Katarzyna Kazimierowska
Kto się boi seksu?
W warszawskim Och-Teatrze aż kipi od seksu, golizny i dobrego humoru, tylko gdzieś horroru zabrakło. Ale może nie ma się czego bać?
Premiera adaptacji kultowego musicalu filmowego „The Rocky Horror Picture Show” z 1973 roku, wyreżyserowanego przez Jima Sharmana, nie okazała się primaaprilisowym żartem. Na świetnie, choć z prostotą zaaranżowanej scenie mamy śpiewającą i roztańczoną ekipę, która 30 lat temu może i zbulwersowałaby siedzące w pierwszych rzędach ciotki klotki, ale dziś jej wygłupy wywołują salwy śmiechu.
„The Rocky Horror Picture Show” z 1973 był zgodny z całą koncepcją musicalu: miał chwile zabawy, ale też grozy, trochę szokował, a przede wszystkim spełniał swoje główne założenie: ociekał kiczem i perwersją z lekką nutką niepokoju. Bo choć echa rewolucji seksualnej lat 60. świat miał już za sobą, to temat transseksualizmu nadal traktowany był jako obyczajowe tabu, zwłaszcza w zachowawczej Anglii, gdzie na West Endzie musical miał swoją premierę. A na scenie roznegliżowani aktorzy, łapanie się i obmacywanie, no i to uczucie seksualnej swobody, oblane gęstą warstwą kiczu w makijażach i strojach – było czego się bać, bo sztuka siłą rzeczy nawiązywała do naszych zahamowań i obaw.
Historia jest prosta, choć nie o historię, lecz o przedstawienie tu chodzi. Zwykła, pruderyjna para: Brad i Janet, jedzie odwiedzić przyjaciela, by podzielić się z nim nowiną o swoich zaręczynach. W drodze jednak łapią gumę i trafiają do zamku, który, jak się okazuje, zamieszkują przybysze z innej planety, Transseksualnej Transylwanii, z dowodzącym całą ferajną, szalonym naukowcem-transwestytą doktorem Frankiem na czele. Kolejne sceny prezentują różne wynaturzone pomysły i intrygi Franka, włącznie ze stworzeniem człowieka, tytułowego Rocky Horrora.
W Och-Teatrze postawiono na humor, bo dziś sztuka już nie bulwersuje. Mamy genialną adaptację pełnego aluzji języka sztuki, mamy też świetne układy choreograficzne oraz genialne, mroczne kostiumy autorstwa Zofii de Ines. Tylko sama sztuka mroczna nie jest. To połączenie pastiszu i groteski, z licznymi, chwilami trochę męczącymi odwołaniami do erotyki, zwłaszcza w wersji homo. Twórcy postawili na lekkość i zabawę, mając świadomość, że tematy tabu, które kiedyś „The Rocky Horror Show” poruszał, dziś trącą nieco myszką. Jeśli ktoś szuka pikantnej rozrywki na wieczór, Och-Teatr jest gwarantem dobrej zabawy, a kto wie, może dobrym rozpoczęciem ekscytującej nocy…
* Katarzyna Kazimierowska, sekretarz redakcji kwartalnika „Cwiszn”, redaktorka RPN. Stale współpracuje z „Kulturą Liberalną”.
„Kultura Liberalna” nr 120 (17/2011) z 26 kwietnia 2011 r.