O Zofii Chomętowskiej – znanej w Polsce i na świecie – w Białorusi, gdzie wybitna fotografka się urodziła, wspomina się rzadko, w wąskim gronie profesjonalistów. Zapomniało o niej nawet Białoruskie Stowarzyszenie Fotografów, tworząc z okazji Dnia Niepodległości esej o fotoreporterach wojennych z czasu drugiej wojny światowej.

Wydawało się, że po 2010 roku sytuacja się zmieni. W Narodowym Muzeum Historycznym Białorusi w Mińsku polska Fundacja Archeologii Fotografii (FAF) otworzyła dużą wystawę prac Chomętowskiej i zaprezentowała album ze zdjęciami międzywojennego Polesia. Powstały też o niej artykuły i film dokumentalny. Ale na tym się skończyło.

W Polsce łatwo dotrzeć do twórczości Chomętowskiej. Fotografka znalazła się także na liście autorów, których prace były najczęściej wyszukiwane w zeszłym roku w archiwum cyfrowym Muzeum Warszawy. Dlaczego nie pamięta o niej rodzinny kraj? Spróbujmy się temu przyjrzeć bliżej.

Samotność, jezioro Cholcza, 1931 r.

Polesie

W 1911 roku dziewięcioletnia Zofia dostała od ojca swój pierwszy aparat fotograficzny firmy Kodak. W tym czasie był to dość typowy prezent w rodzinach arystokratycznych. Dziewczynka pochodziła ze szlachetnego rodu Druckich-Lubeckich, a ze strony matki należała do Radziwiłłów. Fotografowanie, które zaczynało się jako zabawa i amatorskie utrwalanie codzienności, stopniowo przerodziło się w poważną pasję, a później w zawód.

Jakub Chomętowski, Pragnienie, 1930 r.

Co wyjątkowego robiła ta młoda kobieta, która w wieku 26 lat zaczęła brać udział i zwyciężać w krajowych i międzynarodowych wystawach i konkursach fotograficznych?

W przeciwieństwie do wielu innych fotografów rejestrowała otoczenie maksymalnie naturalnie — bez pozy, efektów, czasem z humorem. Jej zdjęcia wyróżniały się nietypowymi ujęciami, na przykład diagonalnym rozmieszczeniem obiektów architektonicznych, pejzażami w obramowaniu liści pobliskich drzew czy widokami miasta sfotografowanymi przez arkady, okna lub ażurowe kraty. Robiła zdjęcia nie tylko w świetle dziennym, lecz także w nocy, stosując długie naświetlanie. Chomętowska wykorzystywała niezwykle szeroki zakres ujęć i punktów do fotografowania.

Również filmowała. Za debiutancki film „Ja kinuję”, odzwierciedlający życie jej kręgu społecznego w końcu lat dwudziestych ubiegłego stulecia, otrzymała nagrodę na Powszechnej Wystawie Krajowej w Poznaniu w 1929 roku.

Polesie na zdjęciach Z. Chomętowskiej (lata 30. XX w.)

Mając duże doświadczenie wizualne — od samego dzieciństwa dziewczyna dużo podróżowała z rodzicami po Europie — i wyczucie momentu, Chomętowska poświęcała wiele uwagi szczegółom, grze światła i cienia, różnym fakturom i materiałom. Ponadto, mimo szlachetnego pochodzenia i bywania w arystokratycznych domach Europy, była otwarta na ludzi z różnych warstw społecznych, a oni odpowiadali jej wzajemnością.

Z poleskich zdjęć patrzą na nas miejscowi chłopi, krewni Chomętowskiej, zwykli przechodnie. Fotografowała ludzi podczas pracy w polu lub odpoczynku, na polowaniu i łowieniu ryb, podczas świąt i zwyczajnych spacerów. Wszystkie zdjęcia łączy naturalność uchwyconego momentu.

Archiwa fotografki zawierają tysiące zdjęć i są ważnym źródłem dla badaczy, bo dostarczają materiał do badania życia zachodniej Białorusi i Polski. To unikalne wizualne świadectwo kultury, życia codziennego i architektury dużego regionu do końca lat trzydziestych XX wieku.

Ludzie i ich zajęcia na zdjęciach Z. Chomętowskiej (lata 30. XX w.)

