Magdalena M. Baran
Jak zniechęcić do studiowania
Na europejskich rynkach pełno wykwalifikowanych specjalistów. Żart? Ależ skąd! Jak Europa długa i szeroka, w każdym niemal kraju spotkać możemy pracowników wykwalifikowanych w dziedzinach niezbędnych dla funkcjonowania różnych gałęzi gospodarki. W Anglii / Irlandii / Holandii / Niemczech, a ostatnio i Austrii pełno pracowników wskakujących na rynek wraz z otwarciem dlań kolejnych europejskich drzwi. Nietrudno spotkać tam rodaków. Tymczasem w kraju cierpimy na niedostatek owych wykwalifikowanych – nie tylko inżynierów, ale i zwykłych budowlańców, a przede wszystkim przedstawicieli rzemieślnictwa. Jak pokazują działania podejmowane za Olzą, problem ów dotyka nie tylko nasz kraj. Także Czesi dostrzegają owe braki, a ich rodzimego rynku wcale nie zaspokajają sprowadzani przez agencje pracy robotnicy z Ukrainy, Mołdawii, Bułgarii czy nawet państw azjatyckich. Podczas gdy czeski przemysł odżywa po niedawnym kryzysie, brak chętnych do pracy w fabrykach, zakładach przemysłowych, przetwórczych czy montowniach. Brak także przedstawicieli tradycyjnych zawodów.
Czeskie ministerstwo edukacji wpadło jednak na pomysł, jak owym niedostatkom zaradzić. Oto bowiem, po okresie uniwersyteckiego boomu, gdy niczym grzyby po deszczu wyrastały finansowane przez państwo szkoły wyższe, masowo nie tyle kształcące, co raczej produkujące licencjatów (skąd my to znamy…), rząd Petra Nečasa proponuje rozwiązanie zgoła odmienne. Argumentując, że skoro przy zatrważająco niskim poziomie nauczania, niewiele znaczący tytuł magistra czy licencjata otrzymać może niemal każdy, a pogoń za unijną średnią młodzieży studiującej nie ma najmniejszego sensu, Czesi chcą postawić na edukację zawodową. Minister Josef Dobeš przypominał niedawno, że Czesi nie tylko wydają na edukację wyższą najmniejszy odsetek swego PKB (i to mimo utrzymywania przeróżnych szkół i szkółek), ale i na tle narodów europejskich są najsłabiej wykształceni (tylko 18 proc. osób pomiędzy 25. a 30. rokiem życia ma wyższe wykształcenie). A jeśli tak, to może czas zmienić kierunek. Co to oznacza? Wszak tradycje akademickie istniejące tu od 1348 roku do niczego nie zobowiązują… Zamiast zachęcać do studiowania, podnosić zarobki nauczycieli akademickich (jednocześnie dając szanse na rozwój i wyższy poziom nauki, a także na większe zaangażowanie samych uczących w edukację), rząd w Pradze przypomniał sobie, że wyższa edukacja nie jest w Republice Czeskiej obowiązkowa.
Pytanie jednak, czym ją zastąpić? Jak zapewnić młodym lepszy start, szansę na znalezienie (w kraju) pracy, skoro dyplom studiów wyższych (aż chce się zapytać, jak wielu owych magistrów może pochwalić się dyplomem z socjologii, politologii, psychologii czy równie nieprzydatnego dziennikarstwa) znaczy tak niewiele? W odpowiedzi rząd Nečasa chce promować wykształcenie zawodowe na poziomie średnim, szczególnie mocno lansując hasło „Przyszłość to rzemiosło”. W samym pomyśle nie byłoby może nic złego, gdyby nie założone metody. Oto bowiem niewiele mówi się o samej promocji zawodów tradycyjnie wiązanych z rzemiosłem, o rozwoju stosownych średnich szkół zawodowych (które w Czechach przygotowują nie tylko do pracy w określonej profesji, ale i do matury) czy dwuletnich szkół zasadniczych. Nie słychać zapewnień o promocji, gwarancjach zatrudniania, szczególnym dotowaniu uczniowskich praktyk. Ani słowem minister Dobeš nie wspomina też o możliwości wspomożenia rodzimego rynku pracy dzięki tworzeniu (jak ma to miejsce w Polsce) tak zwanych kierunków zamawianych, gdzie po otrzymaniu stypendiów młodzi Czesi mogliby zdobywać preferowany przez państwo zawód. Motorem promującym rzemiosło okazują się… znacznie trudniejsze egzaminy maturalne, których (zgodnie z oficjalnymi założeniami Ministerstwa Edukacji) ma nie zdać jedna piąta uczniów. Jeśli jednak motywacją do takiej, a nie innej pracy ma być oblana matura i brak wiary we własne siły, to pomysły takie nie najlepiej świadczą o naszych południowych sąsiadach. Bo co naprawdę, poza zniechęceniem, marazmem i pracą cierpliwego (a raczej niecierpliwego) automatu przynieść mogą takie pomysły? Raczej falę zniechęcenia, bo na pewno nie rozwój zaniedbanego rzemiosła, a co za tym idzie samych Czech.
* Magdalena M. Baran, koordynatorka projektów w Instytucie Obywatelskim. Stale współpracuje z „Kulturą Liberalną”. Przygotowuje rozprawę doktorską z filozofii polityki.
„Kultura Liberalna” nr 118 (15/2011) z 12 kwietnia 2011 r.