Marcin Jacoby

Praktyczny idealizm Thoreau

Na naszym rynku wydawniczym ukazała się ostatnio ciekawa książka „Życie bez zasad i inne eseje” Henry’ego Davida Thoreau, w tłumaczeniu Haliny Cieplińskiej. Ta skromnych rozmiarów publikacja, wydana po raz pierwszy w 1983 roku, zawiera trzy eseje Thoreau, z których pierwszy dał tytuł całego zbioru. Halina Cieplińska zasłużyła się już tłumaczeniem na język polski najważniejszego dzieła Thoreau, „Walden”, wydanego po raz pierwszy w 1991 roku nakładem PIW, oraz eseju „Obywatelskie nieposłuszeństwo”.

Dlaczego warto sięgnąć po tę książeczkę? Dla osób, które nie znają „Walden”, może ona być dobrym wprowadzeniem do twórczości Thoreau, tego niezwykle oryginalnego, dziewiętnastowiecznego transcendentalisty amerykańskiego, którego koncepcje w zaskakujący sposób znajdują nowe zastosowanie w dzisiejszym społeczeństwie konsumpcyjnym. Dla pozostałych czytelników, pierwszy esej okaże się spójny przede wszystkim z rozdziałem „Gospodarka” dzieła „Walden”, rozwija bowiem teorie dotyczące pracy i sensu egzystencji, choć całość może rozczarować wszystkich tych, którzy poszukiwać będą poetyckich opisów przyrody, tak charakterystycznych dla dalszych rozdziałów głównego dzieła Thoreau.

Eseje „Ostatnie dni Johna Browna” i „Hodowca ostryg z Wellfleet” wydają się dołączone do głównego eseju „Życie bez zasad” być może nieco na siłę. Odstają od niego zarówno jeśli chodzi o siłę wyrazu, jak i tematykę. „Hodowca ostryg” to właściwie wspomnienie z wędrówki na Cape Cod i portret pewnego starego ekscentryka. „Ostatnie dni Johna Browna” to esej polityczny, w którym Thoreau gorzko wypomina społeczeństwu amerykańskiemu zakłamanie i tchórzostwo, które doprowadziło do pojmania i skazania na śmierć tego współczesnego autorowi bojownika o wolność niewolników.

„Życie bez zasad” to kwintesencja poglądów Thoreau na miejsce pracy w życiu człowieka, niebezpieczeństwa związane z zatraceniem się w trywialności codziennych czynności i mieszczańskiej egzystencji, konieczność postrzegania sensu życia poza domeną kariery, pieniędzy i popularności towarzyskiej. Thoreau bezlitośnie piętnuje tak dobrze nam dziś znane ustawiczne zabieganie, poświecenie się karierze, czy pracę bez poczucia osobistego spełnienia. Jego słowa mogą wydawać się idealistyczne dla „Najętych Brysiów”, lecz znajdą słuchaczy wśród tych, którzy czują się w rytmie „typowego” życia zagubieni, którzy wierzą, że czegoś istotnego w takiej egzystencji brakuje. Porównanie do „Tao Kubusia Puchatka” nie jest bynajmniej przypadkowe. Koncepcje Thoreau w zaskakujący sposób pozostają zgodne z naukami wczesnego chińskiego taoizmu filozoficznego w ujęciu Laozi i Zhuangzi, tak wdzięcznie przybliżonymi w książkach Benjamina Hoffa.

Thoreau jest nie tylko moralistą i filozofem, jest również prawdziwym poetą-eseistą. Liryczny charakter jego języka niełatwo oddać w tłumaczeniu. Do polskiego przekładu „Walden” miałem w owym czasie właśnie tę pretensję, że zniknęło z niego to subtelne piękno zaskakujących zestawień i porównań, które tak wspaniale zdobiły oryginał. „Życie bez zasad” wydaje się w przekładzie pani Cieplińskiej tym razem bliższe duchowi oryginału. Tak charakterystyczne dla Thoreau są zdania, które stają się właściwie gotowymi maksymami. I nie brak ich również w omawianym eseju. Z przyjemnością zacytuję kilka z nich:

„Jeśli człowiek codziennie spędza większość czasu, spacerując po lasach, albowiem je kocha, grozi mu niebezpieczeństwo, że uznają go za próżniaka, lecz jeśli cały dzień jako spekulant wycina te lasy i przedwcześnie ogołaca ziemię, uchodzi za pracowitego i przedsiębiorczego obywatela”.

„Gdybym, podobnie jak większość ludzi, odsprzedał całe swoje ranki i popołudnia społeczeństwu, pewien jestem, że nie pozostałoby dla mnie samego nic, dla czego warto byłoby żyć”.

„Nikt nie popełnia fatalniejszych pomyłek aniżeli ten, kto poświęca większość życia zarabianiu na nie”.

„Im bardziej ubożeje nasze życie wewnętrzne, z tym większym uporem i rozpaczą chodzimy na pocztę. Można mieć pewność, że biedaczyna powracający z największą liczbą listów, dumny ze swej rozległej korespondencji, od dłuższego już czasu nie miał od siebie samego żadnych nowin”.

Czy Thoreau to tylko naiwny idealista? Jego pisma pokazują, że jest to raczej głęboko uduchowiony człowiek pragnący przebudzenia wszystkich tych, którzy w krzątaninie codziennych zajęć zatracili samych siebie. Wydaje mi się, że bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, właśnie nam i właśnie teraz potrzebna jest lekcja Thoreau.

* Marcin Jacoby, doktor sinologii, menedżer Projektu Azja w IAM.

„Kultura Liberalna” nr 113 (10/2011) z 8 marca 2011 r.