Nawet po przeprowadzce do Warszawy w połowie lat trzydziestych Chomętowska przywoziła do rodzinnego Parochońska stołeczną elitę: artystów, pisarzy, fotografów, dyplomatów. Starała się pokazać im tę krainę z najlepszej strony, aby Polesie postrzegano nie gorzej niż Puszczę Białowieską. Niejednokrotnie przyjeżdżał do niej do Parochońska także mistrz polskiej fotografii Jan Bułhak. Tak, w 1931 roku, podczas ich wspólnego pleneru fotograficznego zrobił zdjęcie, które po pięciu latach stało się jedną z ilustracji do tez jego znanego dzieła „Polska fotografia ojczysta”. Ta książka stała się jedną z programowych dla polskiej fotografii.

„Diabelski most”, zdjęcie Jana Bułhaka i zdjęcie Zofii Chomętowskiej, 1931
Jan Bułhak, 1931-1934. Zdjęcie Z. Chomętowskiej

Na dużym jarmarku w Pińsku (Jarmark Poleski) w 1938 roku odbyła się wspólna wystawa fotograficzna Chomętowskiej i Bułhaka, która odzwierciedlała artystyczne spojrzenie na możliwości turystyczne tego regionu: krajobrazy, architektura i etnografia. Bułhak z szacunkiem odnosił się do twórczości Chomętowskiej. On — ważny polski fotograf, prezes Fotoklubu Polskiego, a później pierwszy prezes Polskiego Związku Fotografów — raczej nie zrobiłby tak dużego projektu z przeciętnym autorem.

W swoich wspomnieniach — „Na wozie i pod wozem” — Chomętowska szczegółowo opisze, jak we wrześniu 1939 roku z narażeniem życia dotarła z Warszawy do Parochońska, aby zabrać dzieci i krewnych, i jak potem przez ponad miesiąc wracali przez lasy. To było jej pożegnanie z Polesiem.

Parochońsk 2021

Chomętowska pod drzewem, 1931. Zdjęcie Jakuba Chomętowskiego

Odwiedziłam Parochońsk podczas podróży na Polesie wiosną/latem 2021 roku. Chciałam zobaczyć, co zostało z miejsc, które fotografowała Chomętowska. Melioracja lat sześćdziesiątych XX wieku nieodwracalnie zmieniła te przestrzenie, uprościła dla wygodnego użytkowania. Jednak odwiedzając miejsca z bogatą historią, wciąż na coś liczymy. Potrafimy „zobaczyć” domy i cerkwie, pola, lasy i rzeczki, które już nie istnieją.

Tabliczka przy wjeździe do Parochońska, 2021 r.
Rodzina Chomętowskich z przyjaciółmi i krewnymi na ganku dworu w Parochońsku, lata 30. XX w.

W 2011 roku białoruski reżyser Jurij Gorulow, który przypadkowo dowiedział się o Chomętowskiej, zafascynowany jej osobowością nakręcił o niej film dokumentalny „Kronika w promieniach światła”. W jednym z wywiadów wspomina: „W rodzinnym dla Chomętowskiej Parochońsku zupełnie nic nie przypomina o tej wybitnej kobiecie. […] Pokazaliśmy film w Parochońsku. […] Miejscowi mieszkańcy odnieśli się do filmu, delikatnie mówiąc, chłodno. Mam takie wrażenie, że po prostu zagnano do kina dzieci, którym wszystko to było «bez znaczenia». […] Z miejscowych władz nie było nikogo. Do białoruskiego dziedzictwa odnoszą się oni, najwyraźniej, «obojętnie»”.

Niewiele się zmieniło i po dziesięciu latach. Pracownice miejscowej poczty zdziwiły się, że pytam choćby o zwykłe pocztówki z Parochońska lub Pińska. „Nie mamy nic. Po co pani?”. A gdy powiedziałam, że mieszkała tu i robiła zdjęcia znana fotografka, spojrzały na mnie jak na wariatkę: „Po raz pierwszy o niej słyszymy!”.

A przecież skoro Chomętowską zainteresował się Gorulow, na pewno będą i inni — gdy w Białorusi będzie można robić w końcu cokolwiek, co nie zostanie od razu zniszczone lub zakazane.

Kobieta, która zdołała

Zofia Chomętowska miała nie tylko wybitny talent, lecz także charakter i poczucie własnej wartości. Bo czym innym jest mieć talent, a czym innym w pełni z niego korzystać. Zwłaszcza, kiedy jest się kobietą.

