Katarzyna Suchcicka

Świat jest nagi

Byłam na filmie „Jak zostać królem” przed dwoma tygodniami i przeszłam to spokojnie. Nie znaczy, że mi się nie podobał – podobał, nawet bardzo, ale jakoś nie zabrałam się do pisania recenzji z niego. I pożałowałam tego już zeszłego poniedziałku – film dostał Oskara.

Co więc stało się ze mną, że „Incepcję” od razu opisałam, „Mr. Nobody’ego” nawet też, że miałam ochotę opisać rodzinę z „Wszystko w porządku”, a „Król” nie zasłużył na mój czas?

Jest spokojny. Nie wzbudza gwałtownych uczuć. Niczego tam nie trzeba rozwikływać. Jest oczywisty: najpierw są trudności, próba pokonywania ich, porażka, załamanie, w końcu powrót w pokorze do pierwotnych rozwiązań. I zwycięstwo. Wszystko to uznałam za ilustrację tego, jak budować wiarę w siebie. I zapragnęłam zachować dla siebie samej jako kwestię intymną, wstydliwą nieledwie. Bo to może też być metaforą głębokiej iluminacji religijnej po próbach i porażkach. A tu Oskar i hałas na cały świat…

Trzeba więc teraz pisać o sprawach intymnych i delikatnych, dotykających do samej słabizny. Dotychczas terapią psychologiczną miały się zajmować filmy klasy B oparte na prostych fabułach na zadany temat: alkoholizmu, rozwodu, samotności, ciężkiej choroby. Stanowiły niejako instruktaż postępowania na zakrętach życiowych i to zwykle w medium intymniejszym – w telewizji, na ekranach kin królowały wielowątkowe i tonące w efektach specjalnych filmy przedstawiające coraz częściej wizje futurologiczne. A tu nagle film o jąkającym się królu, któremu pomagają muzyka i przekleństwa. Najbardziej zaś wierny, nieustępliwy choć i umiejący stanąć w cieniu przyjaciel.

Śmiem twierdzić, że właśnie ten Oscar pokazał, czego nam braknie na co dzień, a także w kinie ostatnich lat. Uspokojenia, wiary w innego człowieka. I wierności, na Boga, wierności! Tę uosabia również małżonka Króla, upajająca w tej roli Helena Bonham-Carter, wybitna już 26 lat temu w „Pokoju z widokiem”. Akademia Filmowa zniecierpliwiła się i nagrodziła to, co dręczy nas już jakiś czas: samotnych i zapędzonych. Bo to niekoniecznie są lęk o przyszłość czy myśli o podróżach w czasie albo do innej rzeczywistości. Nagrodziła to, co wygląda niepozornie i zostało niepozornie przedstawione: próbę zmagania się z dysfunkcją – żmudną, niespektakularną, uporczywą. Może szkoda, że nie było na ekranie więcej ćwiczeń. Ale i tak jest to anty-Oscar, przyznany wbrew blichtrowi i lśnieniu Hollywoodu, gdzie wszystko ma być szybkie, bystre i jak wytrząsnął z rękawa. Łatwe, za łatwe. Dlatego mój kilkunastoletni siostrzeniec, przekarmiony współczesną produkcją filmową piętrząca efekty kosztem poważniejszej refleksji oraz grami komputerowymi, zrekapitulował film jako nudny. Ale za to Zbigniew Pietrasik mógł wreszcie zauważyć na ekranie zbliżenia twarzy aktora, w tym wypadku wrażliwego i dumnego Colina Firtha.

Oto jak Oscar zmądrzał, ale jednocześnie, niestety, odebrał mi moje intymne spotkanie z filmem, który chciałam sobie schować dla siebie i oglądać w tajemnicy, jak kiedyś „sekrety” zakopywane w ziemi, za szkiełkiem.

Film:

„Jak zostać królem” (The King’s Speech)
Reż. Tom Hooper
Australia, USA, Wielka Brytania 2010

* Katarzyna Suchcicka, poetka, krytyk literacki i filmowy, autorka filmów dokumentalnych. Obecnie pracuje dla TVP Kultura. Stale współpracuje z „Kulturą Liberalną”.

„Kultura Liberalna” nr 114 (11/2011) z 15 marca 2011 r.