Katarzyna Suchcicka
Detoks
Zacznę od tańca na rurze. Dwie superestetyczne dziewczyny – seksowne, ale w żadnym stopniu nie wyuzdane – tańczą przed głównym bohaterem leżącym w łóżku hotelowym. Ich ruchy są sportowe, pojedynczy mikroskopijny ruch bioder w tył to raczej ruch zabawnej kaczuszki niż kurtyzany. Po pokazie szybko pakują przenośne rury do torby i cicho wynoszą się w swych białych plisowanych minispódniczkach i T-shirtach. Robią to bezszelestnie, ponieważ bohater zdążył w czasie akcji bliźniaczek zasnąć.
To wygląda na śmieszne, ale jest smutne. Po to, żeby się odprężyć, trzeba wynająć innego człowieka. Nie po to, żeby uprawiać seks, ale żeby utulić pustkę i samotność. Na czym bowiem polega główne zajęcie Johnny’ego Marco, bohatera nowego filmu w reżyserii Sofii Coppoli? Jest gwiazdorem, odbębnia więc wywiady, w których odpowiada tylko „nie” lub „tak” (resztę załatwia gadatliwa prezenterka), wyjazdy po odbiór nagród, gdzie na scenie atakują go niespodziewanie lubieżne tancerki etc, etc. Jest samotnym mężczyzną po rozwodzie, reaguje na znaki kobiet jak pies Pawłowa, idzie bez słowa do pokoju sąsiadki z hotelu i czyni swą powinność. Ale bieda w tym, że następnym razem, natychmiast po zdjęciu majtek dziewczynie, znów nagle usypia w ciemności pokoju, ku maksymalnemu oburzeniu partnerki. Inna bez żenady molestuje gwiazdora, eksponując na balkonie nagie piersi. Ciekawe zresztą, czy takie kobiety głównie spotyka dziś w Ameryce Sofia Coppola? Bo to też jej scenariusz, a nie tylko reżyseria.
Jest jednak coś, co budzi bohatera – jeśli wrócić do głównego nurtu opowieści – jego jedenastoletnia córka jeżdżąca na łyżwach. Jest w tej scenie coś niezwykle subtelnego, jak w wielu sekwencjach „Marii Antoniny” tej samej autorki. Po prostu odsłania nam ona wysublimowany świat kobiety, niemożliwy do pokazania do końca przez mężczyznę, gdzie liczą się marzenie i tęsknota. Metafizyka tej jazdy na lodzie polega na subtelnym tańcu i wtedy Johnny odrywa się od komórki, spraw, butelki nieodłącznej w chwilach samotności w hotelu, panienek na jedną noc. Zaczyna się czas na rzeczywisty kontakt, na zadziwiający estetycznie dialog ojca z córką pod wodą, ekwilibrystykę na basenie, ekspresję taneczną córki i rozmowy. A wszystko to dzięki matce, która nie może zaopiekować się córką i oddaje ją ojcu na parę dni. Cóż, że jak piszą niektórzy, dużo tu z relacji Sofii ze słynnym ojcem, reżyserem Francisem Fordem Coppolą. Nie jest ekshibicjonizmem mowa o głodzie uczucia.
O co jednak chodzi w filmie Sofii Coppoli? O odnalezienie własnej prawdy, jak w jej poprzednich filmach? Maria Antonina od kolorowych fatałaszków i pater pełnych pastelowych pianek woli skromny ogródek, w którym w zgodzie ze swą austriacką naturą uprawia niepozorne roślinki. Dla bohaterki „Między słowami” najintymniejszy kontakt, pod nieustanną nieobecność męża, to leżenie na łóżku hotelowym z poznanym w barze byłym gwiazdorem telewizyjnym i trzymanie go za rękę. I rozmowa – spokojna, powolna, aż do świtu. Przedtem kamera zatrzymuje uwagę na wielu detalach. Tę scenę wspaniale wygrywa Scarlett Johansson. Warto zresztą zastanowić się nad powolną zmysłowością bohaterek Sofii Coppoli jako metaforą „wewnętrznej kobiety”, oddanej rytmom podświadomości. A także nad funkcją hotelu jako obrazu naszego niestałego wynajętego na moment bytu.
