Piotr Kieżun

Mauzoleum Kundery, Plejada i polskie czytelnictwo

Istnieją nagrody literackie, które są jak pocałunek śmierci albo jeszcze lepiej: jak wiatyk – pokarm na drogę do wiecznego życia. W tym wypadku – życia klasyka. Dla pisarza jest to wyraz najwyższego uznania, ale często laur bywa jednocześnie zamknięciem pisarskiej kariery. A w każdym razie dużym obciążeniem w procesie twórczym. Trudniej napisać dobrą powieść po niż przed Noblem.

Francuska Biblioteka Plejady (La Bibliothèque de la Pléiade) nie jest nagrodą, jednak nad Sekwaną jej prestiż jest równie wielki co Nobla, a przynajmniej Nagrody Goncourtów. Tę ostatnią dostało wielu pisarzy, o których ledwo się dziś pamięta. W Bibliotece Plejady opublikowani zostali najwięksi, prawdziwi literaccy giganci. Przede wszystkim Francuzi, ale także Borges czy Faulkner. Ani jednego chybionego nazwiska.

Oczywiście cała tajemnica powodzenia serii polega na tym, że publikowani są w niej autorzy nieżyjący, o których wiadomo już, że są klasykami i że nic nie jest w stanie zmienić tego faktu. Są jednak wyjątki. Za życia dzieła zebrane w Plejadzie wydali między innymi Gide, Ionesco, Gracq, Borges, Yourcenar, Char, Saint-John Perse czy Malraux. Niektórzy sami mocno o to zabiegali. Céline pisał w 1956 roku do Gastona Gallimarda: „Wie Pan, starcy mają swoje manie. Moją jest zostać opublikowanym w Plejadzie i wydanym w Pańskiej serii kieszonkowej…”. Jemu akurat się nie powiodło, jednak dokładnie jutro, 24 marca, kolejny autor dostąpi tego zaszczytu. Chodzi o Milana Kunderę.

Sam Kundera milczy. Tak zresztą dzieje się mniej więcej od 1984 roku, kiedy to pisarz usunął się w cień. Od tamtej pory rzadko udziela wywiadów. We francuskiej prasie pojawiły się za to jego sylwetki biograficzne i rozważania nad tym, co oznacza uhonorowanie publikacją w słynnej serii. Fragment z artykułu Jeana-Paula Enthovena w „Le Point” (17 marca 2011, nr 2009) daje najlepszy obraz, czym dla Francuzów jest to wydawnictwo: „Wszystko jest tutaj uporządkowane, pięknie wygładzone, skrupulatnie zanurzone w wieczność biblijnego papieru. To mauzoleum. Albo lepiej: Plejady”. Marc Fumaroli pisze znów w „Le Figaro” o „Parnasie z ulicy Sébastien-Bottin” (siedziba Gallimarda).

Przypominanie tych francuskich „ochów” i „achów” nie miałoby żadnego sensu, gdyby nie to, że każdy, kto miał w ręku którykolwiek z woluminów Plejady, i kto ma choć trochę bibliofilskiej wrażliwości, będzie zachwycony. Każde wydanie oprawione jest w jagnięcą skórę, drukowane na biblijnym kremowym papierze przy użyciu eleganckiej czcionki Garamonda. Do tego doskonały aparat krytyczny: staranna redakcja tekstu, objaśnienia, indeks nazwisk, chronologia, przedmowy napisane przez wybitnych specjalistów. Wypada się tu ukłonić wydawnictwu Gallimard, które od 1933 roku wydaje serię.

Trochę żal, że w Polsce nie ma podobnego przedsięwzięcia. Przed laty PIW wydawał „Bibliotekę Prozy i Poezji”. Co prawda z biblijnym papierem było różnie, ale nikt nie mógł odmówić profesjonalnego przygotowania tekstów. Pracowali nad nimi tak znakomici edytorzy jak Paweł Hertz, Henryk Krzeczkowski, Jerzy Sito czy Juliusz Żuławski. Teraz honoru broni Biblioteka Narodowa Zakładu Ossolińskich. Jednak daleko jej do standardu Gallimarda, który dziesiątki tomów Biblioteki Plejady utrzymuje cały czas w sprzedaży.

Cóż jednak się dziwić. 21 marca, w poniedziałek, zakończył się w Paryżu kolejny „Salon du Livre”, jedne z ważniejszych europejskich targów książki. Tym razem gościem specjalnym były kraje skandynawskie. „Le Magazine Littéraire” poświęcił całe dossier literaturze tego regionu, zaś w „l’Expresse” (nr 3115) Marianne Payot przedstawiła sylwetki norweskich pisarzy oraz onieśmielające statystki: 96 proc. pięciomilionowego narodu przeczytało przynajmniej jedną książkę w roku. Polska ze swoimi 44 proc. osób, które zadeklarowały przynajmniej jednokrotny kontakt z jakąkolwiek książką, wypada blado, żeby nie powiedzieć mizernie (źródło: Biblioteka Narodowa). Również w porównaniu z Francją, gdzie szacunki te wynoszą 70 proc. (Le secteur du livre : chiffres clés 2009-2010).

Nie jest więc zaskoczeniem to, że przy takim poziomie czytelnictwa żadne z wydawnictw nie chce się angażować w przedsięwzięcie, które oprócz prestiżu i osobistej satysfakcji niewielkiej grupy miłośników literatury nie przynosi większych dochodów.

* Piotr Kieżun, członek redakcji „Kultury Liberalnej”.

„Kultura Liberalna” nr 115 (12/2011) z 22 marca 2011 r.