Do wybuchu drugiej wojny światowej wzięła udział w 37 dużych wystawach fotograficznych, w tym indywidualnych. Jako członkini Polskiego Towarzystwa Fotograficznego zadebiutowała na wystawie w Warszawie jeszcze w 1932 roku i od tego czasu uczestniczyła w najważniejszych krajowych wydarzeniach fotograficznych. Gdyby zostawiła swoje zdjęcia w rodzinnych albumach – nikt by o niej nie wiedział. Ale Chomętowska miała inny charakter.

Krajobrazy na zdjęciach Zofii Chomętowskiej, 1930-1936
Zofia Chomętowska z aparatem fotograficznym, 1936 r.

W 1936 roku, w wieku 34 lat, zgłosiła się i wygrała otwarty anonimowy konkurs na stanowisko głównego fotografa Ministerstwa Komunikacji Polski. Zadaniem tego specjalisty miała być promocja turystyczna Polski.

Przewodniczącym komisji konkursowej był profesor Mieczysław Orłowicz, zasłużony działacz promocji polskiej turystyki. Trudno teraz sobie wyobrazić, jak bardzo był zdziwiony, gdy dowiedział się, że tak wysoko ocenione przez niego za wyraziste artystyczne spojrzenie i jakość odbitek zdjęcia zrobiła kobieta. Według wspomnień Chomętowskiej, Orłowicz podobno jęknął: „Co? Kobieta? Pani sobie nie poradzi!”. „Zobaczymy” – odpowiedziała Chomętowska. To rzeczywiście była wymagająca praca, także dlatego, że wiązała się z ciągłymi podróżami po kraju. Tylko w 1938 i połowie 1939 roku Chomętowska odwiedziła 70 miejsc: duże i małe miasta, wsie, miejscowości uzdrowiskowe i sanatoria. Fotografowała krajobrazy w całej Polsce. We wspomnieniach napisze „Wszystko to mnie całkowicie wyczerpało”.

Choć kobieta w tamtych czasach miała wychowywać dzieci i zajmować się domem, a na pewno nie rywalizować z mężczyznami w ich zajęciach zawodowych, Chomętowska równolegle z pracą w ministerstwie otworzyła własne studio fotograficzne, zajmowała się zdjęciami reklamowymi i przez rok była dyrektorem artystycznym czasopisma „Kobieta w pracy”. W ten sposób całkowicie samodzielnie utrzymywała finansowo siebie i dzieci.

Chomętowska obok samochodu, lato-jesień 1936 r.

W 1937 roku, we współpracy z prezydentem miasta Warszawy Stefanem Starzyńskim i profesorem Stanisławem Lorentzem Chomętowska rozpoczęła przygotowanie fotograficznej części wielkiej wystawy „Warszawa wczoraj, dziś i jutro”. Stworzyła fascynującą fotodokumentację stolicy, pokazując jej wielowymiarowość, różnorodność i wielkość. Wystawa została zorganizowana z okazji otwarcia Muzeum Narodowego w nowym budynku przy Alejach Jerozolimskich. Została otwarta w 1938 roku i odniosła ogromny sukces –odwiedziło ją ponad milion osób.

Za honorarium otrzymane za pracę Chomętowska kupiła sobie nowego Fiata Simca, którego sama nazywała Simleica, łącząc nazwę samochodu i ukochanego 35-milimetrowego aparatu fotograficznego Leica. Według wspomnień córki Gabrieli, mama zawsze lubiła prowadzić samochód i jeszcze na Polesiu miała osobnego Dodge’a, którego można zobaczyć na zdjęciach z połowy lat trzydziestych.

Z przyjaciółmi na Polesiu, 1938 r.

Małoformatowy aparat Leica Chomętowska kupiła sobie jeszcze jesienią 1927 roku. Właśnie nim fotografowała Polesie, a później przedwojenną i powojenną Warszawę. Aparat był bardzo wygodny, a dzięki niewielkim rozmiarom pozwalał na maksymalną mobilność, dzięki czemu fotografka mogła wybierać prawie każde miejsce do zdjęć: od panoramicznych krajobrazów po wąskie ulice miast. W jednym z wywiadów dla magazynu fotograficznego „Leica w Polsce” później powie:

„Ostatnio dużo zajmuję się fotografią turystyczną i prasową. Nie mogę sobie wyobrazić, że w tych warunkach, w których czasami pracuję, będę mogła nosić ze sobą aparat 13×18 (cm), statyw odpowiedniej wagi, płyty i wymienne obiektywy.

