Karolina Wigura
„Zmuszeni do odwagi”? Niemcy po otwarciu rynku dla państw środkowoeuropejskich
Gdy mieszkałam w Monachium, wiele rozmów z tamtejszymi mieszkańcami rozpoczynało się zgodnie z utrwalonym i dość prostym schematem. Na wieść o tym, że pochodzę z Polski, padał bardziej lub mniej cenzuralny dowcip o złodziejach zza wschodniej granicy. To prawda, że Niemcy mają jeszcze sporo do przepracowania, gdy chodzi o negatywne stereotypy, dotyczące tego, co na wschód od Odry. Jednak problem jest obustronny. Salwy śmiechu cichły, od kiedy nauczyłam się odpowiadać którymś z licznych kawałów o Niemcach-nazistach. Zaś odziedziczone i nie poddane refleksji uprzedzenia rzedły zwykle po obu stronach po dłuższej rozmowie. Jedna rzecz powodowała jednak u moich znajomych niemal natychmiastowe napięcie. Była to sprawa zasad konkurencji na niemieckim rynku pracy. „Rozumiem, że Turek, Bułgar albo Polak mogą być równie dobrze wykwalifikowani, jak Niemiec – słyszałam. – Jednak jeśli zdarza się taka sytuacja, to Niemiec powinien mieć pierwszeństwo w dostępie do takiego stanowiska, przed cudzoziemcami”.
Była w tym zdaniu obawa, której do końca nigdy nie mogłam zrozumieć. Dlaczego moi rozmówcy, często dobrze wykształceni mieszkańcy kraju o największym w tej części świata rynku pracy, mają obawiać się przyjezdnych? I to mimo, iż segmentacja ich świata pracy sprawia, że imigrantowi naprawdę bardzo trudno jest zdobyć nad Odrą stanowisko równe Niemcom? Jakakolwiek jest jego przyczyna, strach ten jest do tego stopnia powszechny, że stał się w ostatnich tygodniach głównym tematem niemieckiej prasy.
Tak się złożyło, że otwarcie niemieckiego rynku pracy dla wschodnich Europejczyków przypadło na międzynarodowy dzień pracy. W ten sposób dzień pracy zmienił się w dzień strachu – pisze Kolja Rudzio w „Die Zeit”. Utraty pracy ma się obawiać aż 75 procent Niemców. Tymczasem Herbert Brücker, jeden z najlepszych niemieckich badaczy imigracji, twierdzi, że można spodziewać się zaledwie około 100 – 130 tysięcy przybyszów rocznie. Zmiana będzie zatem odczuwalna, ale nie aż tak dramatyczna. Co więcej, „o wiele więcej zmartwień owi potencjalni przybysze mogą przysporzyć wcześniej przybyłym imigrantom” – podkreśla Rudzio. Przybyszom środkowoeuropejskim, tak jak i mieszkającym w Niemczech od lat gastarbeiterom tureckim, czy hiszpańskim, będzie brakować umiejętności językowych, albo ich dyplomy nie będą w Republice Federalnej honorowane. Skutkiem tego konkurencja wzbierać będzie tylko wśród starych i nowych imigrantów. Jeśli dojdzie do tego do spadku płac, zagrożenia miejsc pracy – sytuacja może stać się niebezpieczna. Zupełnie inaczej jednak, niż wskazywałyby utrwalone w społeczeństwie niemieckim obawy.
Tymczasem „Polacy nadchodzą”. Takim nagłówkiem otwiera artykuł na temat przybyszów ze Wschodu miesięcznik „Cicero”. Ale też autorzy zaraz dodają – „I tak jest dobrze”. Przypominają również o rzadko przywoływanych, potencjalnych szansach, wynikających z otwarcia się rynku niemieckiego. Przede wszystkim o tym, że przybysze z Polski, Czech, Łotwy, Litwy, Estonii, Węgier, Słowacji i Słowenii raczej nie będą zajmować długoterminowych miejsc pracy, tylko będą zasysani przez rynek prac tymczasowych, płatnych praktyk itd. Prawdziwym zmartwieniem jest – czytamy dalej w „Cicero” – czy owi przybysze w ogóle zechcą do nas przyjeżdżać. Niemcy nie są bowiem wymarzonym krajem dla przybyszów. Jednak „zmiany wymagają odwagi, która nie jest w Niemczech zbyt dobrze znana. Teraz zostaniemy do niej zmuszeni. Dzięki Europie” – takimi słowami kończy się artykuł. Muszę przyznać, że zaskakującymi dla mnie prawie tak bardzo, jak niemiecka obawa przed utratą miejsc pracy.
„Frankfurter Allgemeine Zeitung” komentuje sprawę ze znacznie większym sceptycyzmem. Nie jest jasne – pisze Heike Göbel – jak silne będzie magnetyczne oddziaływanie niemieckiego systemu socjalnego. Przyjezdni przez pięć pierwszych lat nie będą mieli co prawda prawa do podstawowych świadczeń socjalnych, takich jak zasiłek dla bezrobotnych. „Nie jest jednak pewne, czy ów okres karencji jest wystarczająco długi. Należy brać pod uwagę ryzyko wykorzystywania systemu – bez tego trudno będzie o zapewnienie otwarciu granic trwałej społecznej akceptacji”. Konkurencja, modernizacja i zbliżanie się warunków życia są oczywiście istotne – ale niemiecki brak wysoko wykwalifikowanych pracowników może zostać przez otwarcie granic wyłącznie złagodzony, a nie rozwiązany – podkreśla Göbel.
***
Zwróćmy też uwagę na nadzwyczajnie ciekawą grę ze stereotypami, której dokonują fotoedytorzy, wybierając zdjęcia, mające towarzyszyć tekstom. W „Cicero” postacie o niewidocznych twarzach krążą po rusztowaniu. Podpis głosi jednak: „To tylko mit: groźni pracownicy ze Wschodu”. Z kolei „Die Zeit” z tygodnia na tydzień przechodzi ewolucję. Od zdjęcia, na którym robotnicy o śniadych (serbskich? Ależ Serbowie nie dostali pozwolenia na pracę w Niemczech!) twarzach szorują betonową posadzkę, przez to, na którym zdeprymowany tłum polskich pielęgniarek domaga się podwyżek, aż po serię zdjęć Polaków i Czechów, stylizowanych, także pod względem stroju, na Niemców, którzy z uśmiechem zgłaszają się po lepiej niż w ich krajach płatne prace, ciągle jeszcze wśród blue collar jobs.
***
Jeśli chodzi o polsko-niemieckie stereotypy, z pewnością jest nad czym pracować. Kto wie, być może otwarcie rynku za Odrą nieco ten proces wspomoże. Tymczasem pamiętajmy jednak – z naszej strony – o jeszcze jednym. Od pierwszego maja, niepostrzeżenie, odbywa się w Polsce dyskretne badanie społeczne. Nie przeprowadza go jednak CBOS, nie chodzi również o Narodowy Spis Powszechny. To prawdziwy plebiscyt, dotyczący tego, ilu zaradnych, gotowych na ryzyko i zmiany Polaków będzie miało wystarczająco dużo odwagi, by… zostać w kraju.
* Karolina Wigura, doktor socjologii, dziennikarz. Członkini redakcji „Kultury Liberalnej”, adiunkt w Instytucie Socjologii UW.
„Kultura Liberalna” nr 122 (19/2011) z 10 maja 2011 r.