Szanowni Państwo,

po pierwszej odsłonie tematu poświęconego młodemu pokoleniu Polaków, w którym wystąpili Andrzej Waśkiewicz, Jan Hartman, Anna Giza-Poleszczuk, Katarzyna Julia Olesińska, Ewa Serzysko i Agata Tomaszuk [„Kultura Liberalna” nr 122], zapraszamy dziś do lektury drugiej porcji tekstów.

Temat jest inspirowany badaniem przeprowadzonym przez Pracownię Innowacji i Badań Społecznych „Stocznia” w ramach projektu „Wędrujące Pytanie o Wolność” [raport z badań mogą Państwo przeczytać tutaj]. Rezultaty są zaskakujące. Mnożą się pytania. Czy to bunt do tego stopnia wyparował? Czy naprawdę nastąpiła przedziwna socjalizacja w duchu rodzimego zrzędzenia na wszystko (z wyjątkiem własnej rodziny)? Czyżby nastało międzypokoleniowe „kochajmy się”, a nikt tego nie zauważył?!

Dziś wyniki badań zadziornie komentują kolejni Autorzy. Kuba Wygnański ze „Stoczni” podkreśla, że badanie ujawniło dramatyczny brak realnych forów dyskusji dla młodych. Wojciech Łukowski w rozmowie z Karoliną Wigurą, której pełny zapis znajdą Państwo w zakładce Pytając, szkicuje system reglamentacji pracy, oczekujący na młodych, jako premiujący zachowania konformistyczne i pozbawiający umiejętności podejmowania ryzyka. Wreszcie Milena Fisher komentuje raport „Stoczni” z szerszej perspektywy badań nad młodzieżą zachodnią i dyskusji poza naszymi granicami nad polskim rynkiem pracy jako potencjalnym miejscem inwestycji.

Na ten sam temat odbędzie się także już 30 maja debata w Fundacji Batorego, w której wystąpią między innymi Hanna Świda-Ziemba, Barbara Fatyga, Henryk Domański, Szymon Gutkowski oraz Karolina Wigura z „Kultury Liberalnej”. Więcej – czytaj tutaj.

Zachęcamy do lektury – oto nasza przyszłość!

Redakcja

 

 



1. KUBA WYGNAŃSKI: Patos, apatia i wyzwanie nowej przestrzeni
2. WOJCIECH ŁUKOWSKI: Przerabiani jak mięso na kotlety
3. MILENA FISHER: Myślowy galimatias w miejscu dojrzałej kultury liberalnej


Kuba Wygnański

Patos, apatia i wyzwanie nowej przestrzeni

Polacy wywalczyli sobie w 1989 roku wolność – mówimy często. Czy jednak potrafią ją zagospodarować? Czy nie jest tak, że młodzi dostali wolność w prezencie, nie bardzo wiedząc, jak sobie z nią dać radę? W ostatnim czasie tak wiele rozmawiamy o pierwszym dwudziestoleciu wolności w Polsce, że w „Stoczni” postanowiliśmy zastanowić się nad tym, jak upłynie kolejne 20. Słowem – przestawić wektor do przodu.

Nasze krótkie i niecharakteryzujące się żadną twardą metodologią badania pokazują różnorodność wariantów odpowiedzi dzisiejszych dwudziestolatków na temat tego, jak młodzi rozumieją wolność. Od bardzo swobodnych aż do dobrze przetrawionych wewnętrznie, w kategoriach pewnej współodpowiedzialności, identyfikowania tego, gdzie są bariery i porzucenia prostych schematów opresji z zewnątrz (szkoła, rodzice „systemu” etc.). Ciekawe wypowiedzi dotyczyły przetwarzania się młodzieńczego buntu – gdzie wszystko, co na zewnątrz, jest kategoryzowane jako przeciwnik – w głębokie zdawanie sobie sprawy z tego, że w nas samych pełno jest ograniczeń wewnętrznych.

