Ireneusz Krzemiński
Tusk i przyszłość Polski
Zacznę od tego, że – generalnie rzecz biorąc – żaden rząd poprzednio nie włożył tyle pracy i nie wyłożył tyle grosza na określenie perspektyw przyszłości Polski, co właśnie rząd Donalda Tuska. Ha, zapewne znaczna część Czytelników przeciera zdumiona oczy: co ten Krzemiński gada? A jednak trudno poprzednie zdanie zanegować, jeśli odwołać się do dwóch, niezmiernie ważnych dokumentów, wychodzących poza opłotki naukowo-biurokratycznej prewidystyki czy futurologii, czyli raportów przygotowanych przez zespół ministra Michała Boniego.
Pierwszy dotyczył kapitału intelektualnego, jak go nazwali autorzy i sam minister, drugi bezpośrednio zajmował się możliwościami i zagrożeniami rozwoju kraju: „Polska 2030”. Nie przypominam sobie żadnego takiego dokumentu ani z początku lat 90., ani na progu XXI wieku. Pamiętam także dobrze, jak bardzo potrzebny był taki dokument – na pewno zresztą inny niż wspomniana „Polska 2030”. Jednakże nikt go nigdy nie przygotował i pamiętam także, że byłem tym rozczarowany. Miałem pretensję do Tadeusza Mazowieckiego i jego rządu, że nie zdobył się na refleksję o przyszłości – o możliwej przyszłości – rozważającej różne możliwe i realistyczne drogi rozwoju Polski i jej wejścia (powiedzmy nawet – powrotu) do rodzinnego, Zachodniego świata.
Owszem, można powiedzieć, że wówczas dążenie to wyraziło się jednoznacznie w polskiej polityce, skupionej na dwóch zasadniczych celach: NATO i Unii Europejskiej. Tak czy inaczej, teraz są inne czasy i inne spojrzenie. Spojrzenie, którego przejawem jest Raport Polska 2030, jest przenikliwe. Od wielu miesięcy korzystam z różnych diagnostycznych danych zebranych przez świetny zespół ministra Boniego. A on sam ma zasługę w tym, że sformułował bardzo wyraźną tezę: albo Polska będzie dryfować, jakoś sobie radząc z problemami, wymogami Unii i globalnej gospodarki i polityki, albo potrafi sformułować bardziej precyzyjny plan swego rozwoju, jednoznacznie oparty na „skoku technologicznym” w gospodarce i „skoku edukacyjnym” społeczeństwa. Jedno z drugim jest zresztą ściśle sprzężone i wymaga zdefiniowania na nowo podstawowych priorytetów działania państwa i kierunków polskiej polityki. I tej wewnętrznej, i tej zewnętrznej.
Można mieć zastrzeżenia do pewnego ograniczenia perspektywy, dzięki któremu ten Raport mógł powstać. Widać teraz wyraźnie, że owe „priorytety” wiążą się ze zrozumieniem i wyznaczeniem myślowym i symbolicznym tego, co powinno się stać naszym „interesem narodowym”. Ale interesu narodowego, tego, co mógłby choć pretendować do symbolicznego wyrażenia wspólnego dobra i wspólnego celu Polaków, nie da się zakreślić bez wzięcia pod uwagę ważnego komponentu kulturowego. Perspektywa Raportu „Polska 2030” jest ekspercka; tymczasem dla wyznaczenia narodowych i państwowych priorytetów zdaje się odgrywać znaczącą rolę rozumienie polskości przez samych Polaków i przez polskich polityków. A to sprawę znacząco utrudnia.
Wspomniane „przyszłościowe” dokumenty ministra Boniego nie są jednak programem ani wizją polityczną. Wizji politycznych w ogóle mamy w Polsce jak na lekarstwo, chyba że narodowe mity, włącznie z „mitem smoleńskim”, spiskowym, uznać za takie. Niestety, nie ulega wątpliwości, że premier Tusk wizjonerem politycznym nie jest. Zamieszczone w „Gazecie Wyborczej” teksty – nazwijmy je: programowe – budzą mieszane uczucia. O ile pierwszy artykuł, w którym premier broni swego rządu i siebie samego przed oskarżeniami, że „nic nie zrobił” wydał mi się całkiem dobrym i rzetelnym tekstem, o tyle drugi artykuł, który miał zarysować, czego premier pragnie dla Polski na przyszłość – był rozczarowujący. Od dawna powtarzam zdanie, że nie do końca rozumiem niechęć i wyraźny ton kpiny z Tuska i jego rządu, obecny we wszystkich praktycznie mediach, zwłaszcza elektronicznych. Muszę też wyznać, że całkiem mnie przekonuje jego teza, że Polakom nie są potrzebne kolejne, zasadnicze reformy, które by nam miały przynieść szczęście, ale przy okazji kolejnego wywrócenia życia codziennego do góry nogami. Jeśli jednak na poważnie potraktować tezę z Raportu Boniego: albo wizja i konsekwentna polityka, albo „przyszłościowy dryf”, to chciałoby się, by premier miał jakąś, choćby skromną, wizję przyszłości.
Politycy, rzecz jasna, mają różne talenty. Nikt w talencie intryganctwa i rzucania potwarzy, urastających w umysłach zwolenników do spiskowych wizji, nie przegoni Jarosława Kaczyńskiego. Ale najwyraźniej Donald Tusk wizjonerem nie jest, bez względu na to, jak wiele się nauczył w trakcie pełnienia roli polityka. Na to chciałbym zwrócić uwagę, także na jego polityczny takt i doskonałe wręcz polityczne wyczucie. Ale też widać, że politycznego wizjonera, kogoś, kto „myśli na przyszłość”, który diagnozę potrafi połączyć z wyobraźnią nowego – bardzo mu potrzeba. I że bez tej wizji przyszłości – choćby i wizji na wskroś pragmatycznej, ale wyznaczającej daleki, a nie bieżący horyzont działań – polityka usycha i przestaje być mobilizująca, nawet dla jej zawodowych wykonawców.
* Ireneusz Krzemiński, profesor socjologii.
„Kultura Liberalna” nr 117 (14/2011) z 5 kwietnia 2011 r.