Łukasz Pawłowski
Senność brytyjskiej lewicy
Mimo że do planowego terminu wyborów parlamentarnych w Wielkiej Brytanii jeszcze cztery lata, Partia Pracy kilka dni temu opublikowała wstępny dokument zatytułowany „Refounding Labour” (Nowe podstawy Labour) określający kierunek reorganizacji, która ma zapewnić temu ugrupowaniu zwycięstwo.
Chociaż obecnie sondaże dają głównej partii opozycyjnej kilkuprocentową przewagę nad rządzącymi Torysami; chociaż zorganizowane w styczniu i marcu wybory uzupełniające w dwóch okręgach przyniosły Labour dwa zwycięstwa; chociaż tysiące demonstrantów na ulicach protestuje przeciwko wprowadzanym przez rząd cięciom budżetowym, to wspomniany manifest pokazuje, że powrót Partii Pracy do władzy jest wyjątkowo niepewny.
Sympatyzujący z Labour komentator polityczny Neal Lawson słusznie studzi na łamach „New Statesman” wszelkie przejawy przedwczesnego optymizmu. W tekście* napisanym jeszcze przed publikacją „Refounding Labour” przestrzegał przed powtórzeniem historii z końca lat 70., kiedy to po zwycięstwie Margaret Thatcher niektórzy laburzyści twierdzili, że krótki powrót do roli opozycji dobrze im zrobi. Mimo początkowego niezadowolenia z rządów konserwatywnej pani premier ów „krótki pobyt” przedłużył się ostatecznie do 18 lat!
„Historia uczy nas, że będąc w opozycji, Partia Pracy wygrywa w wyborach uzupełniających, uczestniczy w wielkich demonstracjach i jest pewna swego. Tymczasem Konserwatyści zwyciężają wtedy, kiedy naprawdę trzeba, a pogrążona w coraz większej desperacji Labour w końcu decyduje się na przyjęcie bardzo zbliżonego programu”.
Tym razem Partia Pracy nie czekała jednak na jakikolwiek sukces Torysów i ich język przejęła od razu. I tak tematem przewodnim „Refounding Labour” jest konieczność zerwania z wizerunkiem partii nadmiernie scentralizowanej, w której decyzje podejmowane są w wąskim gronie najbliższych współpracowników lidera. Takie ustanowienie priorytetów to jawne przyznanie się do jednego z głównych – i rzeczywiście niepozbawionego słuszności – zarzutów, jakie wobec Partii Pracy formułowali w zeszłorocznej kampanii (niewiele mniej scentralizowani) Konserwatyści.
Skoro więc Ed Miliband uznał zasadność diagnozy sformułowanej przez swych przeciwników, być może różni się od nich co do sposobów rozwiązania problemu? Nic z tego. Proponowane zmiany organizacji partii do złudzenia przypominają propozycję reformy całego społeczeństwa, które Torysi ochrzcili mianem „Big Society”. W dokumencie Labour nieustannie mówi się o konieczności decentralizacji władzy w partii, podniesieniu zaangażowania zwykłych ludzi, wykorzystaniu pracy wolontariuszy, współdziałaniu z organizacjami lokalnymi, wzmocnieniu pozycji wspólnot obywatelskich itp. itd. Pojęcie wspólnoty (community) – poprzedzone najczęściej przymiotnikiem „local” – pojawia się w 20-stronnicowym dokumencie łącznie 51 razy! To właśnie dzięki aktywizacji owych communities „partia niekiedy uznawana za kierowaną wyłącznie z Westminsteru i oderwaną od zwykłych ludzi, ponownie podejmie z nimi wspólne działania, nie tylko jako podmiot polityczny o zasięgu krajowym, ale także jako sąsiad i przyjaciel”, piszą autorzy manifestu**. Decentralizacja i nie do końca jasne „unowocześnienie” wydają się w manifeście lekiem na całe zło. Partia, aby zwyciężyć, musi stać się nowoczesnym, otwartym „ruchem organizującym prawdziwe społeczności”.
Dlaczego Ed Miliband zdecydował się na publikację dokumentu, który w wielu miejscach tak bardzo zbliża się do torysowskiej retoryki? Wydaje się, że kładąc nacisk na decentralizację, młody lider Labour chce osłabić pozycję związków zawodowych, których poparcie zapewniło mu zwycięstwo we wrześniowym wyścigu o fotel lidera. Związki wciąż kojarzą się wielu Brytyjczykom z kryzysem gospodarczym końca lat 70., postawą roszczeniową, strajkami i radykalizmem. Ich poparcie stoi zresztą za przezwiskiem młodszego z braci Milibandów, którego nieżyczliwi mu dziennikarze nazywają „Czerwonym Edem”. Pozbycie się tego wizerunku będzie dla niego kluczowe dla przekonania do siebie większości elektoratu w najważniejszych momentach. To dlatego autorzy „Refounding Labour” nieustannie podkreślają spadek liczby związkowców, a w związku z tym obniżenie ich reprezentatywności usprawiedliwiające zmianę struktury partii.
Problem Milibanda i całej Labour polega jednak na tym, że chcąc uniknąć łatki lewicowych radykałów, stają się coraz bardziej podobni do rządzących Torysów. Niektórym laburzystom o krótszej pamięci być może wydaje się, że obecna niepopularność posunięć rządu skazuje ich na zwycięstwo. Nic bardziej mylnego. Do sukcesu wyborczego potrzeba będzie opozycji własnych pomysłów, a nie jedynie złagodzonej wersji programu cięć budżetowych. Rzecz w tym, że (nie tylko) brytyjska lewica takiego pomysłu po prostu nie ma.
* http://www.newstatesman.com/uk-politics/2011/03/labour-election-cuts-march
** http://www.campaignengineroom.org.uk/uploads/63e1d1df-10bb-2eb4-e1d1-086fc8fe618d.pdf
*** Łukasz Pawłowski, doktorant w Instytucie Socjologii UW, członek redakcji „Kultury Liberalnej”, dziennikarz „Europa. Magazynu Idei”.
„Kultura Liberalna” nr 117 (14/2011) z 5 kwietnia 2011 r.