Wydaje się, że starsze pokolenia w Polsce wciąż za bardzo uwikłane są w to, co zdarzyło się wokół roku 1989, by swobodnie zastanowić się nad wolnością. Większość moich rówieśników musi jeszcze odrobić własne lekcje: zasypać podziały i błędy swoich rodziców czy mistrzów zanim w ogóle będzie mogło zacząć myśleć o przyszłości. Tym bardziej interesujące jest spojrzenie młodego pokolenia, które – miejmy nadzieję – wolne jest od tego „ukąszenia”. Warto jednak zastrzec, że nie zawsze ów brak ukąszenia musi skutkować świeżym i głębokim rozumieniem otaczającego świata. Bardzo dużo narracji, które tworzą dzisiejsi dwudziestolatkowie, wiele ich pól pojęciowych, to eklektyczna mieszanina zasłyszanych przekazów. Często odtwarzają różne taśmy i skrypty. Można powiedzieć, że są zakładnikami języka – to on mówi nimi, a nie oni nim. Często jest to dość niepokojące – szczególnie wtedy, kiedy tworzy zbitkę poglądów, które w sensie intelektualnym czy moralnym są wzajemnie sprzeczne, a wypowiadający je zdają się tego wręcz nie zauważać.

Tym bardziej ważny był dla nas fakt, że prowadząc nasze badania, mieliśmy nierzadko wrażenie, że dla naszych rozmówców miały one nieomal terapeutyczny wymiar (zresztą w pewnym sensie dla badaczy także). Badania tworzyły też rodzaj dość niecodziennego pretekstu, żeby młodzi ludzie rozmawiali serio o serio sprawach. Mieliśmy wrażenie, że bardzo im tego brakowało. Z jednej strony mamy do czynienia z patosem debaty publicznej patosem w Polsce, z drugiej – można zaobserwować bardzo wiele apatii. Patos i apatia mają skądinąd ten sam rdzeń językowy i może dlatego tak łatwo czasem tym pierwszym wywołać to drugie. Ten deficyt poważnej rozmowy między sobą jest chyba istotnym problemem wśród dzisiejszych dwudziestolatków. Trzeba zapytać, gdzie właściwie znajduje się ta przestrzeń, w której młodzi ludzie mogliby porozmawiać? Najwyraźniej kluby, dyskoteki i Facebook są zbyt powierzchowne, by spełniać tę rolę. Wciąż stoimy przed wyzwaniem, jakim jest jej tworzenie.

* Kuba Wygnański, socjolog, działacz organizacji pozarządowych, wiceprezes zarządu Pracowni Badań i Innowacji Społecznych „Stocznia”.

Do góry

***

Wojciech Łukowski

Przerabiani jak mięso na kotlety [Fragmenty wywiadu z zakładki Pytając – całość czytaj tutaj]

Spójrzmy oczami osoby, która stara się postępować zgodnie z zasadami racjonalności – edukuje się, zdobywa doświadczenie, uczy się języków. Traktuje zatem poważnie obietnicę, że merytokracja to system, który działa zgodnie z pewnymi zasadami. Że jeśli będzie ciężko pracować, w pewnym momencie, między 25. a 32. rokiem życia, może po kilku nieudanych próbach, młoda osoba powinna znaleźć swoje miejsce. Ono określi na lata, może nawet na całe życie, jej szanse życiowe, nawet jeśli potem wiele razy zmieni jeszcze miejsce pracy. Ale oczekiwanie jest takie, że nie nastąpi już żadna deklasacja, że taka osoba będzie albo awansować, albo po prostu wykonywać w miarę satysfakcjonującą pracę. Być może to drugie jest dziś nawet dla wielu ważniejsze. Problem polega na tym, że kiedy nałożymy na te oczekiwania strukturę geograficzną kraju, okaże się, że bardzo łatwo jest wylądować na peryferiach. I że nie muszą one wcale być daleko od Warszawy czy od Wrocławia. Mogą zaczynać się tuż za rogatkami – świetnie widać to choćby na Dolnym Śląsku czy na Mazurach. Tam właśnie możemy zobaczyć, jakie dewastujące skutki dla szans życiowych jednostek ma reglamentacja rynku pracy.

