Szanowni Państwo, „niezwykłość zaistniałej [w stosunkach polsko-żydowskich podczas II wojny światowej] sytuacji jest całkowicie zapoznana (…) antysemityzm rozpowszechniony w czasie okupacji wśród polskiego społeczeństwa był przyczyną, dla której Niemcy tak brutalnie i bezwyjątkowo mordowali Polaków za pomaganie Żydom (…) Brutalne represje najlepiej dają się zastosować przeciwko niewielkiej grupie ludzi, która jest izolowana we własnym społeczeństwie”. To zdania, napisane przez Jana Tomasza Grossa bynajmniej nie w szeroko dyskutowanej obecnie książce autorstwa jego i Ireny Grudzińskiej-Gross „Złote żniwa”. Pochodzą one z tekstu, opublikowanego w… 1986 roku przez „Aneks” i zatytułowanego: „Ten jest z ojczyzny mojej… ale go nie lubię”.
Jan Tomasz Gross w polskiej debacie publicznej burzę wywołał po raz kolejny – ale w istocie jest w niej obecny od wielu lat i, co często bywa przeoczane, jego tezy się zasadniczo nie zmieniają. Autor ewoluuje ku coraz bardziej stanowczemu sposobowi formułowania swoich przemyśleń. Michael Walzer podkreślał niegdyś, że społeczeństwo liberalne powinni być zróżnicowane, „gęste”, bo tylko wtedy ma zdolność wychowywania ciekawych jednostek. Jednowymiarowa tożsamość jest groźna, leży u podstaw nietolerancji. Czy powtarzająca się „sprawa Grossa” może oddziaływać na polską pamięć zbiorową i wyobrażenia o charakterze narodowym Polaków? Czy, dzięki niej, nasza tożsamość staje się bogatsza, „gęstsza”? Czy dysponujemy narzędziami pozahistorycznymi – filozoficznymi, socjologicznymi, by budować taki dyskurs o polskiej przeszłości? „Trzeba rozrywać rany polskie, żeby się nie zabliźniły błoną podłości” – myśl Stefana Żeromskiego na naszych oczach przestaje być maturalnym sloganem.
Książka już za moment trafi do rąk Czytelników. Jej tezy już są powszechnie znane i komentowane. Zapraszamy więc do lektury tekstów w Temacie Tygodnia. Małgorzata Głowacka-Grajper, która zastanawia się, czy istnieją narody dobre i złe. Paweł Śpiewak zwraca uwagę, że „w sumie inteligencki [heroiczny] obraz historii przełamuje się w książce [Grossa] z inną, ukrytą przed nami, wizją tożsamości wyznaczonej właśnie przez szmalcowników, kopaczy, szantażystów, cwaniaków. Grossowie pokazują ową drugą, straszną biografię narodową”. Helena Datner uznaje „Złote żniwa” za „książkę zbójecką” i argumentuje, że jej odbiór zależy od tego, w czyje ręce wpadnie. Karolina Wigura przypomina język, jakim o stosunkach polsko-żydowskich podczas II wojny światowej pisano w latach 80. w poświęconym im numerze kwartalnika „Aneks” i tłumaczy jeszcze raz pojęcie „trzeciej winy”, zaś Łukasz Jasina zastanawia się, co książki Grossa zmieniły w polskiej historiografii.
Zapraszamy do lektury!
Redakcja
1. MAŁGORZATA GŁOWACKA-GRAJPER: Naród dobry, naród zły
2. PAWEŁ ŚPIEWAK: Pięć tez po lekturze „Złotych żniw”
3. HELENA DATNER: Książki zbójeckie, ciąg dalszy
4. KAROLINA WIGURA: Trzecia wina
5. ŁUKASZ JASINA: Czy obywatele naprawią system stanowienia prawa?
* * *
Naród dobry, naród zły
„Tylko prawda jest ciekawa”, choć patrząc socjologicznie, powinniśmy pewnie dopytać: dla kogo? Czy drobiazgowo niuansowane obrazy przeszłości z opasłych prac historyków – nie zawsze pozwalające postawić ostrą konfrontacyjną tezę – są ciekawe? Być może lepiej z zaciekawianiem publiczności radzi sobie socjologia i socjologiczna publicystyka, której łatwiej przychodzi posługiwanie się szerokimi, zbiorowymi kategoriami, pobudzającymi wyobraźnię i emocje? Takie uogólnianie to cecha życia społecznego i socjolog powinien się do niego odnieść.
