Paweł Marczewski

Śmierć Osamy Wszechpotężnego

Kiedy czytam amerykańskie komentarze usiłujące ukazać konsekwencje, jakie zabicie Osamy bin Ladena będzie miało dla polityki zagranicznej i wewnętrznej USA, przypominam sobie słynny fragment z „Wiedzy radosnej” Nietzschego. Publicyści zastanawiający się, czy wyeliminowanie Al-Kaidy otwiera nową kartę w światowej równowadze sił, przypominają owego „pomyleńca”, który biegł przez rynek wykrzykując: „Bóg umarł! Bóg nie żyje! Myśmy go zabili! Jakże się pocieszymy, mordercy nad mordercami?” (tłum. Leopold Staff).

Można odnieść wrażenie, że Osama był nie tylko światowym terrorystą numer jeden, którego wizerunek reprodukowały media i kultura popularna na całym świecie, ale wszechmocnym demiurgiem stojącym na przeszkodzie rozwiązaniu najważniejszych problemów współczesności. David Cole na łamach „New York Review of Books” zastanawia się, jakie będą konsekwencje śmierci bin Ladena dla losów obozu w Guantanamo: „Wyeliminowawszy najbardziej inspirujący symbol Al-Kaidy, dostarczamy temu ugrupowaniu alternatywnego źródła inspiracji, jakim jest więzienie w Guantanamo”. Krótko mówiąc, dowiedliśmy już, że nie żartujemy, więc pora pokazać łagodniejszą twarz. Był już kij, czas na marchewkę.

Cole nie zastanawia się ani przez moment, czy zamknięcie obozu w Guantanamo wystarczyłoby, by odebrać Al-Kaidzie inspirację do podjęcia szeregu zamachów w odwecie za zabicie jej „najbardziej inspirującego symbolu”. Stwierdza po prostu, że „śmierć bin Ladena dostarcza rzeczywistej szansy na zakończenie konfliktu”. Zgodnie z tą logiką bin Laden staje się rodzajem kozła ofiarnego, którego zabicie umożliwia przywrócenie pokoju na świecie, pojednanie owiec z wilkami, koniec krucjat prowadzonych przez neokonserwatywnych neofitów religijnych i fanatycznych dżihadystów. Aby uniknąć zniszczenia świata przez symboliczną „zemstę Boga”, by użyć sformułowania Gillesa Kepela opisującego współczesną falę fanatyzmów religijnych zawłaszczających politykę, należy owego Boga symbolizowanego przez bin Ladena całkiem niesymbolicznie uśmiercić.

Cole ma rację, kiedy pisze, że niemalże wszystkie siły polityczne w USA, włączając w to George’a W. Busha i urzędników jego administracji, zdają sobie sprawę, że prędzej czy później Guantanamo powinno zostać zamknięte. Wiązanie tej konieczności ze śmiercią bin Ladena oznacza jednak wycieczkę do krainy pobożnych życzeń.

Świat bez bin Ladena będzie wedle niektórych cieszył się nie tylko wiecznym pokojem, ale również niekończącym się wzrostem gospodarczym. Wyeliminowanie symbolu Al-Kaidy oznacza ni mniej ni więcej, tylko dziejową szansę na wznowienie negocjacji w sprawie światowego wolnego handlu. Jak pisze znany ekonomista Jagdish Bhagwati w liście do redakcji „Financial Times”, opublikowanym również na stronach „The American Interest”, zabójstwo Osamy bin Ladena „daje prezydentowi Obamie wspaniałą możliwość porzucenia wymownego milczenia w sprawie rundy z Doha i przekonania związków zawodowych, że popełniają błąd winiąc wolny handel za stagnację płac i bezrobocie”.

Walcząc o globalny wolny rynek Bhagwati nie waha się odwołać do argumentacji rodem z czasów, kiedy wsławiony w bitwie wódz mógł narzucić poddanym swoją wolę bez obawy, że niepopularne decyzje wywołają jakiekolwiek protesty. Nie ma przy tym znaczenia, że to nie bin Laden kazał amerykańskim związkowcom obawiać się wolnego handlu, ale raczej konkurencja ze strony taniej siły roboczej z Chin. Łatwiej zabić wyobrażonego Boga, złego demiurga z Al-Kaidy, niż wysadzać chińskie linie produkcyjne.

Poszukującym pocieszenia po śmierci Boga „pomyleńcom” być może miny zrzedłyby jeszcze bardziej, gdyby przeczytali konkluzję artykułu Brynjara Lii, który napisał na łamach „Foreign Affairs”: „Założenie, że Osama bin Laden został sprowadzony do symbolicznej figury pozbawionej znaczenia operacyjnego jest fałszywe, podobnie jak twierdzenie, że pozostawał najważniejszym źródłem inspiracji dla globalnych dżihadystów. Bin Laden był szanowany i słuchany jako emir, dowódca Al-Kaidy, ale teraz inni przejmą jego rolę”. Bogobójstwo nigdy nie przynosi rzeczywistych rezultatów, oznacza jedynie zastąpienie jednego mitu drugim. Nawet pomyleniec Nietzschego wiedział, że po śmierci Boga może liczyć jedynie na pocieszenie, a nie rozwiązanie.

* Paweł Marczewski, historyk idei, socjolog. Doktorant w Instytucie Socjologii UW. Członek redakcji „Kultury Liberalnej” i „Przeglądu Politycznego”. Dziennikarz „Europy. Magazynu Idei”.

„Kultura Liberalna” nr 123 (20/2011) z 17 maja 2011 r.