanie, czy bylibyśmy w stanie z przekonaniem poprzeć w dyskusji publicznej taką właśnie osobę, gdyby broniła ona stanowiska, względem którego – gdy rozważymy je in abstracto – jesteśmy nastawieni albo neutralnie, albo pozytywnie. Przypuszczam, że musielibyśmy przyznać się tu przynajmniej do wahania, jeśli po prostu nie do tego, że nie bylibyśmy skłonni tego zrobić. Wyobraźmy sobie także, że uważamy, iż w sferze publicznej funkcjonuje partia lub osoba, która z pewnych przyczyn, których nie musimy tu szczegółowo opisywać, jest przez nas oceniana skrajnie przychylnie i pozytywnie. Czyż nie byłoby to dla nas przynajmniej od czasu do czasu wystarczającym powodem do przyjmowania na wiarę poglądów głoszonych przez tę partię lub osobę jako nam bliskich i ważnych?
Sądzę, że zjawisko to, lub jakieś bardzo do niego podobne, jest w sferze publicznej powszechne. Oczywiście jego szczegółowe zbadanie wymaga studiów o charakterze częściowo empirycznym (na pierwszy rzut oka wydaje się, że rzucić na nie pewne światło mogłyby szeroko badane w psychologii społecznej procesy rządzące atrybucją cech). Pozostaje nam tu jednak krótko uzasadnić nasze wyjściowe twierdzenie, zgodnie z którym myślenie wiązkowe może grać rolę czynnika potencjalnie ograniczającego zakres naszej wolności politycznej (a może także wolności po prostu). Jedną z idei regulatywnych demokracji jest idea racjonalnej debaty osób, które oceniają swoje stanowiska wedle siły przemawiających za nimi argumentów. Ideał ten nie jest w praktyce nigdy realizowany, ale można powiedzieć także, że społeczeństwo, w którym nigdy nie byłby w najmniejszym choćby stopniu realizowany, nie byłoby w ogóle społeczeństwem demokratycznym (być może powróciłoby do mitycznego stanu wojny każdego z każdym albo stało się społeczeństwem teokratycznym).
Myślenie wiązkowe w sposób systematyczny usuwa argumenty oraz logiczne i merytoryczne związki między poglądami na plan dalszy, zastępując je swobodnymi asocjacjami motywowanymi emocjonalnie. W sferze publicznej ocena i wybór idei, osoby lub opcji politycznej staje się wówczas prawie wyłącznie kwestią tego, czy idee te są dla nas źródłem bodźców emocjonalnych określonego typu – uczucia współczucia, gdy przydarzy się komuś nieszczęście, uczucia niechęci, gdy wskaże się potencjalną aferę, w którą uwikłane są osoba lub instytucja. W takim świecie idea racjonalnej debaty traci całkowicie znaczenie i jest zastępowana przez jej pozory.
Co jednak z tego wszystkiego najważniejsze, związki asocjacyjne tego typu jest bardzo trudno rozbijać – znacznie trudniej od jakichkolwiek związków umotywowanych racjonalnie. Ich natura jest tu nieco podobna do tej właściwej nałogom oraz złym nawykom – wiedza, że są one złe ma na nie mizerny wpływ. To zaś musi w naturalny sposób sprawiać, że wzięcie pod uwagę wielu opcji ideowych jest dla nas wykluczone, choć pozornie może się nam wydawać, że ich wybór leży w zakresie naszych możliwości.
Byłbym skłonny przypuszczać, że mechanizm opisany powyżej jest nie tyle procesem, który prowadzi nieuchronnie do jakichś dobrze określonych i niepożądanych skutków, ale że jest on raczej permanentnym stanem liberalnej demokracji w Polsce (czy o wynikach jakichkolwiek wyborów i sondaży w naszym kraju decydowały w ostatnich dwudziestu latach jakiekolwiek inne racje niż te oparte na społecznie rozpowszechnionych swobodnych asocjacjach, którymi cechuje się myślenie pakietowe?). Nie sądzę przy tym, żeby opisany mechanizm był zjawiskiem nowym i wyłącznie współczesnym. Nie wiem też, jakby można było jemu zaradzić – skłonność do irracjonalnego myślenia i zachowania towarzyszy człowiekowi od zawsze, przejawiając się w dużo bardziej spektakularnych postaciach. Być może to zresztą właśnie sprawia, że zjawisko myślenia pakietowego jest bardziej niebezpieczne, bo trudniej je dostrzec niż ludzkie praktyki numerologiczne lub astrologiczne.