Czy można dziś socjologicznie obronić pozytywny wydźwięk pamięci społecznej i tożsamości grupy narodowej, która przecież, jak każda, nie składa się wyłącznie z bohaterów, a jej historia z samych szlachetnych czynów? Po raz kolejny publiczne ujawnianie złych postępków z przeszłości prowadzi w dyskursie publicznym do przeciwstawienia: mit heroiczności – fakt podłości (czy to będzie antysemityzm, złodziejstwo, prymitywna pogarda czy cokolwiek innego). Broniący tego pierwszego jawią się jako narodowi fanatycy w oczach widzących tylko to drugie. Nawet jeśli uznamy, że wszystkie uogólnienia dotyczące zachowań grupowych z przeszłości przyjmują strukturę mitu (z czym się nie zgadzam), to powinniśmy po przeciwnej stronie do „mitu heroiczności” umieścić „mit podłości”. To przeciwstawienie jest jednak z gruntu fałszywe. Powinno wyglądać następująco: fakt heroiczności – fakt podłości. I nie można traktować go jako alternatywy albo-albo, przy której znalezienie wydarzenia spełniającego warunki bohaterstwa likwiduje rozważania o podłości i na odwrót. Niestety, to kontinuum.
Do faktu heroiczności i faktu podłości – jeśli zamierzamy je wyjaśniać za pomocą czynników społecznych (np. kultury, wzorów i struktury myślenia, „charakteru narodowego” itd.), jak to zwykle czynią socjolodzy i wszyscy stosujący metodę „uogólniania na zbiorowość” – powinniśmy uczciwie zastosować jednakowe podejście. Jeśli przyjmujemy, że obserwowana podłość wynikała z jakichś ukrytych w narodzie wzorów społecznych i kulturowych, to z czego miałaby wynikać heroiczność? Dokładnie z tego samego – z obecnych w życiu społecznym i myśleniu Polaków wzorów i wartości. I nie sądzę, by wzory te dało się zeskalować, obliczyć i porównać, by uzyskać jednoznaczną odpowiedź – czy Polacy jako naród są dobrzy czy źli?
Grupowa przeszłość to z definicji pewna konstrukcja niesprowadzalna do sumy życiorysów jednostek. Przeszłość i pamięć społeczna budujące grupową tożsamość to nie to samo, co historia. Historia to tysiące faktów, opinii, motywów, przyczyn, skutków, tysiące wydarzeń, miejsc i postaci. Pamięć społeczna wybiera z tego morza wydarzeń tylko niektóre elementy. Nie tylko dlatego, że jest ich tak dużo, że nikt nie jest w stanie zapamiętać wszystkiego. Przeszłości będącej podstawą grupowej tożsamości nie można nazwać zbiorem historycznych faktów. To, po pierwsze, nieustanna gra między potrzebami teraźniejszości a wybranymi wydarzeniami historycznymi, po drugie, swoisty sposób uogólniania, a po trzecie – element rzeczywistości żyjący tylko dzięki społecznej mobilizacji (od uroczystości upamiętniających po odpieranie wszelkich ataków na jej treści i charakter).
Dlaczego jako grupa narodowa bronimy swej heroiczności? Bo byli wśród nas bohaterowie; należy im się pamięć i społecznie budowana chęć naśladowania. I byli wśród nas złoczyńcy – dla nich pamięć nie jest nagrodą, lecz karą. Stwierdzenie, że nie ma narodu złożonego wyłącznie z bohaterów lub wyłącznie ze złoczyńców, jest prawdziwe, lecz postrzegane jako banalne, a zatem nie do wykorzystania w ostrej publicystycznej dyskusji. W niej liczą się mocne tezy i wywleczone „brudy”. Ale żeby można je było wywlec, muszą one istnieć. I istnieją, i nie ma sensu twierdzić, że jest inaczej. Ale nie można spychać do sfery nudnego (i nieprzydatnego publicystycznie) banału faktu, że – poza licznymi innymi szlachetnymi i bohaterskimi czynami – Polacy mogą wymienić najwięcej nazwisk rodaków z listy Sprawiedliwych wśród Narodów Świata. Zbliża się też dzień beatyfikacji rodziny Ulmów rozstrzelanej przez hitlerowców (a może trzeba powiedzieć: Niemców, skoro jesteśmy przy kategoriach narodowych?) za ukrywanie Żydów.
