Kultura Liberalna Extra
dodatek pod redakcją Katarzyny Kazimierowskiej

* * *

Dorota Piwowarska

Ostatnia szansa dla profanacji

W zeszłym roku – podobnie zresztą, jak w jeszcze wcześniejszym – refleksja o teatrze pełna była odniesień do polityczności czy polityki. Dla tego, kto pyta o polityczność teatru, prędzej czy później kluczowa musi stać się kwestia definicji. Jak rozumiana jest w debatach o teatrze polityczność? Czy jej początków powinniśmy szukać u Brechta, czy raczej spojrzeć mamy na projekty Piscatora? Czy podążać za myślą Hübnera, który związki sztuki z polityką przyjmuje za punkt wyjścia swoich rozważań, za oczywistą podstawę dalszych konkluzji. W ich toku konsekwentnie obnaża uwikłanie teatru w strategię polityczną, język, który nigdy nie pozostaje neutralny, wreszcie: w proces umacniania konstrukcji władzy, hierarchii i obowiązującego porządku.

Jeśli przyjąć możliwie szerokie wyjaśnienie, oparte na etymologii, która odsyła nas do greckiego terminu polis, uznać musimy intuicję o nieredukowalnej polityczności wszystkiego, co publiczne i symboliczne zarazem. Polityczność, której wyrazem jest zaangażowanie w sprawy publiczne, nieobojętność wobec publicznego dyskursu, wreszcie: gest wymierzenia krytycznego ostrza w zbyt gładkie powierzchnie semiologicznych konstrukcji wydaje się być horyzontem dążeń i mottem deklarowanym przez wielu współczesnych twórców teatralnych. A jednak to, co uderza najbardziej, to pewna nieprzystawalność i nieskuteczność teatralnych środków, która staje się widoczna zwłaszcza w momentach konfrontacji, potrzeby i kryzysu.

Kategoria kryzysu nie pojawia się w odniesieniu do teatru przypadkiem. W antropologicznym spojrzeniu na widowiska kulturowe (która to perspektywa umieszcza teatr w szeregu innych zjawisk o charakterze performatywnym) możemy dostrzec kluczową rolę teatralnej formy w definiowaniu, wyodrębnianiu i wreszcie oswajaniu lub przezwyciężaniu tego, co newralgiczne, niebezpieczne, ambiwalentne. Wystarczy przywołać choćby koncepcję dramatu społecznego Victora Turnera, jednego z najwybitniejszych antropologów XX wieku, który swoje narzędzia aplikował do badań nad teatrem i nie wahał się zderzać rzeczywistości sceny z przestrzenią rytuału1. Turner podkreśla wagę wzajemnego wpływu tego, co społecznie aktualne, na to, co rodzi się w teatrze. Podkreśla, by oglądać konkretne realizacje teatralne w ich społecznym, politycznym i historycznym kontekście. Teatr proponuje traktować jako swoiste lustro dla kultury. Lustro odbijające w sensie podwójnym – przez tworzenie obrazu i zarazem oddawanie, zwracanie znaczeń, które zasilają podskórnie organizm społeczny, wyobraźnię zbiorową, dyskurs publiczny. Turner twierdzi, że moment rodzenia się widowisk kulturowych niemal zawsze związany jest z zachwianiem porządku, zmianą, sytuacją przesilenia lub przełomu. Forma, która przybiera kształt widziany i wykonywany staje się strategią przezwyciężania niebezpieczeństwa, ustaloną ramą działania pozwalającą na skuteczność, stabilność i ustanowienie nowego ładu społecznego. Pełni także funkcję metakomentarza, opowieści, którą dana wspólnota snuje sama o sobie.

Rozwijając myśl Turnera, Richard Schechner – amerykański badacz, reżyser, performer – rysuje model przedstawiający współzależności widowisk scenicznych danego czasu (w tym także teatru) i tego, co określane jest mianem „dramatu społecznego”2. Figura, która obrazuje ów koncept to odwrócona ósemka, zapętlone dwa okręgi. W modelu tym dwie eliptyczne części oznaczają odpowiednio pole teatru i pole dramatu społecznego, zaś górna i dolna partia każdego okręgu: warstwę widoczną, prezentowaną, wystawioną na ogląd oraz to, co ukryte, spodnie, utajone. Schechner proponuje zobaczyć dwie pętle jako części połączone przepływem znaczeń: ukryta część dramatu społecznego zasila widoczną warstwę dramatu scenicznego i analogicznie: to, co ukryte w teatrze wpływa na to, co widoczne w społecznym widowisku.

Być może w tym rozpoznaniu istnieje jedna z prostych definicji polityczności. Taka, która nie daje jasnych ram pojęciowych, spójnej wykładni i klarownych punktów odniesienia. W zamian jednak obnażająca wszelką pozorną neutralność teatru, niemożliwość oddzielenia i wyizolowania go od tego, co publicznie ważkie i aktualne.