[…] Tak, bo dzięki niej widać na przykład, jak przestrzeń społeczna odrywa się od geograficznej. Na przykład, jeśli przyjrzymy się gminie Stare Juchy na Mazurach, to okaże się, że jej fragment społeczny, około 1200 osób, jest w Islandii. Tam, na uboczu, na innowacje, o których pani mówi, nie ma w zasadzie żadnego miejsca. Istnieje niewielki segment reglamentowany, który ogranicza się do urzędu lokalnego, szkoły, przychodni, może jakiegoś prywatnego zakładu pracy – ale też nie lokującego się innowacyjnie, tylko na przykład przygotowującego drewno dla innych zakładów lub kooperującego z którąś dużą siecią handlową, na przykład niemiecką. Żeby była jasność: reglamentacja nie oznacza, że trzeba mieć jakąś nadzwyczajną sieć kontaktów. To nie dzieje się na zasadzie skomplikowanego mechanizmu, wystarczy kilka „właściwych” zachowań.

[Zmiana] mogłaby istotnie rozpocząć się tylko w systemie edukacyjnym. Z tym, że w Polsce tu też mamy problem. Teraz w wielkich miastach już być może tak nie jest, ale pamiętam czas, gdy studentów na uniwersytetach było tak dużo, że traktowano ich jak przedmioty do obróbki. Dosłownie jak mięso, które trzeba przerobić na kotlety. To się kończy. Być może reforma szkolnictwa wyższego zaowocuje takim właśnie rozszczelnianiem sztywnego, reprodukującego się na zasadzie lojalności i hierarchiczności systemu. Największym wyzwaniem jest teraz rozpoczęcie podobnej zmiany w Polsce lokalnej. Z badań wynika, że dzieci w pierwszych klasach szkoły podstawowej radzą sobie i dostają oceny w zależności od tego, jakim kapitałem kulturowym dysponują ich rodzice. Teraz wyznacznikiem tego, ile tak naprawdę wart jest system edukacyjny, jest to, czy te same dzieci w piątej, szóstej, ósmej klasie mają szansę oderwać się od kapitału kulturowego rodziców. Nie chodzi o jakąkolwiek utopię, nie da się przesunąć wszystkich w tę stronę wyższego kapitału kulturowego. Ale chodzi o to, by dzieci miały szansę. Teraz można postawić radykalną tezę, że w polskich realiach mamy taką sytuację, że dzieci, które się przesuną w stronę tego wyższego pułapu kapitału kulturowego, czyli te, którym uda się wyrównać szanse, to absolutne wyjątki od reguły. Czyli ten system jest bardzo pasywny. Owszem, wmontowane są weń bezpieczniki, na przykład elitarne licea, jednak jeśli się im przyjrzymy, widać, że w mieście powiedzmy 50-tysięcznym takie liceum jest finansowane kosztem innych szkół.

[…]To wszystko wpływa na kształtowanie się i utrwalanie dualnej przestrzeni społecznej. Co gorsza, te dwie części w ogóle wzajemnie się nie oglądają. Nie mogą się spotkać i wzajemnie się sobie przyjrzeć. Przeprowadzałem niedawno przy pomocy studentów Instytutu Socjologii UW takie badanie: badaliśmy zasoby społeczności lokalnej na granicy polsko-rosyjskiej, poprzedzone badaniami środowisk przemytniczych i drobnego handlu. Było ich tam bardzo wielu, w sumie „w najlepszym okresie” nawet 1000 osób. Przez dwa lata sam przemycałem, musiałem wejść jakoś w środowisko. Zdarzyło się wiele ciekawych sytuacji. Byłem dobrze rozpoznawany przez przemytników, miałem nawet własną ksywkę – „Pułkownik”. Jednocześnie byłem zaprzyjaźniony z lokalną elitą. I nigdy nie zdarzyło mi się, żeby ktoś na przejściu powiedział mi: „o, słuchaj, przecież ty jesteś kolegą burmistrza” – i odwrotnie, nikt spośród tamtejszej elity nie powiedział mi nigdy: „przecież ja cię widziałem na przejściu!”. Te światy są ze sobą niemal kompletnie rozłączne. Spotykają się co najwyżej na Dniach Miasta. Albo na wspólnym gotowaniu – jasne, jak się postawi kocioł jedzenia, przyjdzie całe miasto. Taka dualność istnieje oczywiście również na Zachodzie. Tam jednak ten „odizolowany segment” zasilany jest w dużej mierze przez migrantów, po drugie zaś nie ma aż takiej deklasacji w tym segmencie. Uzyskiwane dochody pozwalają na względnie godne życie, różnią się też wyraźnie na korzyść relacje w pracy, o czym chętnie opowiadają również polscy emigranci.