Oczywiście nie cieszy mnie, gdy ważną dla mnie wspólnotę uznaje się zbiorowo za godnych pogardy złoczyńców, ale też nie przeraża mnie to jako nadciągające zagrożenie dla jej tożsamości. Dlatego, że jest tak wielu ludzi, których można pokazać jako kontrprzykłady dla bulwersujących zachowań, a co dziś jeszcze ważniejsze – jest też wielu takich, którzy gotowi są te przykłady przypominać.
„Kto ratuje jedno życie – ratuje cały świat” głosi napis na medalu Sprawiedliwych – dokładnie tak działa moralność wywodząca się z naszej kultury. Kto kiedyś zachował się bohatersko, ratuje honor swojego narodu na wieki – dokładnie tak działa pamięć społeczna i zbiorowa tożsamość. Pod warunkiem, że człowiek taki będzie stale przypominany. Dzięki temu wzmacnia się pozytywna ocena własnej kultury, a jest to warunek konieczny dostrzeżenia w uczestniku innej kultury człowieka i partnera, a nie zagrożenia, które próbujemy neutralizować pogardą i wrogością. Nieustannie przypominani polscy Sprawiedliwi i inni bohaterowie nie mają być jednak sposobem na uciszanie ludzi wyciągających „brudy”. Mają być sposobem na zmierzenie się z istnieniem wśród nas ludzi podłych. I to jest najlepszy sposób, by dokonać tego w sferze publicznej – mało wrażliwej na drobiazgowe, unikające czarno-białych schematów i zgodne z naukową metodologią prace historyków.
* Małgorzata Głowacka-Grajper, antropolog społeczny, doktor socjologii.
* * *
Pięć tez po lekturze „Złotych żniw”
1.
Ta książka wywołała we mnie przerażenie i lęk. Podłość, zdrada, chciwość, szantaż, nienawiść były wszędzie. Żaden Żyd nie mógł czuć się za życia bezpieczny. Po śmierci czekała jeszcze jego/jej ciało „obróbka” przez kopaczy i hieny cmentarne. Zagrożeniem jawnym byli Niemcy, zagrożeniem skrytym byli liczni Polacy. Nie było patentu na ocalenie i przetrwanie, raczej przeżycie było cudem.
2.
Autorzy książki nie podjęli własnych badań historycznych. Nie wnikali w poszczególne wydarzenia, nie badali motywów ludzkich zachowań, nie analizują postaw wobec Szoah, nie przeprowadzili elementarnych badań społecznych, terytorialnych. Nawet opis najważniejszego w książce zdjęcia, zadowolonych z siebie hien spod Treblinki, wydaje się nietrafny. Przytaczają znane już relacje na temat losu Żydów i ich dóbr publikowane głównie po polsku. Większość analiz jest wtórna. W sposób niedostateczny sięgają do podobnych przypadków z okupowanej Grecji czy Francji. Nie prowadzą badań porównawczych. Jest to poważnym uchybieniem. Piszą kolejny moralitet, oskarżający głównie Polaków o to, że z ich rąk zginęło w czasie wojny więcej Żydów niż Niemców. Teza mocna, choć zgadzam się w pełni z wnioskami Marcina Zaremby (recenzja w GW, 15 I 2011), który pytał, czy ogólne przesłanie książki nie traci na tej jednostronności zarzutów i uproszczeniu obrazu wojny i powojnia.
3.
Kto jest w istocie – czy być powinien – przedmiotem oskarżenia? Na kogo spada wina? Te pytania zdają się być najważniejsze. Przed trybunałem stają w pierwszej kolejności rodacy, ostrzący kosy na Żydów, wyrywający im dobytek, dobijający w lesie, wydający Niemcom za woreczek cukru. Ale takie postawienie sprawy jest zbyt ogólnikowe, budzi niepokój i niezadowolenie. Bo jakże tak hurtowo obwiniać, bez niezbędnej staranności i rzetelności, bez argumentów obrony? Historyczna wina spada na Niemców. Gdyby nie zaczęli wojny, gdyby… – wiele jest takich zdań. Z pewnością Niemcy mordowali i zachęcali do zbrodni. W niektórych krajach czy regionach wręcz organizowali lokalne formacje morderców. Tak było na Łotwie, na Litwie, na Ukrainie, w Chorwacji. Mieli dość wspólników w zbrodni. Niemcy doprowadzili do ludobójstwa, a wojna wywołała biedę, głód, demoralizację, pogardę dla życia ludzkiego, zniszczyła porządek etyczny i prawny. Czasem ten wymiar sprawy umyka w analizach obu socjologów. Możemy też mówić, wina tkwi w samej naturze ludzkiej. Musi być w niej tyle zła i niegodziwości, że w trudniejszych czasach wylewa się z niezwykłą siłą.