Crescendo filmu „Somewhere” stanowi telefon głównego bohatera do Layli, gdy odesłał już córkę do mamy. W rzuconym do słuchawki „Could you come over? – Może byś do mnie wpadła?” jest cały tragizm tej postaci. Prosi – już nie jest nonszalancki, jak zawsze. Wykrztusza to wszystko, co w nim rosło w tym powierzchownym, przymusowym życiu: „Jestem zerem, nie jestem nawet człowiekiem”. Można pomyśleć: czym więc jest gwiazda i po co nam gwiazdy, skoro to wszystko owocuje takim poczuciem nicości? Co znaczy sława? Bohater usłyszy w słuchawce: „ Zajmij się może wolontariatem czy czymś w tym rodzaju”. Cywilizacja znajduje zatem plaster na wszystko. Tylko czy ten plaster wystarcza?
Słowo „somewhere” obsługuje tu metafizykę – to co się zdarza, choć zdarzyć się nie miało lub nie musiało. Gdyby być wiernym tłumaczem, trzeba by napisać „Gdzieś tam”. W polskim udanym tłumaczeniu tytuł jest podwójny i brzmi „Somewhere. Między miejscami”. I dobrze, bo przywołuje zarówno piosenkę „Somewhere”, z musicalu „West Side Story” z 1957 r. Leonarda Bernsteina ze słowami Stephena Sondheima, w której silnie wybrzmiewa refren: „somewhere, someday we’ll find a new way of living”, a może nawet znaną Sofii Coppoli z dzieciństwa „ Somewhere over the rainbow” z „Czarodzieja z Krainy Oz”? Obie opowiadają o tym, że człowiek tęskni za lepszym życiem, a ono jest gdzieś indziej, ale zawsze marzymy, że kiedyś jednak je odnajdziemy. Szkopuł w tym, że Coppola – notabene coraz lepsza jako reżyserka – przekazuje nam, że spełnienie jest nie w konkretnych punktach życia, ale właśnie pomiędzy nimi. Pomiędzy słowami, miejscami, punktami istotnymi, twardymi, koniecznymi. Tak samo zresztą przekonuje nas w swoim ostatnim filmie pt. „Spotkasz wysokiego bruneta” Woody Allen. Tam wygrywają ci, którzy wydają nam się irracjonalni lub poddają się sile emocji. U Allena ten motyw przybiera formę niezłego żartu, w filmie Coppoli potraktowany jest całkiem poważnie. To nić porozumienia, nic pasji, nić wolności. I ona jest najistotniejsza. Odtruwa tańce na rurze, drapieżność metropolii i samotność hoteli. Trzeba tylko nastawić własny radar i znaleźć to „coś”. Bohater „Somewhere” wydaje się je odnajdywać wtedy, kiedy i widz – w odprężająco długich, a nawet zdumiewająco długich i powolnych zbliżeniach kamery. Kamera jedzie, jedzie, jedzie, delektujemy się pokazywaną sceną, zauważamy każdy jej szczegół i wreszcie zaczynamy czuć atmosferę, bo mamy czas, przeznaczony na uwagę i spokój. To po prostu duchowy luksus. W tym zabiegu filmowym Coppola jest zarówno wyrafinowaną artystką kina, jak i psychoterapeutką współczesnego widza.
Film:
„Somewhere. Między miejscami”
Reż. Sofia Coppola
USA 2010
* Katarzyna Suchcicka, poetka, krytyk literacki i filmowy, autorka filmów dokumentalnych. Obecnie pracuje dla TVP Kultura. Stale współpracuje z „Kulturą Liberalną”.
„Kultura Liberalna” nr 119 (16/2011) z 19 kwietnia 2011 r.