Łukasz Jasina
Grudzień zapomniany? O tomie reportaży sprzed lat…
Wciąż pamiętam napisany przez Jacka Wakara dla „Kultury Liberalnej” tekst o „Czarnym Czwartku”. Najnowszy film Antoniego Krauzego jest przez autora porównywany do lekcji historii i uznany za ważny element walki z dziejową amnezją. Sam dwa lata temu myślałem podobnie o filmie „Generał Nil” Ryszarda Bugajskiego. Kino, jako najbardziej popularna ze sztuk, może swoją rolę w utrwaleniu pamięci odgrywać lepiej niż monografie historyczne. Tego typu dzieł o Grudniu ’70 mamy niezwykle wiele do dyspozycji. Tematyka grudniowej masakry pojawia się również w książkach z pozoru o niej nietraktujących – jak chociażby w kolejnych biografiach Lecha Wałęsy. Niemniej Grudzień ’70 – najokrutniejszy obok stalinizmu przejaw działania władz Polski „Ludowej” – nie stał się popularną inspiracją dla filmowców i innych twórców kultury popularnej. Dwa filmy, które powstały: wspominany przez Wakara „Człowiek z żelaza” (1981) Wajdy, z przejmującą opowieścią o traktowaniu zwłok Birkuta w wykonaniu Ireny Byrskiej (mówiącej więcej o polsko-polskich sprawach niż song Jandy), oraz „Skarga” Jerzego Wójcika, gdzie na przykładzie poszukiwań nastoletniego syna (oraz jego upokarzającego pogrzebu) przez jego rodziców widać upodlenie obywatela przez system, to stanowczo za mało. Grudzień to nie tylko pomnik przed Stocznią i powstanie „Solidarności” po dziesięciu latach (wielu historyków wydarzenia te ściśle ze sobą łączy), ale przede wszystkim tragedia prostych ludzi zabitych przez swoich rodaków, brak jakiejkolwiek odpowiedzialności sprawców i wieloletnia walka o prawdę. Gdy wraca teraz dyskusja wokół prawdy o Katyniu czy bratobójstwa w Jedwabnem – warto przypomnieć sobie o hańbie z Wybrzeża.
Oglądając „Czarny Czwartek” i podpisując się oburącz pod opinią Jacka Wakara, sięgnąłem do tomu reportaży Barbary Seidler wydanego niedawno przez gdańskie wydawnictwo „słowo/obraz terytoria”. Lata 60. i 70. to chyba najlepszy okres w dziejach polskiego reportażu, ale na Wybrzeżu w grudniu 1970 roku zabrakło Ryszarda Kapuścińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego czy Hanny Krall. Pojechała tam natomiast korespondentka sejmowa „Życia Warszawy”.
Książka Barbary Seidler to nie tylko obraz (choć przejmujący) wydarzeń na Wybrzeżu spisywany „na gorąco”. To także liczne podsumowania i wywiady przeprowadzone trochę później. Obok rozmów z ludźmi, którzy przeżyli masakrę na stacji „Gdynia Stocznia” czy słuchającymi przemówienia sekretarza Kociołka, mamy również sceny z sejmowych kuluarów, gdzie niegdysiejszy współwładca PRL, Zenon Kliszko, jest ignorowany przez swoich kolegów.
Książka ta to także kronika walki o „grudniową pamięć”. Cenzurowanie tekstów autorki w roku 1971, ograniczone przywrócenie prawdy w czasie karnawału „Solidarności” (1980-1981) oraz pełna i niezmanipulowana dyskusja po roku 1989 mówią więcej o polskiej rzeczywistości niż encyklopedie i leksykony.
Co po lekturze książki Barbary Seidler zaboli nas mocniej? Czy opowieści rodziców, którzy stracili swoje dzieci, czy cyniczne uwagi Gierka patrzącego na starzejącego się Kliszkę, czy generał Wojciech Jaruzelski, który zawsze i przy każdej okazji potrafi znaleźć dla siebie usprawiedliwienie, które ma się nijak do stworzonego przez niego samego mitu o „honorze żołnierza”.
Sprawa Grudnia tkwić będzie w polskimi dyskursie jak zadra jeszcze przez długie lata. Czy tak musiało być? Gdy dorastałem jako historyk, dziwiły mnie liczne wyroki uniewinniające, jakie zapadały w zachodnioniemieckich sądach. Jak można uniewinnić generała Reinefartha, który dowodził mordercami z warszawskiej Woli? Otóż można – można również nie skazać nikogo za zbrodnie na Wybrzeżu mimo dwudziestu lat niepodległości.
Książka:
Barbara Seidler, „Kto kazał strzelać. Grudzień’70”, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2010.
* Łukasz Jasina, historyk, publicysta, członek redakcji „Kultury Liberalnej”.
„Kultura Liberalna” nr 113 (10/2011) z 8 marca 2011 r.