[Całość wywiadu – czytaj tutaj]

* Wojciech Łukowski, profesor nauk politycznych, wykłada w Instytucie Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego i na Wydziale Historyczno-Socjologicznym Uniwersytetu w Białymstoku. Członek Ośrodka Badań nad Migracjami UW. Wraz ze współpracownikami przygotowuje książkę „Reglamentacja i migracja. O przestrzeni społecznej Polski na początku XXI w.”.

Do góry

***

Milena Fisher

Myślowy galimatias w miejscu dojrzałej kultury liberalnej

Być może z perspektywy własnego podwórka rozmowy na temat zmian w mentalności Polaków nie zaprzątają głów zabieganych obywateli kraju nad Wisłą. Jesteśmy jacy jesteśmy – ukształtowani przez burzliwą historię, zanurzeni w romantyczno-religijnym sosie. Jednak w kontekście polityki międzynarodowej to, kim są współcześni Polacy, jest niezwykle istotnym i nadal gorącym tematem. Warto pamiętać, że mimo naszego poczucia wyjątkowości, jeszcze do niedawna postrzegani byliśmy jako „przybudówka Rosji”, kraj bez właściwości i większego znaczenia. W wielu miejscach obraz Polaka ograniczał się do stereotypu ksenofoba-katolika lub złodziejaszka-kombinatora. Czy nam się to podoba, czy nie do dziś istnieje kategoria „Polish jokes”, czyli dowcipów o mało rozgarniętych Polakach.

Nasza prezydencja w Unii Europejskiej i dobre notowania gospodarcze powodują jednak, że coraz więcej osób patrzy na nas z zainteresowaniem. Niecałe trzy miesiące temu, w trakcie Dnia Polskiego na Global Technology Symposium w Dolinie Krzemowej w Kalifornii to właśnie temat zmian demograficznych i zmian w mentalności młodzieży wzbudzał największe zainteresowanie. Pytań nie brakowało. Inwestorzy zagraniczni nie do końca wiedzą, jak interpretować nasze statystyki, społeczeństwo zmienia się gwałtownie – różnice między starszym a młodszym pokoleniem są drastyczne, brak u nas typowej klasy średniej (na której miejsce wchodzi inny typ, czyli klasa „specjalistów”, którzy nie pracują dla siebie, ale w zachodnich korporacjach). Burton Lee z Uniwersytetu Stanford wskazywał na konieczność zmian w systemie edukacji – choć mamy w Polsce przeszło dwa miliony studentów, poziom i profil kształcenia nie nadążają za rodzimym rynkiem pracy, nie wspominając o potrzebach pracodawców na arenie międzynarodowej. Z kolei w raporcie „Financial Times” z 20 kwietnia br., w całości dotyczącym polskiej gospodarki, pojawiają się stwierdzenia, że na drodze przejęcia przez Polskę roli lidera w regionie stoi to, że nasi sąsiedzi i inne narody Europy nie bardzo nam ufają.

Raport „Stoczni”

W tym kontekście z wielkim zainteresowaniem, ale jednocześnie z rosnącym niepokojem czytałam materiały i komentarze zgromadzone przez „Kulturę Liberalną” w pierwszej odsłonie tematu „Młodzi nadchodzą staroświecko”. Warto porównać je z wynikami badań tzw. generacji millenijnej (Millenials), na temat której raport opublikowała niedawno grupa Euro RSCG. Podstawowe pytanie, jakie zadali sobie przygotowujący go specjaliści, brzmiało: jaka jest młodzież urodzona w latach 80., wkraczająca właśnie na rynek pracy? http://www.prosumer-report.com/blog/wp-content/uploads/2011/04/MGv16no%20crops.pdf