4.
Myślenie o winie i odpowiedzialności jest niezbędne, choć niewiele lub zgoła nic z niego nie wynika. Natury ludzkiej nie zmienimy. Każda zbiorowość w sytuacjach skrajnych będzie przechodziła przez podobne choroby, dotknie ją zezwierzęcenie. Nie ma takiej idei, takich zaklęć, które obronią ludzi przed okrucieństwem. Nie ma dobrej recepty na zło. Polacy jako zbiorowość nie są tu ani lepsi, ani gorsi od innych nacji.
5.
Pozostaje jeszcze jedna kwestia, która w książce nie jest dyskutowana. Zawarta jest po części w biografii rodzinnej Jana Tomasza Grossa i w historiach wielu Polaków. Matka Grossa, o ile wiem, wchodziła w skład Komendy Głównej AK. Jego ojciec, polski Żyd, przez całe życie cierpiał z powodu antysemityzmu. Wniosek z tego nieprosty. Nasz obraz wojny i tym samym zbiorowej tożsamości wyznacza zbrojny i cywilny opór przeciw okupacjom Polski. Jesteśmy dumni z naszego państwa podziemnego, z żołnierzy podziemia. Ten w sumie inteligencki obraz historii przełamuje się w tej książce z inną, ukrytą przed nami, wizją tożsamości wyznaczonej właśnie przez szmalcowników, kopaczy, szantażystów, cwaniaków. Grossowie pokazują ową drugą, straszną biografię narodową. O niej nie wolno nam zapominać.
* Paweł Śpiewak, profesor socjologii, członek redakcji „Kultury Liberalnej”.
* * *
Książki zbójeckie, ciąg dalszy
Na pytanie o to, czy „książki zbójeckie”, o których dziś mowa, wzbogacą naszą świadomość historyczną, można odpowiedzieć: zależy czyją. Przeczytałam wielką liczbę żydowskich relacji o wojnie i powojniu, drukowanych i nie drukowanych. Nie ma takiej, w której nie wzmiankuje się o lęku czy często przerażeniu tym, co działo się wśród „sąsiadów”.
Świadomość Żydów, niestety, już dawno została „poszerzona”. Jest przy tym ciekawą rzeczą, jak mało znaczą te świadectwa dla wielu historyków: są „subiektywne”, zbyt emocjonalne, po prostu nieobiektywne, trudne do wykorzystania. I oto w siedemdziesiąt lat po wojnie, na podstawie dokumentów innych niż te nieobiektywne źródła, wykazuje się, że polowanie na Żydów odbywało się na dużą skalę, na bardzo dużą skalę, większą chyba, niż przypuszczaliśmy. Nie jest mi przy tym bliska teza, że podstawowym motywem wojennych (i powojennych) łowów była chęć zysku. Zubaża to w moim pojęciu obraz, choć motyw ten był zapewne bardzo ważny, w ostatnich czasach nowy (choć tuż po wojnie dla wielu, nie tylko dla Kazimierza Wyki, oczywisty).
Co o tym myśleć? Co robić? Zło jest banalne (i uniwersalne). Wiemy, dostaliśmy oto mocną, kolejną, lekcję poglądową. O pustce moralnej – tam, gdzie zło, tam pustka – pisał w przejmującym tekście o procesie uczestników pogromu kieleckiego Franciszek Gil: „ Proces kielecki toczył się w dramatycznej próżni pozaludzkiego i pozamoralnego stosunku do Żydów. (…) Wyszła z tego deprymująca dysproporcja dekoracji: najwyższe sądy doraźne, ustawy, imperatywy moralne, prasa, megafony, zagranica – i ci kieleccy ludzie, nie rozeznający się co do swej roli w tym ogromnym przedstawieniu, ex post wstydliwie rozczarowani, zdziwieni w zażenowaniu: kto by się tego był spodziewał, kto by przypuszczał…”*.
