Łukasz Pawłowski
Wszystko zostaje po staremu
Sytuacja polityczna w Wielkiej Brytanii po wyborach do władz lokalnych i historycznym referendum w sprawie zmiany systemu głosowania bardzo przypomina tę sprzed roku, kiedy Brytyjczycy wybierali członków parlamentu – z łatwością można wskazać przegranych, trudniej pokazać, kto zwyciężył i co z tego wszystkiego wyniknie.
Przegrali Liberałowie
Najbardziej dotkliwą porażkę ponieśli Liberalni Demokraci. To chyba najgorszy prezent, jaki mógł otrzymać przywódca tej partii Nick Clegg z okazji pierwszej rocznicy utworzenia koalicyjnego rządu z Konserwatystami Davida Camerona. Nie dość, że poparcie dla jego partii spadło o blisko 10 proc., to okazuje się, że Liberałowie tracą wyborców nie tylko na rzecz opozycyjnej Partii Pracy, ale również na rzecz swoich koalicyjnych partnerów. Nadzieje na to, iż po latach spędzonych w opozycji wejście do rządu z Konserwatystami pozwoli Cleggowi zbudować wyraźną tożsamość swojej partii i udowodnić Brytyjczykom, że może obsadzić najważniejsze stanowiska w kraju, okazały się płonne.
Porażka Liberałów jest tym bardziej bolesna, że wybory były połączone z historycznym referendum nad zmianą systemu wyboru członków parlamentu, który mógłby znacznie wzmocnić ich pozycję w brytyjskiej polityce. Obecnie kandydaci wybierani są w jednomandatowych okręgach wyborczych – kto wygra, dostaje miejsce, a głosy oddane na pozostałych nie mają żadnego znaczenia. Taki system preferuje elektoraty silnie skoncentrowane, tymczasem oscylujące w granicach 20 proc. poparcie dla Liberałów jest rozłożone dość równomiernie na terenie całego kraju, co sprawia, że w wielu okręgach zajmują drugie lub trzecie miejsce. Tym samym gros głosów oddanych na partię Clegga po prostu „się marnuje”, co dodatkowo zniechęca ludzi do tego ugrupowania.
Nowy system nazywany AV (alternative vote – głos przechodni) dawał szansę na zmianę tego stanu rzeczy. Zgodnie z regułami AV wyborca nie głosuje na jednego kandydata, ale szereguje ich zgodnie ze swoimi preferencjami. Jeśli w danym okręgu żaden z kandydatów nie otrzyma „jedynki” od przynajmniej 50 proc. wszystkich głosujących, wówczas z listy wykreśla się kandydata na ostatnim miejscu, a jego głosy przyznaje się tym, którzy zostali przez wyborców tego pretendenta umieszczeni na drugim miejscu. Procedurę powtarza się aż do momentu, gdy ktoś uzyska wymagane 50 proc. głosów. W okręgach, gdzie przewaga jednej z dwóch głównych partii – tzn. Konserwatystów i Labour – nie była miażdżąca, taki system dawał szansę na zwycięstwo Liberałom, którzy dla wielu wyborców są właśnie „drugim wyborem”.
Wyniki referendum nie pozostawiają jednak złudzeń – przeciwko zmianom opowiedziało się 62 proc. głosujących. Znając niechęć Brytyjczyków do organizacji ogólnokrajowych referendów – zeszłotygodniowe było drugim w historii tego kraju – szansę na poważną reformę polityczną drastycznie zmalały.
Przegrała Partia Pracy
Porażka Liberałów nie oznacza jednak wyraźnego sukcesu największego ugrupowania centrolewicowego na Wyspach, czyli Partii Pracy. Mimo ogólnego wzrostu poparcia w porównaniu z zeszłorocznymi wyborami niektórzy komentatorzy mówią nawet o „poczwórnej porażce” młodego lidera Labour – Eda Milibanda [http://www.newstatesman.com/blogs/the-staggers/2011/05/labour-leader-miliband-plan]. Pierwszą z nich jest utrata dużej części elektoratu w Szkocji, gdzie Labour straciła większość w lokalnym parlamencie na rzecz Szkockiej Partii Narodowej. Porażka w Szkocji jest o tyle ważna, że bez sukcesu w tym regionie Labour ma małe szanse na uzyskanie większości w kolejnych wyborach parlamentarnych. Tym bardziej, że Partii Pracy nie udało się również utrzymać większości w Zgromadzeniu Walijskim – to porażka druga. Trzecia to klęska zwolenników AV w referendum, mimo wielkiego zaangażowania Milibanda – chyba nazbyt wielkiego z punktu widzenia jego interesów politycznych – po stronie reformy. Wreszcie po czwarte Labour pod względem odsetka uzyskanych głosów przegrała także w Anglii – tym razem z rządzącymi Torysami. Miliband próbował robić dobrą minę do złej gry, mówiąc że wyborcy wysyłają rządowi wyraźny sygnał, ale mało kto brał te deklaracje na serio.
Zwyciężyli Konserwatyści?