Tak łatwe do zdemaskowania, a wciąż podtrzymywane przy życiu jako dążenie. Teatr, który ma się nie wtrącać, nie zabierać głosu. Tak jakby już sam gest aktora, sama performatywna siła narracji teatralnej nie była zasadniczym „się wtrąceniem ” i próbą głosu. Mimo to pokusa, by tłumić ją w zarodku, wydaje się silniejsza niż kiedykolwiek. Nie chodzi tu rzecz jasna o jawną cenzurę, ale o ideologiczną przepychankę w dyskursie publicznym, w której górę zawsze bierze niepokój i chroniczny lęk w dążeniu do utrzymania „rządu dusz”.

Refleksje te wydają się dojmująco aktualne, jeśli spojrzeć na miniony rok 2010. Rok, który w Polsce dostarczył końskiej dawki widowisk kulturowych o dużej sile rażenia. I który także okazał się rokiem bez największego ogólnopolskiego festiwalu – Warszawskich Spotkań Teatralnych. Nie ma co rozważać kwestii imprezy odwołanej z powodu żałoby narodowej. Stosowność tego gestu wydaje się być kontynuacją i potwierdzeniem konwencji oraz etykiety, która formuje nasze – jak powiedzieliby socjologowie – kulturowe skrypty. Pytanie ciekawsze może sięgać jednak głębiej: w jakim miejscu znalazł się teatr, który zareagować może na tak istotne i kryzysowe de facto wydarzenia, jak choćby wypadek prezydenckiego samolotu w jedyny tylko sposób – przez zamknięcie i wycofanie. Nie podejmuje dyskusji, nie otwiera przestrzeni, nie daje pola do przeżycia, doświadczenia, różnicy zdań, dyskursywnej krytyki. Nie dostarcza narzędzi formułowania sądów. Nie jest miejscem rytuału, nie jest gwarantem wspólnoty. Nie daje alternatywy wobec tego, co centralne i często nazbyt jednoznaczne. Nie czyni różnicy.

Może jedynie zwinąć afisze i zaryglować drzwi. Musi usunąć się w cień opieczętowany (na równi z komercyjnymi imprezami i urozmaiceniami życia towarzyskiego) etykietą rozrywki.

A jednak, może nie wszystko jeszcze zostało powiedziane. Model Schechnera obrazuje ruch w przestrzeni. Zależności między teatrem a dramatem społecznym zostają określone wobec siebie w sposób, który pozwala prześledzić kierunek wpływu, fazy tej zależności, wzajemne umiejscowienie, rozciągłość. Nie mówi jednak nic o czasie ani tempie. Nie daje pewności co do dynamiki, nie obiecuje rychłego domknięcia cyklu.

Być może teatr potrzebuje więcej czasu. Być może jego „polityczna skuteczność” nie musi oznaczać szybkiej reakcji, ale patrzenie z oddali, rewizję i spoglądanie wstecz naznaczone spojrzeniem z ukosa. Jeśli więc kolejny sezon ma przed sobą jakieś wyzwanie, to być może jest nim odroczony w czasie i jeszcze nie rozplątany supeł wydarzeń, racji, narracji oraz mniej lub bardziej poplątanych semiologicznych dziwolągów, które wielu z nas zakłóciły zdolność jakiejkolwiek trzeźwej oceny stanu rzeczy minionych wydarzeń.

Szykuje się wiele: przegląd spektakli z całej Polski i swoisty zapis ostatniego roku połączony z pytaniem: co i jak interesowało teatry? Kolejne Warszawskie Spotkania Teatralne mają się odbyć. Może nie tak wielkie i uczczone przez miasto jak sylwester Polsatu, ale jednak świtające nadzieją ostatniej szansy: jako płaszczyzna spotkania, rozmowy, powrotu do tego, za czym zamknięto drzwi sanktuarium w obawie przed profanacją albo cenzurą. Oby był to rok profanacji: jeśli jeszcze dziś jest jeszcze coś, co profanować umiemy i chcemy.

Przypisy:

1) Por. Victor Turner, „Od rytuału do teatru”, Wydawnictwo Volumen, Warszawa 2005.
2) Por. Richard Schechner, „Performatyka: wstęp”, Ośrodek Badań Twórczości Jerzego Grotowskiego i Poszukiwań Teatralno-Kulturowych, Wrocław 2006.

* Dorota Piwowarska, animatorka kultury, kulturoznawczyni, doktorantka w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego w Zakładzie Teatru i Widowisk. Członkini stowarzyszeń: „Katedra kultury” i „Saska” oraz Stowarzyszenia Pedagogów Teatru. Działa warszawsko i lokalnie.

„Kultura Liberalna” nr 106 (3/2011) z 18 stycznia 2011 r.