Nasza świadomość egzystencjalna – do czego jesteśmy zdolni my, ludzie – została wzbogacona. Jednak rozliczać musimy się także w narodowych ramach – to się zdarzyło w konkretnym miejscu na ziemi, co nie znaczy, że nie mogło zdarzyć się gdzie indziej.
Jednak nie wszystkich z nas książki te wzbogacą. Rzecz w tym, że nie ma „gołych faktów”, każdy przepuszcza je przez siebie, przez to, kim jest. Problem, wydaje się, jest jeszcze głębszy niż polskie sny o „bezgrzesznej” i „bohaterskiej”. Wiele wybitnych naszych umysłów na przestrzeni ostatnich stu lat stwierdzało (wywołując często dziki protest), że jesteśmy społeczeństwem konserwatywnym, zakompleksionym i megalomańskim, z licznymi fobiami i konformizmami. Taka konstrukcja mentalna bardzo sprzyja odrzucaniu wszystkich niewygodnych dla nas faktów. Na dodatek sposób reagowania na książki zawierające „niewygodne fakty” jest utrwalony, zlogarytmizowany, mało zmienny, jednocześnie do znudzenia i bólu – dla niektórych dojmującego – przewidywalny. Jednak część z nas jest i będzie głęboko, po ludzku, wdzięczna Autorom za rozszerzenie świadomości: ludzkiej i narodowej.
* Franciszek Gil, Powrót z Kielc, „Odrodzenie”, 34 /1946.
* Helena Datner, pracuje w Żydowskim Instytucie Historycznym.
* * *
Trzecia wina
„Człowiek na zawsze uwikłany jest w winę” – pisał Karl Jaspers po pierwszej wojnie światowej. A w tym samym roku, w którym utworzona została Republika Federalna Niemiec, zauważył: „Coraz szerszy staje się krąg, odnośnie którego człowiek może powiedzieć mea culpa”. Nie należy rozumieć tego stwierdzenia dosłownie, jakoby wszystkie winy, popełniane przez rodzaj ludzki, kumulowały się. Jaspers nie miał także na myśli, że każdy człowiek jest winien złych uczynków, popełnionych w przeszłości przez ludzi, których nie miał szansy poznać. Jaspers miał raczej na myśli egzystencjalną metaforę odpowiedzialności. Autor „problemu winy” krytykował zbiorowe deklaracje skruchy i prośby o przebaczenie w imieniu narodów, będąc przekonany o niemożliwości nakładania na narody odpowiedzialności zbiorowej. Wysuwał natomiast bardzo wysublimowaną i wymagającą tezę, że każdy człowiek – każdy Niemiec w szczególności – z osobna powinien zapytać o to, co uczynił, by sprzeciwić się reżimowi kryminalistów po 1933 roku.
Zgodnie z tym sposobem myślenia pisałam kilka tygodni temu artykuł „Tajemnica i stopniowanie polskiej winy” w Gazecie Świątecznej z 21 stycznia br (http://wyborcza.pl/1,111789,8987347,Tajemnica_i_stopniowanie_polskiej_winy.html). Nie chodziło o – powtórzmy – łatwe i fałszywe porównanie z „winą niemiecką”. Nie chodziło również o stawianie pozbawionej niuansów tezy, że wszyscy Polacy zawinili wobec Żydów. Ma przecież rację Małgorzata Głowacka-Grajper, pisząc w tekście do dzisiejszego Tematu Tygodnia, że „grupowa przeszłość to z definicji pewna konstrukcja niesprowadzalna do sumy życiorysów jednostek”, nie nią chciałam się zajmować.
Określenie „polska wina” służy mi raczej do wyrażenia przekonania, że dziś, dziesiątki lat po wydarzeniach, o których piszą także Jan Tomasz Gross i Irena Grudzińska-Gross w „Złotych żniwach”, na każdym z osobna spoczywa szczególna odpowiedzialność postawienia przed samym sobą pewnych pytań.
Po pierwsze, o to, jak tego rodzaju książki wzbogacają naszą wiedzę o polskiej tożsamości i jak miejsce, w którym żyjemy, ukształtowało naszą odpowiedzialność za innych w sensie filozoficznym.
Po drugie, czy takie wyobrażenie winy może być do pogodzenia z liberalną wizją świata? Marian Grabowski pisał kiedyś o winie komunistycznej, że to wina „brudna”, hańbiąca całą społeczność. Czy z „polską winą” wobec Żydów jest podobnie, czy zupełnie inaczej?
