Łukasz Jasina
Brzydko-ładna Ameryka. O filmie „Fighter” Davida O. Russella
Lowell w stanie Massachusetts to podobno dziura jakich mało – oczywiście przy zachowaniu pewnych proporcji. Zaniedbane miasto w Nowej Anglii miewa się jednak lepiej niż podobne miasteczka gdzieś w Omaha czy Arkansas. Bliżej tutaj do cywilizacji reprezentowanej chociażby przez Boston. Zresztą wielu mieszkańców miasta zdobyło ogólnoświatową sławę (choćby Jack Kerouac, Bette Davis czy Olympia Dukakis). Bankructwa wielu firm na początku lat 90. pogłębiły tutejszą beznadzieję. Na szczęście Lowell znalazło na nią sposób podobny do naszych miast ze „ściany wschodniej”. Może i nie ma tutaj pracy, niemniej rozwijają się niezwykle ciekawe zjawiska kulturalne.
Do Lowell wybrałem się w jednym, ściśle określonym celu. Chciałem zobaczyć miejsce, w którym przyszła na świat Bette Davis. Gdy nasyciłem kinowe sentymenty, postanowiłem udać się do jednego z wielu lokalnych barów – albowiem lato A.D. 2009 było wyjątkowo upalne. Zaskoczyło mnie, że większość wspomnianych przybytków była pozamykana. „Mark Wahlberg przyjechał i kręci film, więc zamknięto połowę miasta” – padała zazwyczaj dość prosta odpowiedź. Gdy znalazłem się w bezpośredniej bliskości planu, dowiedziałem się jedynie tyle, że film będzie opowiadał o „naszym Mickym Wardzie” oraz że poza Wahlbergiem („którego się w Massachusetts uwielbia, albowiem pochodzi z Bostonu”) zagra w nim „ten Brytol, świrus od «Batmana»” (czyli Christian Bale).
Kilka tygodni temu okazało się, że moje męczeństwo w Lowell było potrzebne. Na ekrany wszedł „Fighter” Davida O. Russella i, jak się okazało, jest to bardzo ciekawy film.
Micky Ward i odtwarzający go w filmie Mark Wahlberg mają ze sobą wiele wspólnego, choć bardziej wnikliwi widzowie zauważą, że młodzieńcze wpadki Wahlbegra podobne są raczej do narkotykowych ciągów Dicka Eklunda – brata Warda, zagranego przez Bale’a. Wahlberg, nim został uznanym aktorem, popadał w konflikty z prawem, był straszliwym rasistą i bijał gdzieś w bostońskich zakamarkach tamtejszych Wietnamczyków. Niektórzy z nas znają go z tamtych czasów jako Marky Marka – rapera słynącego z ostrych tekstów i nienagannej budowy ciała, dedykującego swoją biografię penisowi i opowiadającego o seksualnych upodobaniach Madonny. Wahlberg podniósł się i zaczął robić karierę aktorską dzięki swojemu starszemu bratu Donniemu, wokaliście „New Kids on the Block”.
W „Fighterze” Wahlberg gra koncertowo i dominuje na ekranie. W sposób naturalny pokazuje nam, jak wygląda historia chłopaka z amerykańskiego miasta, który zna się na boksie i chce w tym sporcie wiele osiągnąć. Ma jednak na głowie wiele problemów, w tym brata, któremu nie udała się kariera (i który ciągle żyje jej wspomnieniami), matkę, kilka otyłych sióstr, nienawidzącą go byłą żonę i córkę, której nie może widywać. Amerykańskim obyczajem podnosi się jednak – dzięki sportowi – z klęczek, odnajduje dziewczynę w sam raz dla siebie (Amy Adams nie do poznania) i pomaga zmienić się swojemu bratu i matce. Za sprawą jego sprawnego lewego sierpowego znikają problemy, a rodzina się jednoczy. Trudno o bardziej optymistyczny obraz amerykańskiej mocy sprawczej.
Ludzie z filmu Russella nie są jednak klasycznymi bohaterami amerykańskiego snu. Są brzydcy, popadają w nałogi, zdrowieją nie do razu, a przede wszystkim mają proste upodobania i marzenia – co może nie podobać się niektórym europejskim znawcom USA, myślącym, że chociaż w Massachusetts mieszkańcy są spokojni i czytają na co dzień dzieła Tony’ego Judta.
Za swoją rolę Bale dostał Oscara, którym została uhonorowana również Melissa Leo (matka boksera). Jednak moim zdaniem należał się Wahlbergowi.
Film:
„The Fighter”
Reż. David O. Russell
USA 2010
Dystr. Monolith Films.
* Łukasz Jasina, historyk, publicysta, członek redakcji „Kultury Liberalnej”.
„Kultura Liberalna” nr 116 (13/2011) z 29 marca 2011 r.