Czuję, że temperatura jest sprzyjająca, a ja nie powinnam być w domu na Grochowie, gdzie psy rozciągają po podwórku odpadki ze śmietnika, zasikana przez nie trawa ledwo zipie po niedawnym zejściu śniegu, a buty zapadają się w błocie. Powinnam być daleko stąd, choćby znowu w Krakowie, a najlepiej w górach. Będę, za dwa tygodnie… Tymczasem za ścianą – nie wiem, czy piętro wyżej, czy w sąsiednim mieszkaniu – jakaś kobieta zaczyna śpiewać. Nie rozróżniam słów, próbuję odgadnąć melodię. Jest także fortepian, ona podaje sobie dźwięk i ćwiczy, co chwilę przerywając. Myli się. Nie szkodzi. Jest pod dźwiękiem. Nie szkodzi. Nie kończy frazy. Trudno. Ona bardzo chce śpiewać, a ja bardzo chcę jej słuchać i porzucić przedwczesne myśli o tym, co jutro mnie zirytuje. Błogosławiony śpiew, błogosławiony dźwięk są jak haust zdrowego powietrza w miejscu, które chciałoby się pożegnać.
Zza ściany
Kolejna niedziela przed komputerem. Widzę, że słońce świeci.