Dla premiera Davida Camerona obywatele okazali się bardziej łaskawi niż przypuszczano. Po pierwsze udało mu się obalić pomysł reformy wyborczej, przeciwko której protestowało wielu szeregowych konserwatywnych parlamentarzystów, a tym samym odsunął zagrożenie osłabienia swojej pozycji w partii. Po drugie, porażka Liberałów w wyborach i w referendum dramatycznie obniżyła ich pozycję w koalicji. Do tej drugiej klęski bardzo przyczynił się zresztą sam Cameron, aktywnie zaangażowany w kampanię przeciwników zmian w systemie głosowania. Liderzy Liberałów poddają działania premiera ostrej krytyce, ale de facto nic nie mogą Konserwatystom zrobić. Jeśli zagrożą wyjściem z rządu, Cameron zarządzi kolejne wybory i nawet jeśli sam w nich nie wygra, to z pewnością przegrają Liberałowie. Lider Torysów nie ma jednak większego interesu w dalszym upokarzaniu swoich koalicyjnych partnerów. Najprawdopodobniej koalicja będzie więc trwała nadal, bo oba ugrupowania są na siebie skazane – Konserwatyści nie mogą być pewni zwycięstwa w najbliższych wyborach, a Liberałowie chcą uniknąć osunięcia się w polityczny niebyt. Jeszcze zanim Brytyjczycy poszli do urn, liderzy obu partii ogłosili, że wspólne rządy chcą sprawować aż do końca kadencji, czyli do maja 2015 i mimo pozornych zmian na scenie politycznej ta deklaracja pozostaje w mocy. Związek Liberałów i Konserwatystów od początku był małżeństwem z rozsądku, nie z miłości, a takie są ponoć najtrwalsze. Po czwartkowych wyborach gorących uczuć jest w tym związku jeszcze mniej.
Niepodległa Szkocja?
Majowe wybory przyniosły jeszcze jeden zaskakujący wynik – miażdżące zwycięstwo Szkockiej Partii Narodowej (SNP) w wyborach do lokalnego parlamentu, które po raz pierwszy pozwalają temu ugrupowaniu na samodzielne rządy. Lider SNP, Alex Salmond, już zapowiedział, że w drugiej części kadencji szkocki parlament ogłosi referendum w sprawie niepodległości Szkocji [http://news.sky.com/skynews/video]. Czy to oznacza, że przed 2015 rokiem na mapie Europy pojawi się nowy kraj? Szanse na to są niewielkie, a to przez kolejny paradoks współczesnej brytyjskiej polityki. Otóż okazuje się, że Szkoci głosujący na SNP, która głównym punktem swego programu od lat czyni niepodległość Szkocji, wcale tej niepodległości nie chcą! W sondażach za odłączeniem od Zjednoczonego Królestwa opowiada się zaledwie 1/3 ankietowanych. [http://www.newstatesman.com/blogs/the-staggers/2011/05/scotland-election-salmond]. W tej sytuacji Salmond może przekonywać swoich rodaków do poszerzenia dotychczasowej autonomii, ale nie do całkowitego zerwania więzów z Londynem. Już zresztą zapowiedział, że jest gotowy pójść na kompromis i zaoferować Szkotom bardziej złożony wybór niż proste „tak” lub „nie” dla pozostania w Zjednoczonym Królestwie.
Nie zmienia się nic
Jak zatem podsumować zeszłotygodniowe wybory? Kiedy w zeszłym roku opisywałem dla „Kultury Liberalnej” wyniki wyborów parlamentarnych, pisałem, że trudno wskazać w nich wyraźnego zwycięzcę [https://kulturaliberalna.pl/2010/05/11/pawlowski-paradoksalne-wybory-bez-zwyciezcy-korespondencja-z-wielkiej-brytanii/]. Dziś, choć sytuacja z pozoru jest bardzo różna, brytyjską scenę polityczną można opisać w ten sam sposób. Liberalni Demokraci, mimo wielkich nadziei, znów ponoszą klęskę. Partia Pracy, która ustami nowego przywódcy zapowiadała wyraźne zwycięstwo, ponownie nie spełniła pokładanych w niej nadziei. Konserwatyści, choć wypadli powyżej oczekiwań, nie cieszą się społecznym poparciem, które dawałoby im możliwość samodzielnego rządzenia i są skazani na koalicję z Liberałami. Szkoccy nacjonaliści odnieśli niewątpliwy sukces, ale nie wiadomo, czy nie ugną się pod jego ciężarem. W końcu szli do wyborów z hasłem niepodległej Szkocji, a akurat tego większość Szkotów nie chce.
Czy brytyjską politykę czekają radykalne zmiany? W felietonie publikowanym na łamach „Krytyki Politycznej” Cezary Michalski udziela jednoznacznie pozytywnej odpowiedzi [http://www.krytykapolityczna.pl/CezaryMichalski/CleggzmieniaAnglie/menuid-291.html]. Ja jestem innego zdania. Zeszłotygodniowe wybory to kolejny w brytyjskiej historii dowód na to, że czasem wiele musi się zmienić, by wszystko zostało po staremu.
* Łukasz Pawłowski, doktorant w Instytucie Socjologii UW, członek redakcji „Kultury Liberalnej”, dziennikarz „Europy. Magazynu Idei”.
„Kultura Liberalna” nr 122 (19/2011) z 10 maja 2011 r.