* Tadeusz Ciecierski, doktor filozofii, członek redakcji „Kultury Liberalnej”.
* * *
Odziedziczona mentalność
Gdyby zasadniczy problem polskiej sfery publicznej rzeczywiście polegał na myśleniu o oponentach w kategoriach „wiązek”, „pakietów” czy gombrowiczowskich „gęb”, nasza sytuacja nie byłaby aż tak zła. Byłoby to „normalne”, w takim sensie, że na podobnym myśleniu stereotypowym opiera się język publiczny w wielu demokratycznych krajach.
Podstawową chorobą polityki oraz życia publicznego nad Wisłą jest natomiast – co szczególnie mnie martwi – coraz silniejszy składnik emocjonalny. Elementy racjonalne, takie jak na przykład dążenie do realizacji wartości, które uznajemy za ważne, czy własnych interesów, schodzą wobec niego na drugi plan. Jest to spirala, która zapoczątkowana została już wcześniej, ale nabrała nieprawdopodobnego impetu po katastrofie smoleńskiej i dziś wciąż obserwujemy jej umacnianie się. Powoduje to sytuację, w której dyskusja o programach czy celach w życiu publicznym – jeśli pominiemy tak enigmatycznie sformułowane cele, jak dążenie do prawdy czy do podobnie szczytnych, a słabo zdefiniowanych perspektyw – została zredukowana do postaci szczątkowej.
Możliwe, że emocjonalność zostałaby obniżona, gdyby główni aktorzy klasy politycznej – zarówno rząd, jak i opozycja (a zwłaszcza Prawo i Sprawiedliwość, gustujące we wzniecaniu nastrojów społecznych) – postawili sobie racjonalność i spokój za cel, prowadzili debatę i mobilizowali poparcie dla swoich stronnictw za pomocą racjonalnych argumentów. Nie musi być to jednak ani łatwe, ani w ogóle – w obecnej sytuacji – możliwe, ze względu na szczególny charakter polskich podziałów.
Podziały te nie są oparte na klasycznym rozróżnieniu między lewicą a prawicą (od którego już blisko do „pakietów”), ale reprezentują pewne typy mentalności. Pierwszy z nich nazwałbym pragmatycznym. To taki, wedle którego skutki mają swoje przyczyny, a łańcuch przyczynowo-skutkowy można racjonalnie wyjaśnić. Reprezentanci drugiego typu mentalności zakładają, że to, co widzimy, wprowadza nas w błąd. „Rzeczywistość”, dostępna racjonalnemu poznaniu, ukrywa „prawdziwe” przyczyny i przebiegi rozmaitych wydarzeń. Stąd już blisko do rozmaitych teorii spiskowych, które dodatkowo łączy przekonanie, że Polska ma pewną mistycznie rozumianą „szczególną pozycję”, tytuł, by traktowano ją wyjątkowo. Dotyczyć to ma zarówno jej obywateli, jak i społeczności międzynarodowej.
Dodajmy, że nie jest to w naszej tradycji nic nowego. Oba typy mentalności ukształtowały się jeszcze przed odzyskaniem wolności, co najmniej pod koniec wieku XIX, po powstaniu styczniowym. Były one dość szeroko obecne w literaturze – w uproszczeniu nazywano je podziałem na romantyków i organiczników. Romantycy to tacy, którzy uważali, że nie szkiełko i oko, ale to, co mamy w sercu, jest ważne, ważniejsze nawet niż grawitacja. Natomiast organicznicy byli zajęci budowaniem instytucji i pracą u podstaw. Te dwa typy mentalności są obecne w naszej sferze publicznej do dziś: naturalnie PiS byłoby ekspozyturą romantyków, a PO – organiczników. Choć mechanizm powstawania tych podziałów może mieć charakter bardziej uniwersalny, ich treść jest jednak specyficznie polska. Zaś zakorzenienie historyczne sprawia, że oczekiwanie, zgodnie z którym element racjonalny miałby szybko przeważyć w polskim życiu publicznym nad emocjonalnym, wypada traktować z najwyższą ostrożnością.