Po trzecie, ponieważ praca ze świadomością i odpowiedzialnością polegać powinna przede wszystkim na edukacji, na nauczaniu rozpoznawania nielicznych znaków obecności dawnych Sąsiadów, pozostały w naszym materialnym świecie – jak budować projekty edukacji dla nowych pokoleń Polaków? Tak, by uwzględnić tragiczne napięcie pomiędzy polskim heroizmem, a polską małością i wreszcie – dziwną, „niezawinioną” winą, wynikającą ze szczególnego miejsca, w którym żyjemy?
Po czwarte, jak daleko ma sięgać odpowiedzialność za innych w codzienności? Czy dziś spada na nas wina za tolerowanie obozów pracy w krajach niedemokratycznych – a jeśli tak, to jakiego rodzaju?
Innymi słowy, nasza szczególna odpowiedzialność za przeszłość wyraża się w niepokoju, wywołanym przez każde z tych pytań.
* * *
W związku ze „Złotymi żniwami” pojawia się jednak więcej wątpliwości. Najprościej można byłoby wyrazić je w ten sposób: czy narracje takie, jak zawarte w „Złotych żniwach” Jana Tomasza Grossa i Ireny Grudzińskiej-Gross, są rzeczywiście odpowiednie, by wzbudzić taki niepokój odpowiedzialności? Helena Datner pisze w swoim dzisiejszym tekście, że wiele zależy od tego, na kogo książka Grossów trafi. Jest w tym wiele racji, nie należy jednak zapominać o charakterze samej książki.
Trudno jest mi oceniać motywację Grossów. Biorąc jednak pod uwagę osobistą historię dwójki autorów, o której wspomina Paweł Śpiewak w tekście napisanym dla dzisiejszego wydania „Kultury Liberalnej”, wyobrażam sobie ich intencje jako pragnienie wstrząśnięcia zbiorową niepamięcią Polaków za pomocą bardzo mocnej tezy, i dzięki temu wywołania kolejnej dyskusji na miarę Jedwabnego.
A jednak czytając książkę, nie mam wrażenia, by traktowano mnie, jako czytelnika, poważnie. Jak na przykład wtedy, gdy czytam o (jak się wydaje, podważonym w toku dziennikarskiego śledztwa, co do merytorycznej zgodności z interpretacją Grossów) zdjęciu, i w odległości kilku akapitów znajduję najpierw zdanie o tym, że bohaterowie zdjęcia są odświętnie ubrani (kobiety mają białe chustki na głowach, mężczyźni – białe koszule), a następnie o tym, że zgromadzonych na fotografii musiano przyłapać podczas grabieży żydowskiego mienia. To sprawia, że „mocna teza” schodzi na drugi plan. Zasłania ją niezbyt udana manipulacja.
Odpowiedzieć na to można, że w obliczu brutalizacji polskiej debaty publicznej tylko tak mocno postawiona teza przedostanie się do świadomości zbiorowej. Być może. Mnie wydaje się jednak inaczej. Łukasz Jasina wymienia dziś szereg tekstów kultury, poświęconych tematyce żydowskiej, które w Polsce ukazały się od połowy lat 80. Warto w tym kontekście wspomnieć o jeszcze jednej publikacji. W 1986 roku ukazał się we Francji numer 41/42 kwartalnika „Aneks”**, a w nim szereg tekstów, pod zbiorczym tytułem „Żydzi jako polski problem”. Pisali: Timothy Garton Ash, Jakub Karpiński, Izrael Shahak, Włodzimierz Goldkorn, Jacek Kuroń. To tam po raz pierwszy ukazał się (wznowiony ostatnio w tomie pod tym samym tytułem) tekst Aleksandra Smolara „Tabu i niewinność”. A także tekst Jana Tomasza Grossa: „Ten jest z ojczyzny mojej… ale go nie lubię”, w którym Gross pisze – w wielu przypadkach – o tym samym, co w „Złotych Żniwach”. Pisze jednak w inny sposób: wskazuje na zastanawiające milczenie o stosunkach polsko-żydowskich w okresie powojennym, tak w publikacjach oficjalnych, jak i w drugim obiegu, ale nie piętnuje go, tylko zaznacza konieczność refleksji. Teksty z „Aneksu” charakteryzują się w większości wyważeniem, wielowarstwowaścią (szczególnie zwraca tu uwagę tekst Smolara, analizujący nie tylko zachowania Polaków, ale też starający się w obiektywny sposób wyjaśnić wzajemne oddziaływanie między postępowaniem polskim a żydowskim). Do bardziej emocjonalnych, mniej analitycznych tekstów należy „Zośka” Jacka Kuronia, zostaje jednak zrównoważona pozostałymi wypowiedziami. Wszystko to sprawia, że zbudowany przez nie język nie zestarzał się. Być może to sygnał, że ten numer „Aneksu” warto byłoby w jakiejś formie wznowić.
