Łukasz Pawłowski

Long live the Kingdom?

Przed każdym ważnym wydarzeniem związanym z rodziną królewską w brytyjskich mediach jak bumerang powracają pytania o kondycję monarchii, poziom poparcia dla lokatorów Pałacu Buckingham i sens utrzymywania tej formy ustrojowej. Nie inaczej było także i tym razem. Już na wiele tygodni przed ślubem księcia Williama najpopularniejsze nagłówki prasowe brzmiały dziwnie znajomo: „Czy potrzebujemy monarchii?”. No więc, potrzebują?

Najnowsze badania opinii publicznej wykonane przy okazji tego rodzaju wydarzeń pokazują, że tak. W sondażu przeprowadzonym dla „The Guardian” 63 proc. badanych uznało, że zniesienie monarchii przyniosłoby Zjednoczonemu Królestwu szkodę, a tylko/aż jedna czwarta była przeciwnego zdania. 11 proc. badanych nie miało w tej kwestii wyraźnej opinii [http://www.guardian.co.uk/uk/2011/apr/24/monarchy-still-relevant-say-britons]. To radykalna poprawa w stosunku do notowań sprzed dekady, kiedy mierzone tym samym pytaniem poparcie dla korony wynosiło zaledwie 44 proc. [http://www.guardian.co.uk/uk/2000/jun/12/monarchy.alantravis]. Równocześnie 7 na 10 badanych zgodziło się ze stwierdzeniem, że monarchia jest „ważna” dla współczesnej Brytanii, zaś co szósty stwierdził, że instytucja monarchii poprawia wizerunek ich kraju w świecie. Nie będę oceniał, czy to dużo, czy mało, dodam jednak, że zwolenników natychmiastowego zniesienia monarchii jest w Wielkiej Brytanii relatywnie niewielu – za takim krokiem opowiada się około 13 proc. badanych Brytyjczyków.

Dlaczego więc brytyjscy dziennikarze nieustannie zadają pytanie „po co nam monarchia”? Dwa główne argumenty na rzecz zniesienia tej instytucji są od lat te same. Po pierwsze, koszty. Chociaż majątek królowej brytyjskiej jest znacznie mniejszy niż majątki władców daleko- i bliskowschodnich, a wiele rezydencji królewskich (w tym zamek Windsor) oraz królewska biżuteria są własnością państwa, to fortunę królowej szacuje się dziś na ponad 270 milionów funtów. Dodatkowo Elżbieta II otrzymuje corocznie od rządu uposażenie wysokości blisko 8 milionów funtów. Zwolennicy zniesienia monarchii argumentują, że zastąpienie królowej na przykład wybieranym prezydentem radykalnie zmniejszyłoby koszty utrzymania władzy. W rzeczywistości okazuje się, że to dla Brytyjczyków argument mało przekonujący i to nawet w samym środku walki z rekordowym deficytem budżetowym. Być może jest tak dlatego, że zmiana formy władzy nie przyniosłaby de facto wielkich oszczędności. Dotychczasowe rezydencje królowej nadal byłyby utrzymywane przez państwo, zaś uposażenie samej królowej można przecież zmniejszyć, co zresztą czyni się od wielu już lat. Poza tym Brytyjczycy na królową nie tylko wydają, ale również na niej zarabiają. Trudno ocenić, jakie zyski generuje ogromne i niesłabnące zainteresowanie rodziną królewską, ale bez wątpienia przewyższają one sumy przeznaczane dla Windsorów z budżetu państwa. Warto w tym kontekście przywołać także motyw pozaekonomiczny. Monarchia jest jednym z najważniejszych symboli Wielkiej Brytanii – pozbycie się jej dla kilku milionów funtów wątpliwego rocznego zysku byłoby bez wątpienia odebrane jako dowód słabości i upadku niegdyś wielkiego państwa.