Praktyczność i zwinność Leica są niezastąpione. Robiąc zdjęcia z góry, z dołu lub pod kątem, często znajduję się w niewygodnej lub nawet niebezpiecznej pozycji. Z tym aparatem nie ryzykuję stracić równowagę, ponieważ jego niewielki rozmiar i wymienne obiektywy nie wymagają skomplikowanych procedur przygotowawczych”.

Z przyjaciółmi na Polesiu, 1938 r.

 

Warszawę Chomętowska dobrze znała. W stolicy miała krewnych i dostęp do arystokratycznych domów i przedstawicielstw dyplomatycznych. Zgodnie z poleską tradycją nadal fotografowała ludzi ze swojego kręgu podczas codziennych i świątecznych okazji. Później, kiedy pracowała jako fotografka w Ministerstwie Komunikacji, jej nowym tematem stał się wystrój wnętrz pałaców, apartamentów zamożnych rodzin i instytucji państwowych. Właśnie to archiwum fotograficzne stało się podstawą dla architektów i konserwatorów, gdy odbudowywano zniszczoną Warszawę.

Ślub Izabelli i Edmunda Radziwiłłów, 1934 r.

W pierwszych miesiącach wojny obawiała się robić zdjęcia, ze względu na zakaz ze strony niemieckich władz, ale potem, widząc nieodwracalne zniszczenia, fotografowała, gdzie tylko mogła. Czasami z narażeniem życia.

We wrześniu 1939 roku odnotowała w dzienniku: „Na razie jest wystarczająco jasno, więc robię kilka zdjęć, chociaż na początku wojny fotografowanie było zabronione. Myślę, że takie ruiny nie są już obiektem wojskowym i nie sądzę, że czeka mnie kara śmierci. Fotografuję bardzo mało i na pewno będę żałować, po prostu «brakuje mi ducha», jak mówią Francuzi. Jednak robię to prawie przypadkowo i wiele zdjęć na pewno się nie uda, a szkoda, bo z czasem mogą stać się cennymi, jedynymi w swoim rodzaju dokumentami. Dziś jest piękny zachód słońca, chmury i kilka ocalałych białych domów odbija się w rzece Bug”.

To, że fotografia to nie tylko odbicie, obraz czy chwilowa „kopia” rzeczywistości, lecz także pełnoprawny dokument, Chomętowska wiedziała od dawna. Jej szczególną cechą było właśnie to, że tworzyła twórczą dokumentację życia. Intuicja nie zawiodła. Zdjęcia z czasów wojny stały się nie tylko podstawą dużej wystawy fotograficznej, lecz także fundamentem dla funduszu fotografii w Muzeum Warszawy.

Powstaje naturalne pytanie: skąd fotografka w czasie wojny miała materiały fotograficzne? Można przypuszczać, że filmy i papier miała dzięki długoletniej przyjaźni z Kazimierzem Franaszkiem, którego rodzina była właścicielem Fabryki Obić Papierowych i Papierów Kolorowych „J. Franaszek S.A.” w Warszawie. Sam Kazimierz wielokrotnie bywał u niej w Parochońsku jeszcze przed wojną. Możliwe, że jakieś materiały fotograficzne pozostały też po pracy w Ministerstwie Komunikacji.

W dniu 3 maja 1945 roku w stołecznym Muzeum Narodowym otwarto wystawę fotograficzną „Warszawa oskarża!”. Jej współautorami byli Tadeusz Przypkowski i Zofia Chomętowska. Zwróćcie uwagę na datę: trzeci maja. Jeszcze przed oficjalnym zakończeniem drugiej wojny światowej w Warszawie była już przygotowana zakrojona na szeroką skalę pełnowartościowa wystawa fotograficzna, ze zdjęciami dużego formatu i wysokiej jakości odbitkami. Dla Polaków bardzo ważna była dokumentacja skutków wojny i dołożyli wszelkich starań, aby nie przeszło to niezauważone dla świata. Ta wystawa była pokazywana w Warszawie, Paryżu, Londynie i Nowym Jorku.

