Karolina Wigura

Lipsk: Martin Pollack, białoruska hańba i Mozart

Na pierwszych stronach dzisiejszych niemieckich gazet zdjęcia z Japonii. Smutne twarze wyglądają zza pozostałych w całości okien. Dziewczyna w białej, bawełnianej masce kryje się w tokijskim metrze. Pucułowaci staruszkowie o zaczerwienionych oczach szukają swoich krewnych w morzu ruin.

To nie pierwszy dzień, gdy media Republiki Federalnej poświęcają najważniejsze wiadomości długotrwałym skutkom piątkowej tragedii. Mówi się o „radioaktywnej ruletce”, powstają „anty-atomowe partie”, kolejne rozmowy ekspertów podgrzewają „debatę atomową”. W takiej atmosferze rozpoczęły się wczoraj Międzynarodowe Targi Książki w Lipsku. Podczas uroczystości otwarcia katastrofa w elektrowni Fukuszima wracał wielokrotnie. Rozpoczynano od niego powitania, rezygnowano z wcześniej przygotowanych mów na rzecz wyrażenia solidarności z Japończykami. Widzowie klaskali. W przerwach między przemówieniami grano Mozarta i Haydna.

Następnie przystąpiono do wręczenia prestiżowej nagrody Europejskiego Porozumienia, przyznawanej co roku podczas otwarcia targów. Tym razem wyróżnienie powędrowało do Martina Pollacka, znawcy Europy Środkowo- i Południowo-Wschodniej, korespondenta „Der Spiegel” z tych regionów i tłumacza literatury polskiej, zwłaszcza książek Ryszarda Kapuścińskiego.

Nagroda dla autora „Śmierci w Bunkrze” to symbol profilu całych tegorocznych targów: Niemcy zwracają się w stronę swoich najbliższych wschodnich i południowo-wschodnich sąsiadów. Gościem specjalnym Targów jest w tym roku Serbia, z tej okazji przygotowano wiele dyskusji, koncertów, opublikowano nowe tłumaczenia serbskich autorów i wznowiono stare; wiele miejsca poświęca się także krajom naszego regionu.

Ów zwrot jest interesujący i ważny ze względu na szerszy kontekst, w którym się znajduje. Co prawda, w Niemczech kolejne katedry tak zwanych studiów wschodnich powstają jak grzyby po deszczu. Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że, po pierwsze, regiony te uparcie poddawane są swoistej orientalizacji – jak rozumieją to choćby Maria Todorova i Larry Wolff. Po drugie, kraje takie, jak Czechy, Polska, Słowenia, Słowacja, Ukraina, Białoruś, Serbia, w świadomości przeciętnego obywatela RFN zlewają się w jednolitą białą plamę. To, że Martin Pollack otrzymuje prestiżową nagrodę właśnie teraz, można zatem rozumieć jako próbę nowego poszukiwania odpowiedzi na głośne dziś w Republice Federalnej pytanie, dlaczego niemiecki – a także europejski – multikulturalizm nie zdaje egzaminu. Czy winni są imigranci? Czy należało przyjmować raczej „tych ze Wschodu”, bo jednak są „podobniejsi” do Niemców? A może stosowne pytanie brzmi inaczej – dlaczego nie zdał egzaminu niemiecki (i europejski) model narodu, który nie przeszedł dostatecznie głębokiej przemiany?

Oczywiście, można zastanawiać się, czy nagroda dla Pollacka będzie miała wystarczająco silny rezonans. Po tym, jak ponownie zagrano (tym razem Haydna), Sybille Lewitscharoff, zdobywająca coraz większą sławę w Niemczech autorka częściowo bułgarskiego pochodzenia, wygłosiła o Pollacku mowę – tyleż błyskotliwą, co podążającą nazbyt dobrze utartymi ścieżkami. Z jej wypowiedzi wynikał jasny podział na niegdysiejszych, zakłamanych Niemców-nazistów i na obnażających tamte kłamstwa nowych Niemców (tu: przykładem miał być Pollack). Lewitscharoff grzmiała nad bezdusznym rasizmem babci, którą Pollack opisuje w „Śmierci w bunkrze”, tu i tam wtrącała żarcik i, choć niemiecki jest jej „Muttersprache”, używała zamiennie słów Słowianie i Słoweńcy (Slawen i Slowenen).

Brawa były gromkie.

Laudacja Lewitscharoff była, pod względem językowym, popisem literackich umiejętności. Literackiego zadęcia także. Natomiast odpowiedź Pollacka była całkowicie inna. W skromnych, lakonicznych zdaniach opowiedział o tym, że Targi Książki w Lipsku przypominają mu spotkanie z Ryszardem Kapuścińskim w tym samym mieście 17 lat temu. Autor „Cesarza” miał wówczas mówić o budowie nowej Europy, poszerzaniu granic, przestrzegać przed zamykaniem się przed światem i zmianą Starego Kontynentu w twierdzę.

– Od naszego ówczesnego spotkania sytuacja oczywiście się zmieniła – mówił dalej laureat nagrody: – Wolna i zamożna Europa przesunęła swoje granice na wschód, jednak granice te nie zniknęły. Wręcz przeciwnie. Nowe granice, które rozcinają nasz kontynent, strzeżone są nie mniej uważnie, niż w czasach zimnej wojny, choć to my jesteśmy dziś ich nieubłaganymi strażnikami. Tym razem to my, mieszkańcy zachodnich krajów, chowamy się za dobrze chronionymi granicami i wymagamy, by granice te stawały się coraz szczelniejsze, tak, by tych Innych, którzy mniej przekazują i cieszą się mniejszą wolnością, niż nasza, zatrzymać na zewnątrz.

Pollack mówił jeszcze dość długo. Wyliczał pisarzy, którzy zostali uwięzieni na Ukrainie i Białorusi. Nazywał sytuację tych ostatnich dwóch krajów „europejską hańbą”.

Oklaski były wyważone. Następnie zagrano Mozarta.

Zaraz po zakończeniu uroczystości do Pollacka podbiegły dwie dziennikarki z Ukrainy i Białorusi, które ze łzami w oczach dziękowały mu za przemówienie. Podczas bankietu chwilę później, w kolejce po wodę mineralną, goście za moimi plecami wymieniali uwagi (trudno powiedzieć, jakiej były narodowości, bo w panującym hałasie nie udało mi się dosłyszeć, czy mówią z akcentem niemieckim, czy cudzoziemskim).

„Okropne mowy, prawda?”– powiedziała jedna osoba. „Rzeczywiście, straszne. Dobrze, że chociaż dobrze grali… Jaka straszna ta katastrofa w Japonii, prawda?” – odpowiedziała druga.

* * *

* Karolina Wigura, doktor socjologii, dziennikarz. Członkini redakcji „Kultury Liberalnej”, adiunkt w Instytucie Socjologii UW.

** Tekst powstał w ramach podróży dla tłumaczy i krytyków literatury niemieckiej do Berlina i Lipska, zorganizowanej przez Goethe Instytut.

„Kultura Liberalna” nr 114 (11/2011) z 15 marca 2011 r.