Paweł Majewski
O nowe „Mitologie”
Pod koniec zeszłego roku świat nastolatków na wszystkich kontynentach obiegła elektryzująca wieść – Justin Bieber wydaje autobiografię. Pierwszą myślą szeregowego badacza dyskursów było – „gdyby Roland Barthes żył…”.
Wieczność szesnastolatka
Gdyby Barthes żył, byłby żwawym dziewięćdziesięciopięciolatkiem i może zauważyłby, że Justin zdecydował się na ten krok w wieku lat szesnastu, podczas gdy Nietzsche napisał pierwszą autobiografię, kiedy był o ponad rok młodszy. Wersja Nietzschego była o wiele krótsza – z tym, że on się dopiero rozpędzał. Ponadto miała prosty, nawiązujący do Goethego tytuł: „Z mojego życia”, podczas gdy ten wybrany przez mitotwórców Biebera można przetłumaczyć jako „Pierwszy krok do wieczności. Moja historia”.
W naszych czasach to naturalne, że szesnastolatki odczuwają potrzebę obrachunku z własnym życiem. Justin nie jest wyjątkiem, a raczej emblematem. Twitty i blipy (książka składa się w pewnej mierze z tego typu zapisów) sprzyjają tej adolescentnej ekspresji. Opowieść nie musi być psychologicznie rozbudowana i egzystencjalnie zawiła. Nawet nie może. Nie pozwoli na to środek jej przekazu.
Skraca się nie tylko czas pierwszych życiowych obrachunków. Cykle popkultury też są coraz krótsze. I coraz intensywniejsze. (Może nawet oba te przyspieszenia mają jakiś związek ze sobą? Co śmielsze stwierdzenia umieszczamy tym razem w nawiasach.) Klip do największego przeboju Biebera ma już 450 milionów odsłon na youtubie, choć jeszcze kwartał temu miał o ponad połowę mniej (i jak tu nadążyć za rzeczywistością w kolejnych felietonach…). Gwiazdy Zaca Efrona i Roberta Pattinsona szybko bledną. Czy komuś poniżej dwudziestego roku życia mówi coś jeszcze nazwisko Britney Spears? Tytuł książki Biebera przybiera w tej sytuacji wymiar nieco autoironiczny. Na szczęście nie musimy pytać, czy jest to zgodne z czyimikolwiek intencjami.
Britney, Justin, Gaga: erotyczne mity popkultury
Britney także miała swój mit. Był to mit jej dziewictwa, starannie propagowany przez ówczesne środki masowego przekazu. Jej związek z podobnie pogrążonym dziś już w otchłani niepamięci Justinem Timberlakiem (zbieżność imion przypadkowa) kreowany był w mediach tak, aby wyglądał na highschoolowe niewinne „chodzenie ze sobą”. Teraz trudno już odgadnąć, czy ta strategia obliczona była przede wszystkim na zwiększenie sprzedaży płyt (target mógł rozszerzyć się w stronę „konserwatywną”, co w Stanach oznacza możliwość zwielokrotnienia zysku), czy też miała coś wspólnego z prawdziwymi starymi mitami kulturowymi, rodem jeszcze z romantyzmu czy nawet purytanizmu. Pod koniec kariery Britney wyszło w każdym razie na jaw (a może wyciekło w sposób kontrolowany, jako radykalny środek odnowy), że jednak z Justinem Starszym trzymali się nie tylko za ręce.
Nowy Justin (dla osób poniżej szesnastki – pierwszy i póki co jedyny) jest zbyt młody, by jego menedżerowie i dizajnerzy mogli sobie pozwolić na takie (re)kreacje. Dlatego nie sposób uznać go za chłopięcą wersję Lolity. W swoich teledyskach Justin wprawdzie biega za dziewczynami, i to niekiedy starszymi od siebie, ale nic konkretnego z tych zabiegów nie wynika. Natomiast Lady Gaga – mająca o osiem lat więcej od niego i będąca już daleko poza granicą „age of consent”, którą Justin dopiero przekracza – buduje swoją karierę w sporej mierze na „treściach eksplicytnych”. Ich rywalizację w przestrzeni medialnej można by więc zinterpretować jako bieżący przykład „purytańskiego” i „hedonistycznego” modelu erotyki popkulturowej.
A jednak nawet z konturów Justina da się przy pewnej dozie śmiałości interpretacyjnej wyczytać niezłe dawki perwersji. Jeden z jego młodocianych polskich entuzjastów zamieścił w sieci przekład wstępnych fragmentów wzmiankowanej autobiografii. W nicku tłumacza tkwi człon „bimber”, co może wskazywać na subwersywny aspekt przedsięwzięcia, lecz z drugiej strony liczba błędów gramatycznych i wyrażeń skalkowanych z oryginału jest zbyt duża, by móc ją w ten sposób wytłumaczyć, i to zarówno w pliku pierwotnym („jbtluamczenie”), jak i w nieco późniejszej wersji, zatytułowanej „jbtluamczeniebezbledow”. Czytamy tam zdanie skierowane przez autora (choć przez myśl znów przechodzi, że śp. Barthes słusznie zakwestionował zasadność tej instancji tekstu) do jego wielbicielek, wszystkich razem i każdej z osobna (tu z kolei na uwagę zasługuje hybrydyzacja mechanizmów tekstowych i rynkowych): „Jeżeli pojawisz się poza sceną po koncercie, możemy się pochlastać w wodzie nad basenem”.
„A” za „u”. Młody zelota pomieszał samogłoski. Jednak nie do końca – „pochlastać” to derywat od „chlasnąć”, kiedyś można było tak powiedzieć o chlapnięciu czy chluśnięciu strugą wody. Dopiero niedawno w języku młodzieżowym czasownik ten zaczął się mienić podwójnym znaczeniem, a następnie zatracił w uzusie znaczenie pierwotne.
Tak. Pochlastać się z Justinem nad basenem… Gdyby żył Michel Foucault…
Literatura przedmiotu:
Bieber, Justin, „First Step 2 Forever. My Story”, HarperCollins 2010.
Barthes, Roland, „Mitologie” [oryg. „Mythologies”, 1957], przeł. Adam Dziadek, Warszawa 2000.
Koehler, Joachim, „Tajemnica Zaratustry” [oryg. „Zarathustras Gehemnis”, 1996], przeł. Wojciech Kunicki, Wrocław 1996.
Miller, James A., „The Passion of Michel Foucault”, HarperCollins 1993.
Nietzsche, Friedrich, dzieła, liczne wydania, zwłaszcza KSA (Kritische Studien-Ausgabe).
* Paweł Majewski, adiunkt w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego.
„Kultura Liberalna” nr 110 (7/2011) z 15 lutego 2011 r.