Seria zdjęć zniszczonej Warszawy, Z. Chomętowska, 1944-1945

Po co Chomętowska w ogóle fotografowała ruiny? Nie było to zamówienie państwowe ani pewność, że negatywy potem na pewno przekształcą się w wystawę zdjęć. Uważała, że to za ważne, wręcz konieczne. Mimo niebezpieczeństwa chodziła po bezludnych ulicach, wspinała się na ruiny domów, wchodziła do zniszczonych budynków. Towarzyszył jej kuzyn Edward Falkowski, zapewniając ochronę. Chomętowska patrzyła daleko poza horyzont aktualnego czasu. Jej zdjęcia bardzo poruszyły widzów.

Chomętowska w Londynie obok plakatu wystawy „Warszawa oskarża!”, 1945 r.

Życie na emigracji

Latem 1946 roku, po powrocie z Londynu i otwarciu wystawy, w ciągu prawie dwóch miesięcy podjęła decyzję o opuszczeniu kraju. Nie widziała dla siebie życia w komunistycznej Polsce. Przez kilka lat mieszkała we Francji i Włoszech, czekając, aż krewni otrzymają nowe paszporty i pozwolenie na wyjazd. We wrześniu 1948 roku, dokładnie dziewięć lat po ucieczce z Parochońska, wspólnie z rodziną wyemigrowała do Argentyny.

Życie na emigracji na drugim końcu świata nie było łatwe. Wymagało adaptacji społecznej i ekonomicznej, nauki języka hiszpańskiego, miejscowych tradycji, przyzwyczajenia się do nowego klimatu. Z drugiej strony, u Chomętowskiej zmienił się fokus zainteresowań. Znowu przełączyła swoją uwagę na bliskich: na matkę i siostrę, dorosłe dzieci, a potem na wnuki. Fotografowała życie polskiej diaspory w Argentynie. W Buenos Aires znajduje się duże archiwum jej prac i te zdjęcia nie są gorsze od tego, co fotografowała na Polesiu.

W 1975 roku, niemal 30 lat po wyjeździe z Polski, Chomętowska przyjechała na kilka tygodni do Warszawy. Władze zamierzały odbudować Zamek Królewski i Chomętowska podarowała miastu swoje przedwojenne zdjęcia jego wnętrz. Rezultatem tej podróży stała się wystawa fotograficzna „Pół wieku Warszawy w fotografii Zofii Chomętowskiej”, którą otwarto 12 lipca 1979 roku w warszawskim Muzeum Historycznym (dziś to Muzeum Warszawy). Pokazano jej zdjęcia przedwojenne, zniszczonego miasta i nowej, współczesnej, odbudowanej stolicy, sfotografowanej podczas kilku podróży. Była to jej trzecia znacząca wystawa w życiu i kulminacja twórczości fotograficznej. Dzięki temu wydarzeniu znacznie wzrosło zainteresowanie nią w Argentynie. Tam również pokazała swoją warszawską wystawę. Chomętowska zmarła w 1991 roku w Buenos Aires.

Zofia Chomętowska, 1979 r.

Otwierając drogę do swoich korzeni

Historia życia Zofii Chomętowskiej jest treściwa i niepowtarzalna. To przykład tego, na co można ukierunkować swój talent, energię i twórczość, mimo wszelkich okoliczności. Spuścizna dokumentalna i twórcza, pozostawiona przez Zofię Chomętowską, jest bardzo różnorodna. Oglądając dziś jej zdjęcia, nie czujemy dystansu czasowego, a wręcz przeciwnie, zanurzamy się w wydarzeniach z przeszłości. Chomętowskiej udało się przerzucić wizualny most przez czas, który pozwala nam, żyjącym dziś, poczuć związek z ważnymi warstwami historii i kultury. Jej zdjęcia pomagają nie tylko oglądać przeszłość, lecz także rozumieć swoje korzenie i kody kulturowe. Dostrzegać niezwykłe w codzienności i uświadamiać sobie, że historia to nie tylko wielkie wydarzenia.

***

Jeśli chodzi o przywrócenie nazwiska Zofii Chomętowskiej do historii fotografii białoruskiej, ta praca już się rozpoczęła i trwa nieprzerwanie. Teraz czytacie Państwo ten artykuł i z łatwością możecie znaleźć jej zdjęcia w internecie. Każda historia ożywa tylko wtedy, gdy się o niej mówi.

 

Zdjęcia autorki, pochodzące z Fundacji Archeologii Fotografii i ze źródeł otwartych.