Jego spokojny, analityczny język mógłby być może w jakiejś mierze pomóc w odnalezieniu specyfiki szczególnego problemu Polaków: miejsca, w którym żyją. Tego, że nie my je wybraliśmy, ale byliśmy tu. W tym zawiera się tajemnica naszej szczególnej, nie dość rozpoznanej winy.
* Karl Jaspers, Grußbotschaft von Karl Jaspers, w: Deutsche und Juden. Beiträge von Nahum Goldmann, Gershom Scholem,Golo Mann, Salo W. Baron, Eugen Gerstenmaier und Karl Jaspers, Frankfurt nad Menem 1967, s. 109.
** Karolina Wigura, doktor socjologii, dziennikarz. Członkini redakcji „Kultury Liberalnej”, adiunkt w Instytucie Socjologii UW.
* * *
Czy Gross nas zmienił?
W pierwszej połowie lat 80. zwiększyła się nagle liczba publikowanych w Polsce tekstów dotyczących relacji polsko-żydowskich i Zagłady. Zresztą nie tylko tekstów. W stanie wojennym (cóż za paradoks!) na ekranach pojawia się „Austeria” Jerzego Kawalerowicza, wychodzi legendarny numer „Znaku”, a w Warszawie ekipa Jaruzelskiego organizuje z wielką pompą obchody ku czci powstańców z getta warszawskiego. Wtedy też po Polsce krąży Claude Lanzmann.
Lata 80. stały się początkiem trwającego do dziś zainteresowania Zagładą i dziejami Żydów w naszym. Procesy Barbiego i Demjaniuka, filmy takie jak „Ucieczka z Sobiboru” czy też bardziej naukowe jego nurty, takie jak rocznik „Polin” Antony’ego Polonsky’ego, są na to dowodem.
W Polsce rozwojowi dyskusji sprzyjały zmiany, które nastąpiły w 1989 roku. Z jednej strony znikały tematy tabu, z drugiej następował naturalny proces przyznawania się ludzi do posiadania wspomnień: starzejący się świadkowie wydarzeń sprzed pięćdziesięciu lat mówili o nich więcej. Nie bali się już ustroju i ludzi wokół. Fala historycznego pojednania, jaka ogarniała Polskę po roku 1989, prowadziła nie tylko do rezultatów zgodnych z dążeniami przeciętnego Polaka. Ujawniono zbrodnie stalinowskie, rozpoczął się dialog z Niemcami i Ukraińcami. Na światło dzienne wyszły również zbrodnie popełnione przez Polaków, takie jak prześladowania w trakcie Akcji „Wisła” czy losy Ślązaków więzionych w obozie w Łambinowicach, notabene jednym z symboli martyrologii mordowanych w czasach III Rzeszy jeńców wojennych.
Poczesne miejsce w wewnętrznym dialogu Polaków z nimi samymi zajęła jednak kwestia rozliczenia się z winami wobec Żydów. Obraz Polaków w okresie II wojny światowej w powszechnym dyskursie na temat Zagłady nie był jednoznacznie pozytywny, co Polaków po ‘89 – z wyjątkiem nielicznych, którzy wiedzieli o tym z racji profesjonalnych zainteresowań – w dużej mierze zaskoczyło. Reakcją na trudną prawdę jest dyskutowanie o niej lub jej odrzucenie.