* Edmund Wnuk-Lipiński, profesor socjologii.
* * *
Dowolne przestawianie elementów w pakiecie
Teza Tadeusza Ciecierskiego o pakietowości myślenia w polskiej polityce jest do przyjęcia z tego punktu widzenia, że z reguły, definiując program jakiejś partii politycznej, rzeczywiście nie koncentrujemy się na jednej wartości, ale jesteśmy skłonni patrzeć przez pryzmat wielu propozycji. Przechodzimy zwykle od ogółu do szczegółu, a nie odwrotnie. Zaczynamy więc, podchodząc w sposób pakietowy, a potem wyławiamy z tego pakietu jakiś element, po to, aby podeprzeć nasze własne twierdzenia lub zaprzeczyć czyimś. Takie zachowania dotyczą jednak wszystkich ustrojów demokratycznych. W debatach publicznych, mniej lub bardziej, dominują utrwalone stereotypy, obrazy, przekazywane czasem od lat, a potem dopiero dyskusja nad pewnym elementem.
Dzisiejsza polityka nie osadza się na wielkiej dyskusji o ideach, programach. Czas wielkich manifestów, które pobudzały wyborców, polityków, władzę, właściwie minął. Jeśli chodzi o lewicę, ostatnim takim dokumentem, wartym uwagi, który miał realne przełożenie na praktykę polityczną, był manifest Blaira i Schrödera. Było to jednak 10 lat temu, później nie nastąpiło nic równie istotnego. Polityka uległa trywializacji: bardziej liczą się dziś ci, którzy dobrze wypadają w mediach, bo potrafią w ciągu krótkiego czasu przekazać komunikat, który widzowie zapamiętują. Mało kto ma też czas i ochotę, by wysłuchiwać długich i obszernych manifestów.
Dlatego coraz częściej nie tylko myślimy pakietami, ale również wymieniamy dowolnie ich elementy, nie bacząc na konsekwencje. Weźmy Janusza Palikota, który, gdy mówi o reformach gospodarczych, a także o reformie dotyczącej zmniejszenia liczby posłów czy likwidacji Senatu, wyjmuje te elementy wprost z zapomnianego już programu Platformy Obywatelskiej, który miał być poddany referendum pod hasłem 4xTAK. Albo Jarosława Kaczyńskiego i jego wyciąganie wątków lewicowych, a następnie przerabianie ich na propozycje typu „wszyscy mamy takie same żołądki”, wszystkim po równo. Becikowe, które uchwalił rząd PiS, należy się przecież i rodzinie milionera, i biedaka. Jest to lewicowość patologiczna i demagogiczna, dla mnie nie do przyjęcia – i mam nadzieję, że Sojusz Lewicy Demokratycznej w żadnym wypadku nie będzie w takim kierunku szedł.
* Leszek Miller, były premier, szef think tanku Sojuszu Lewicy Demokratycznej.
* * *
Myślenie wiąchami
Myślenie pakietowe jest zjawiskiem naturalnym. Najstraszniejszą rzeczą, jaka może się zdarzyć człowiekowi, to poruszanie się po świecie, którego mechanizmów nie rozumie, w którym jest zagubiony. Łatwiej i wygodniej jest nam poruszać się po rzeczywistości, która jest zrozumiała, którą możemy sobie uporządkować. Dlatego chętniej łączymy jeden pogląd z drugim, porządkujemy sobie świat, układając ludzi w grupy, klasyfikując i upraszczając ich poglądy. Robimy to, bo tak jest łatwiej. Robimy tak, bo taki świat wymaga od nas mniejszego wysiłku umysłowego.
Im bardziej jesteśmy leniwi, im bardziej uproszczony świat chcemy czy jesteśmy w stanie widzieć, tym bardziej „pakietujemy” ludzi i ich poglądy. Przyporządkowanie kogoś do danej grupy tłumaczy nam bardzo wiele i daje łatwiejsze odpowiedzi na pytania.