Drugi kluczowy argument antymonarchistów odwołuje się do ideału demokracji i merytokracji. Nie godzi się, twierdzą przeciwnicy monarchii, by na czele ojczyzny nowożytnej demokracji w XXI stuleciu nadal stał człowiek pozbawiony wszelkiej demokratycznej legitymizacji. Funkcję tę powinna pełnić osoba o najlepszych do tego predyspozycjach i powołana do tego celu przez naród. Argument ten byłby możliwy do utrzymania, gdyby królowa rzeczywiście wywierała jakiś wpływ na brytyjską politykę. Jej rola ogranicza się jednak do symbolicznej reprezentacji kraju. Parafrazując znanego wszystkim autora, można powiedzieć, że królowanie to nic więcej jak tylko „prestiż, zaszczyt, żyrandol, pałac”. Nawet prawa weta na tej liście brak! Władca otwiera co prawda sesje parlamentu, powołuje na urząd premiera, raz w tygodniu spotyka się z szefem rządu, ale nic z tego nie przekłada się na realny wpływ polityczny – czego zresztą pilnuje sam Pałac. Kiedy zeszłoroczne wybory parlamentarne nie wyłoniły zwycięzcy, który dysponowałby większością parlamentarną, królowa teoretycznie mogła poprosić o sformowanie rządu zarówno Davida Camerona, jak i Gordona Browna. Do niczego takiego jednak oczywiście nie doszło, a sprawa rozwiązała się, kiedy Brown ustąpił ze stanowiska. Argument merytokratyczny i demokratyczny słabną więc w obliczu rzeczywistej roli monarchy. Mimo tytułu głowy państwa jego wpływ na bieżącą politykę jest żaden.

Jednak ostatecznie to nie siła antymonarchicznych argumentów, ale nastroje i temperament Brytyjczyków zadecydują o przyszłych losach monarchii. Jeśli zaś mielibyśmy wskazać na cechy charakterystyczne tego temperamentu, jedną z nich byłaby bez wątpienia niechęć do gwałtownych zmian. Zwracał na to uwagę już blisko 150 lat temu John Stuart Mill w swojej autobiografii: „Jest to cecha charakteru Anglików, a przynajmniej wyższych i średnich klas, które uchodzą za przedstawicieli narodu angielskiego, że można skłonić ich do pewnej zmiany wówczas tylko, gdy uważają ją za drogę pośrednią: w każdej propozycji widzą skrajność i gwałtowność, o ile nie słyszą o jakiejś innej, która idzie jeszcze dalej i na której może wyładowywać się niechęć do skrajnych poglądów”¹.

Ewentualna reforma brytyjskiej monarchii, nawet jeśli ostatecznie ma doprowadzić do jej obalenia, musi się dokonywać stopniowo. Królowa Elżbieta najpewniej nie będzie więc ostatnim władcą z rodu Windsorów, a na swojego następcę wyznaczy prawdopodobnie dzisiejszego pana młodego, księcia Williama (od dawna mówi się o tym, że Karol nigdy nie zostanie królem). Monarchia przetrwa więc kolejne lata, a potem… Cóż, w tej sprawie nawet zwolennicy władzy królewskiej nie są optymistami. Cytowany wcześniej sondaż „Guardiana” pokazuje, iż blisko 90 proc. Brytyjczyków uważa, że monarchia przetrwa kolejnych dziesięć lat, ale liczba ta gwałtownie spada wraz z wydłużaniem perspektywy czasowej. W to, że po upływie wieku na brytyjskim tronie będą zasiadali potomkowie Williama i Kate, wierzy jedynie co czwarty poddany.

 

¹ Mill J.S., Autobiografia, Spółdzielnia Wydawnicza „Wiedza”, 1946, s. 193

* Łukasz Pawłowski, doktorant w Instytucie Socjologii UW, członek redakcji „Kultury Liberalnej”, dziennikarz „Europa. Magazynu Idei”.

** Czytaj również tekst Łukasza Jasiny w Szybkim Komentarzu!

„Kultura Liberalna” nr 120 (17/2011) z 26 kwietnia 2011 r.