Odkąd ukazała się „Upiorna dekada” (a to już kawał czasu, bo stało się to w drugiej połowie lat 90.), staram się obserwować dyskusję o problemie „polskiej winy” w czasie Zagłady i tuż po niej. Każdą z książek Jana Tomasza Grossa dyskutowano dwukrotnie – „Strach” był recenzowany szeroko, gdy pojawił się w wersji angielskiej oraz po ukazaniu się polskiego tłumaczenia. Dyskutowali nim zarówno ludzie inteligentni, jak i ci owej cechy pozbawieni. Debaty odbywały się w gronie akademickim i w popularnych programach telewizyjnych. O ile debata nad „Sąsiadami” wniosła nową jakość do polskiej debaty publicznej i spowodowała nieprzewidziane konsekwencje, o tyle później nastał czas dziwnej formy intelektualnego skostnienia. Większość uczestników debat mówi mniej więcej to samo, co poprzednio, i w żadnej mierze nie można uznać za obowiązującą tezy, że Polacy przyjęli „swoją winę”. Obok literatury, na którą wpływ miały dzieła Grossa – np. „My z Jedwabnego Anny Bikont – pojawiła się też całkiem spora liczba publikacji takich jak „Operacja Jedwabne” Lecha Niekrasza. Zdania Bikont i Niekrasza są do siebie zbliżone w mniej więcej tym samym stopniu, co opinie pani Anodiny i posła Macierewicza o katastrofie smoleńskiej.
Post-grossowska dyskusja doprowadziła do wyraźnego rozdzielenia drogi dochodzenia do prawdy szukanej przez profesjonalnych historyków i nieuprawiających tej dyscypliny w sposób akademicki publicystów. Choć o problemie współuczestnictwa Polaków z Zagładzie i wykorzystywaniu mienia żydowskiego przed i po wojnie przez dawnych sąsiadów dyskutujemy od dziesięciu lat, niewiele osób z grona dyskutantów zdawało się dotrzeć do „Wokół Jedwabnego” pod redakcją Pawła Machcewicza i Krzysztofa Persaka – solidnej, dwutomowej publikacji, w której najlepsi polscy znawcy (m.in. Paweł Machcewicz, Andrzej Żbikowski czy Dariusz Libionka) dokładnie przeanalizowali tę kwestię i zaprezentowali odpowiednią dokumentację.
Ważnym aspektem post-grossowskiej Polski jest coś, co przedtem było chyba nie do pomyślenia – odwołanie się wielu przedstawicieli polskiej prawicy (niekoniecznie tej umiarkowanej) do żydowskich aspektów historii Polski. Wielu nie zawsze filosemickich biskupów włączyło się nagle w akcję poszukiwania „Sprawiedliwych wśród narodów świata”, Maciej Pawlicki do rozpowszechnia filmu „Życie za życie”, a Jan Żaryn, historyk o narodowych konotacjach, kieruje projektem przypominającym o ratowaniu ofiar Zagłady.
Zapomnianą zasługą nieżyjącego prezydenta Kaczyńskiego jest niezwykle zdecydowane dołączenie kwestii obecności Polskich Żydów w historii kraju oraz kwestii „Sprawiedliwych wśród narodów świata” do oficjalnej, państwowej polityki historycznej. W Teatrze Wielkim honorowano „Sprawiedliwych” odznaczeniami państwowymi, a Lech Kaczyński i Szymon Peres wspólnie odwiedzali Treblinkę. Obraz Lecha Kaczyńskiego honorującego „Sprawiedliwego” orderem Polonia Restituta winien wejść do depozytu narodowej pamięci obok zdjęć Aleksandra Kwaśniewskiego pod pomnikiem w Jedwabnem czy Lecha Wałęsy składającego wieniec pod warszawskim Pomnikiem Bohaterów Getta, wspólnie z Markiem Edelmanem i jego wnuczkiem.
Czy Jan Tomasz Gross i jego książki nas zmieniły? Chyba tak, ale nie w takim stopniu, w jakim zmienić by mogły. Polska dyskusja o winie toczy się na wielu frontach i są to fronty do siebie nieprzystające. Historycy rozmawiają o tym po swojemu. Eseiści piszą eseje, a dziennikarze piszą reportaże. Później przedstawiciele różnych zawodów spotykają się na dyskusjach i przemawiają do siebie wzajemnie – nie zwracając uwagi na różną od swojej mentalność rozmówcy.
* Łukasz Jasina, historyk, publicysta, członek redakcji „Kultury Liberalnej”.
* * *
* Redakcja dziękuje Piotrowi Kłoczowskiemu za polecenie i użyczenie numeru 41-42/1986 kwartalnika „Aneks”.
**Autor ilustracji: Rafał Kucharczuk.
*** Współpraca: Ewa Serzysko.
„Kultura Liberalna” nr 109 (6/2011) z 8 lutego 2011 r.