Dziś w Polsce przeżywamy czas wielkiego lenistwa. Leniwy rząd może działać, bo za nim stoi leniwe społeczeństwo. Lenistwo umysłowe, które ogarnęło moich rodaków, powoduje, że coraz mniej wymagamy od świata zewnętrznego. Widzimy go w prostych, wyrazistych barwach.
Lenistwo to ogarnia wszystkich: upraszczające świat i ulegające emocjom elity intelektualne; stadnie myślących dziennikarzy; kombinujących, a nie uprawiających politykę polityków. Stan ten nie omija też milionów zwykłych obywateli, którzy coraz mniej wymagają od tych, w których ręce oddają losy kraju.
Świat stał się prosty. Są źli i dobrzy. Bohaterowie i zdrajcy. Stoimy po dobrej albo złej stronie mocy. Nie ma półcieni, nie ma wątpliwości, nie ma miejsca na pytania. Należysz do jednego albo do drugiego obozu. Ci, którzy nie chcą się zapisać, którzy deliberują, którzy biorą pod uwagę argumenty jednej i drugiej strony, którzy próbują zrozumieć intencje i argumenty drugiej strony, myśleć zgodnie z regułami logiki, spotykają się z w najlepszym wypadku z niezrozumieniem, ironicznym śmiechem, a zwykle z oskarżeniami o zaprzaństwo, płynącymi z obu stron.
I lud, i elity myślą w Polsce „pakietami” czy „wiązkami”. Grupują, metkują, przypinają łatki, nie wnikając w głąb, nie badając, nie dociekając prawdy czy istoty rzeczy. Coraz częściej nie są to „wiązki” poglądów, a wiąchy. Ludowi można to wybaczyć, ale elitom?
Ten brak myślenia, refleksji i realnej, a nie pozorowanej debaty sprawia, że demokracja funkcjonuje coraz gorzej. Debata publiczna jest coraz bardziej powierzchowna i prymitywna, a polityka staje się pusta, jałowa i coraz bardziej bezalternatywna. Nie dokonujemy dziś bowiem wyborów politycznych, ale emocjonalnych. Od polityków nie oczekujemy decyzji ale tego, by rezonowali nasze emocje. I to jest niebezpieczne.
* Igor Janke, dziennikarz, publicysta i komentator polityczny, dziennikarz „Rzeczpospolitej”. Szef serwisu blogowego Salon24.pl.
* * *
Mniej filozofii w polityce
Uciekając z Syrakuz, Platon skompromitował własną tezę, że rządzić powinni filozofowie. Analizowanie bieżącej polityki także nie jest ich mocną stroną.
Oczyszczony z akademickiego żargonu esej „O myśleniu wiązkami” sprowadza się do dwóch dość banalnych obserwacji: po pierwsze, znajomość wyników sondaży przedwyborczych wpływa na decyzje wyborców, po drugie – partie polityczne budują, explicité lub w sposób dorozumiany, całościowe programy, które z reguły nie w pełni zgadzają się z poglądami ich zwolenników. Według Ciecierskiego zjawiska te „ograniczają zakres naszej wolności politycznej” i w jakiś – nie do końca wyjaśniony – sposób kłócą się z ideą racjonalnej debaty.
Z tezą o ograniczeniu wolności politycznej wypadałoby się zgodzić, o ile, wzorem republikańskiej kołtunerii z I Rzeczypospolitej, za przejaw tej wolności uznać trwanie przy swoich poglądach bez względu na zdanie innych. Sondaże przedwyborcze odgrywają z tej perspektywy rzeczywiście rolę zniewalającego kubła zimnej wody: dowiedziawszy się z nich, że nasza ulubiona partia ma nikłe szanse na zdobycie władzy, zaczynamy myśleć strategicznie, czyli zastanawiać się nad poparciem najbliższego nam ugrupowania spośród tych, które szanse na (współ)rządzenie mają. Warto zauważyć, że ten sam mechanizm działa w wypadku uświadomienia sobie prawdy bez względu na dziedzinę wiedzy, do której się ona odnosi: znajomość zasad grawitacji (z reguły empirycznie nabyta) powstrzymuje nas przed próbami chodzenia po ścianach, oświata seksualna skłania do stosowania środków antykoncepcyjnych, a drogowskazy – do skrętu w prawo, jeśli chcemy jechać do Warszawy, nawet jeśli nieskażona wiedzą wolna wola domagałaby się jazdy do Warszawy na wprost, gdzie w rzeczywistości znajduje się Łódź.
