Karolina Wigura
Ai Weiwei i chińskie ambicje Republiki Federalnej
Bestie ryczą, obnażając zęby. Wąż syczy, szczur wytrzeszcza oczy. Dwanaście zwierzęcych głów z brązu, wysokich na cztery stopy i osadzonych dodatkowo na liczących sześć stóp prętach, tworzy imponujące półkole w samym środku fontanny Pulitzera w Nowym Jorku. […] Jest w nich coś beztroskiego. Na pyskach wszystkich zastygł grymas, przypominający jakby uśmiech.
W ten sposób „The Economist” opisał ostatnio wizję Ai Weiweia, najczęściej dziś wspominanego w Zachodniej prasie chińskiego rzeźbiarza. Od dłuższego czasu Weiwei był znany jako artysta, sprzeciwiający się reżimowi Państwa Środka. W końcu marca „Sueddeutsche Zeitung” przeprowadziła z nim rozmowę, w której artysta skarżył się na coraz ściślejszą obserwację i podejrzenia, z jakimi spotykają się chińscy artyści, rozpoznawalni na Zachodzie. Wywiad został opublikowany czwartego kwietnia. Dzień po tym, jak Weiweia pojmała chińska tajna policja i osadziła w areszcie.
Pojmania dokonano zaraz po otwarciu w Narodowym Muzeum Chin wystawy „Sztuka Oświecenia”, którą zorganizowały wspólnie trzy niemieckie muzea: Staatliche Museen zu Berlin, Staatliche Kunstsammlungen Dresden i Bayerische Staatsgemäldesammlungen w Monachium. Wielu niemieckich dziennikarzy uznało ten zbieżność dat między otwarciem wystawy a aresztowaniem Weiweia za bezpośrednią reakcję na wystawę i cios w relacje niemiecko-chińskie. Ale również ci, którzy nie przywiązują do tej zbieżności większej wagi, zaczęli zadawać pytanie o realne możliwości Niemiec oddziaływania na Chiny w taki sposób, by prowadzić tam do demokraryzacji. I tak areszt Weiweia stał się jednym z najgorętszych tematów w niemieckiej prasie.
Republika Federalna Niemiec przyjmuje rokrocznie tysiące chińskich stypendystów. Przyjeżdżają na kilka lub kilkanaście miesięcy, pilnie się uczą, choć najczęściej przestają tylko ze swoimi własnymi rodakami, nie integrując się z europejskimi rówieśnikami. W przeważającej większości wracają do Chin: żeby wspomagać rodzinę, żeby nie wypaść z rodzimego wyścigu o najlepszą pracę. Mimo trudności wizowych, w Niemczech zostaje ich jednak wystarczająco dużo, by statystyki wskazywały, że nie imigracja turecka, czy wschodnioeuropejska, ale właśnie chińska jest dziś nad Renem najliczniejsza. Również współpraca gospodarcza między dwoma krajami jest dla obu stron nie bez istotnego znaczenia. Niemcy wspomagają kontakty gospodarcze kulturalnymi – w kwietniu trzy największe muzea RFN zorganizowały w Pekinie wielką wystawę „Sztuka Oświecenia”. Rok 2012 ma być nad Renem rokiem chińskim.
W tych wszystkich dziedzinach nie obywa się bez niemieckich ambicji cywilizacyjnych wobec Chińczyków. Innymi słowy – Chińczycy, przebywający w Niemczech, mają następnie wracać do swojego kraju nie tylko z wiedzą, zdobytą na najlepszych uczelniach, ale również ze znajomością europejskich obyczajów. Xiaofeng, moja chińska przyjaciółka, z którą spędziłam 12 miesięcy na Uniwersytecie w Monachium, opowiadała, że w ramach przygotowania chińskich stypendystów rządu federalnego odbywały się szkolenia, na których tłumaczono, że w Europie nie wypada pluć na chodnik (każdy, kto był w jakimkolwiek chińskim mieście wie, jak bardzo rozpowszechniony jest to zwyczaj), ani przekraczać granicy przestrzeni osobistej (tej zwanej przez Edwarda T. Halla „ukrytym wymiarem”). Ton, w jakim wypowiadano te pouczenia, prowadził do prawdziwej komedii nieporozumień. Xiaofeng przez kilka miesięcy nie śmiała witać się z Europejkami zwyczajowym pocałunkiem w policzek, bo myślała, że skoro mówiono o nieprzekraczaniu granic, być może biali mogą to robić tylko między sobą. My z kolei nabrałyśmy początkowo przekonania, że skoro nasza koleżanka tak się zachowuje, to być może Chińczycy są bardzo zdystansowanymi do innych ludźmi.
To właśnie tego rodzaju paternalistyczny stosunek Niemców do Chińczyków, owocujący szeregiem nieporozumień, najgoręcej są dziś krytykowane za naszą zachodnią granicą. Sinolog Wolfgang Kubin mówi wprost, że gorączka wokół Weiweia wskazuje, podobnie jak poprzednie ogromne zainteresowanie osadzonym w areszcie za tzw. Kartę’08 Liu Xiaobo, na kompletne niezrozumienie Państwa Środka. „W Chinach króluje specyficzny brak zainteresowania, brak gotowości, by się zaangażować – mówił w wywiadzie dla „Die Zeit”. – Praktycznie nie ma w Chinach intelektualistów, artystów, pisarzy, którzy powiedzieliby coś pozytywnego o innym chińskim koledze. To długa tradycja […] Gdy w 2000 roku nagrodzono Gao Xingjiana literackim Noblem, jego przyjaciel Bei Dao […] powiedział, że ma bardzo wiele szczęścia, że to nie on dostał Nobla. Dla nas to zupełnie nie do pomyślenia. Nikt u nas nie zrobiłby czegoś takiego. Oto sytuacja, w której znajduje się chińska inteligencja”.
Powstaje jednak istotne pytanie – czy w takim razie dziś, w czasach postzimnowojennych, nie istnieją już sposoby, by z zewnątrz oddziaływać na autorytarne reżimy? Być może do prawdy zbliża się najbardziej Marco Drewes w felietonie dla „Die Zeit”: „Nie chcę usprawiedliwiać postępowania chińskich władz. Otwarta i krytyczna postawa wobec Państwa Środka jest w pełni usprawiedliwiona. Jednak rozwój wydarzeń w państwach arabskich udowodnił, że zmiany demokratyczne wynikać mogą przede wszystkim z nacisku, wywieranego przez społeczeństwo. Jeśli chcemy zmienić sytuację w Chinach, musimy dotrzeć do ludzi. Tylko od nich może pochodzić zmiana sytuacji”.
* Karolina Wigura, doktor socjologii, dziennikarka. Członkini Redakcji „Kultury Liberalnej” i adiunkt w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego. W czerwcu ukaże się jej książka „Wina narodów. Przebaczenie jako strategia prowadzenia polityki”.
„Kultura Liberalna” nr 124 (21/2011) z 24 maja 2011 r.