Karolina Wigura

Obywatel na huśtawce, czyli o pomnikach stawianych w szlachetnej intencji

Z daleka, z lotu ptaka, będzie przypominać fragment odwróconej muszli. Jeśli ktoś doń podejdzie, zauważy, że konstrukcja wygląda jak olbrzymi cokół, czekający na wieńczącą go rzeźbę. Na cokole tym nie stanie jednak ani bombastyczny lew z brązu, ani nawet nowa podobizna cesarza Wilhelma, który kiedyś prężył się w tym samym miejscu. To sam cokół będzie pomnikiem. I trzeba przyznać, dość nietypowym.

Projekt pomnika niemieckiej jedności, zadedykowanego pokojowej rewolucji 1989 i 1990 roku, nad Renem okrzyknięto „gigantyczną huśtawką” i „kołyską dla niemowląt”, nie mówiąc już o „wielkim bananie”. 50-metrowa szklano-metalowa szala, zaprojektowana przez stuttgarckiego architekta Johannesa Millę i choreografkę Sashę Walz, ma zostać ustawiona przed Zamkiem Berlińskim, po tym jak ten ostatni zostanie zrekonstruowany w 2019 roku. Gdy na rzeźbę wejdzie kilkadziesiąt osób, zacznie się ona przechylać. „Przesłanie: tylko wspólnie możemy utrzymać państwo i społeczeństwo w ruchu” – można przeczytać na stronie Urzędu do Spraw Budownictwa i Planowania Przestrzeni (Bundesamt für Bauwesen und Raumordnung). Pytanie tylko, co będzie, gdy gros spacerujących po pomniku przejdzie na jego lewą stronę – czyli jak w życiu. Czy konstrukcja nie spadnie do okalającej ją wody?

Prasa nie pozostawia na projekcie suchej nitki. Patetycznym projektem na polityczne zamówienie nazywają go krytycy z „Süddeutsche Zeitung” i dodają: „Obywatele mają doświadczyć wartości swojego państwa nie intelektualnie, ale cieleśnie, niby dzieci na placu zabaw”. „Ma to być wspaniała szala, byt obojnaczy łączący wymiar liturgiczny i wielką huśtawkę dla dzieci” – dodają dziennikarze „Die Welt”. Nawet komentatorzy tygodnika „Die Zeit”, znanego z, nomen omen, wyważonego tonu, cytują krytyczne wypowiedzi przedstawicieli niemieckiej „Die Linke” i Zielonych, którzy twierdzą, że chociaż zapraszano ich na posiedzenia jury konkursu, to jednak nie przyznano im prawa głosu w sprawie projektu.

Trzeba przyznać, że część Berlina, której dyskusja dotyczy, w ogóle nie należy do najszczęśliwszych. Najpierw kontrowersje wywołał projekt rekonstrukcji Zamku Berlińskiego. Aby jej dokonać, trzeba było wpierw rozebrać Pałac Republiki, w duchu i treści komunistyczną budowlę, którą postawiono tu po ostatecznym zburzeniu Zamku w 1950 roku. Rozbiórka Pałacu skończyła się w 2007 roku, a rekonstrukcję oryginalnej budowli przerwał kryzys finansowy – obecnie mówi się o rozpoczęciu prac nie wcześniej niż za trzy lata. Z kolei dyskusja – jak twierdzili niektórzy, wręcz kłótnia – nad kształtem Pomnika Jedności trwała aż kilkanaście miesięcy. Powód? Wydaje się, że wobec konieczności zawarcia w projekcie określonej, optymistyczno-patetycznej tezy, nie mającej wiele wspólnego z prawdziwymi problemami pozjednoczeniowych Niemiec, po prostu zabrakło dobrych pomysłów. Można przekonać się o tym, oglądając inne projekty, które nie otrzymały szansy realizacji w konkursie, na stronie „Die Zeit” oraz w prześmiewczym zbiorze „Süddeutsche Zeitung”, zatytułowanym „To wszystko banany?”.

Wobec kontrowersyjnego projektu jedyna pociecha właściwie w tym, że pomnik i tak nie będzie realizowany od razu. Potrzeba bowiem na niego, bagatela, 10 milionów euro.

Niemiecka dyskusja wydaje się aktualna również dla obserwatorów znad Wisły. Przy okazji projektu pomnika świetlnego, który miałby zostać zrealizowany na Krakowskim Przedmieściu, również od razu doszło do kontrowersji. Pada pytanie: jeśli wbudowane w chodnik lampy będą świecić zbyt słabo, to czy w dobrym smaku będzie wypuszczenie przed Pałacem Namiestnikowskim sztucznej mgły? Z perspektywy znad Sprewy zapytać można, czy rzeczywiście potrzebujemy pomnika już w tym momencie. Może warto poczekać, nawet w wypadku najlepszego projektu. Choćby dla nabrania oddechu.

* Karolina Wigura, doktor socjologii, dziennikarka. Członkini redakcji „Kultury Liberalnej”, adiunkt w Instytucie Socjologii UW.

„Kultura Liberalna” nr 118 (15/2011) z 12 kwietnia 2011