Osobom potrafiącym odróżnić akt wyborczy od gry w totolotka (a więc takim, które kierują się oceną programów wyborczych i dotychczasowych działań partii, a nie chęcią trafnego wytypowania zwycięzcy) sondaże raczej pomagają, niż przeszkadzają w podjęciu racjonalnych decyzji. Warto przy tym zauważyć, że decyzje te będą z dużym prawdopodobieństwem różne dla osób mających nawet takie same preferencje polityczne. Informacja, że partia A balansuje na granicy progu uprawniającego do udziału w podziale sejmowych mandatów, wpłynie mobilizująco na jej optymistycznie nastawionych zwolenników, ale pesymistów zdemobilizuje. Podobnie, sondaż dający partii B szanse na samodzielną większość zachęci do głosowania tych jej potencjalnych wyborców, którzy nie lubią dotychczasowego koalicjanta, ale może zatrzymać w domach tych, którzy pragną utrzymania koalicji oraz osoby słabo zmotywowane („po co wychodzić w taki deszcz, skoro i tak wygrają?”).
Mimo iż pisze o demokracji, której istotą jest kompromis (również ten nielogiczny i suboptymalny), Ciecierski pragnie pozostać głuchy na opinie i preferencje współobywateli. Widać to zarówno w krytyce sondaży, jak i w zdziwionym proteście, że rzeczy logicznie niezwiązane wiążą się jednak politycznie. Rozumiem ból Ciecierskiego: popieram zarówno prywatyzację szkolnictwa wyższego, jak i związki partnerskie i chciałbym mieć możliwość głosowania w zgodzie z oboma tymi poglądami – ale zdaję sobie sprawę, że aby przetrwać, partie muszą konstruować programy zgodne z poglądami jak największej grupy swoich stronników. W wypadku dwóch wspomnianych kwestii jest zaś, niestety, tak, że wśród zwolenników prywatyzacji mało jest osób popierających związki partnerskie i na odwrót, co sprawia, że partie korelujące je negatywnie – by użyć sformułowania Ciecierskiego – „mają szanse”, a ugrupowanie, na które najchętniej bym głosował, raczej do Sejmu się nie dostanie. Po drugie, trudno jest abstrahować od historycznych i kulturowych uwarunkowań. Tak więc – by odnieść się do innego z podanych przez Ciecierskiego przykładów – mimo iż poddany czysto filozoficznej analizie nacjonalizm jest ze swojej natury raczej konkurentem niż sojusznikiem monoteistycznej religii, w Polsce wszedł dziesiątki lat temu w symbiozę z katolickim klerykalizmem, który już w bardziej oczywisty sposób wiąże się niechęcią do ateizmu i agnostycyzmu.
Postrzeganie polityki w kategoriach wyłącznie czy głównie filozoficznych, przy pominięciu czynników ekonomicznych, socjologicznych, psychologicznych i antropologicznych, jest błędem. Najgłębiej tkwią w nim – ze zrozumiałych względów, bo na prawach choroby zawodowej – filozofowie, ale nie uciekło przed nim także wielu polskich publicystów, a nawet politologów. Tymczasem logiczna, a nawet ideologiczna spójność programów jest dla demokracji o wiele mniej ważna niż poliarchiczny charakter formułujących je partii i to, czy są one w stanie zmieniać się u władzy, negocjując interesy rożnych grup społecznych.
* Krzysztof Iszkowski, adiunkt w Centrum Studiów nad Demokracją (Szkoła Wyższa Psychologii Społecznej), członek redakcji Liberté!.
** Odpowiedź Tadeusza Ciecierskiego na tekst Krzysztofa Iszkowskiego – w zakładce „Szybki komentarz” [link].
* * *
* Autor koncepcji numeru: Tadeusz Ciecierski.
* Autor ilustracji: Rafał Kucharczuk.
„Kultura Liberalna” nr 106 (3/2011) z 18 stycznia 2011 r.