Wedle raportu „pokolenie milenijne” jest przekonane o tym, że może zmieniać świat, że największa siła leży w potencjale poszczególnych jednostek oraz w ich wzajemnej współpracy. Młodzi świadomi są mocy kooperacji (która podsycana jest szerokim zasięgiem i błyskawicznym czasem reagowania w mediach społecznościowych), stronią jednak od „twardych” narzędzi protestu na rzecz „miękkiego podejścia”, które charakteryzują jako oparte na kreatywności, odwadze, przyjaznym nastawieniu, energii itd. Generacja milenijna unika argumentów pieści, nazywana jest generacją „post-ideologiczną”. Zmiana pokoleniowa w jej wypadku opiera się na wybieraniu taktyki małych kroków, czyli działań dotyczących osobistych wyborów, a nie zmian na poziomie politycznym. Badana młodzież jest jednak bardzo zdecydowana i ma świadomość swoich celów. Zapomnieć należy o stereotypie, że młoda generacja jest powierzchowna i roszczeniowa. Przeciwnie, jej przedstawiciele przekonani są, że kluczem do sukcesu jest ich własne zachowanie i aktywna postawa. 73 proc. uważa, że ciężka praca to podstawa wszelkiego sukcesu, 63 proc. podkreśla również rolę wiary w siebie. Młodzi nadal wierzą w model merytokratyczny, są pragmatyczni i znacznie mniej naiwni niż ich rodzice: od pracy oczekują przede wszystkim dobrego wynagrodzenia (45 proc.), a nie „spełnienia” (tylko 25 proc.). Satysfakcji szukają w realizacji rozmaitych pasji. Ich styl pracy charakteryzują cztery określenia: personalizacja, komunikacja, współpraca i kreatywność.

W tym kontekście warto wrócić do wniosków oferowanych przez projekt „Stoczni” i „Kultury Liberalnej”. Profesor Hartman pisze, że z zebranego materiału wynika, iż polska młodzież ma poważny kłopot z poprawnym myśleniem. Andrzej Waśkiewicz zauważa, że z przyczyn ekonomicznych nasza młodzież długo zostaje pod wpływem rodziców, co ma wpływ na infantylizacje i niską dojrzałość emocjonalną (i co za tym idzie – intelektualną) nastolatków. Najlepiej jednak podsumowuje zebrany materiał Ewa Serzysko: wymowa udzielanych przez młodzież odpowiedzi to raczej „pusty śmiech nad trumną edukacji”, za którą odpowiedzialna jest polska inteligencja, czyli ja i pewnie wszyscy ci, którzy czytają w tej chwili ten felieton.

Rzeczywiście, coś dziwnego dzieje się z prawidłowym wnioskowaniem u naszej, polskiej młodzieży. Jak inaczej nazwać to, że z jednej strony życzy ona sobie tolerancji i deklaruje pragnienie działania wspólnotowego (podobnie jak opisywani Millenials), z drugiej przyznaje, że najbardziej irytują ich… ludzie? I że to właśnie „inni ludzie” stoją na drodze do ich rozwoju? Podczas gdy Millenials są świadomi, że satysfakcję z życia muszą sobie zapewnić sami, w głowach naszej młodzieży tkwi przekonanie, że wszyscy mają dostawać po równo i to Państwo ma im zapewnić „godne życie” (sic!). Jest to przykład galimatiasu myślowego. Z perspektywy mojej dalekiej emigracji patrzę na ten problem z rosnącym niepokojem. Okazuje się bowiem, że na przełomie 20 ostatnich lat nie udało się w Polsce zbudować kultury liberalnej z prawdziwego zdarzenia.

Co jednak chyba najgorsze, polska młodzież nie jest uczona samodzielnego myślenia. O sposobie wychowania przez Kościół katolicki, który nie jest zainteresowany innowacyjnością i samodzielnością w myśleniu, nie warto nawet wspominać. Problem w tym, że jednym z filarów kultury liberalnej w jej dorosłym, a nie karłowatym wymiarze, jest kształtowanie aktywnej postawy wobec życia, nakłanianie do sprawdzania własnych sił w działaniu (a nie „w gębie”). To podstawa, bez której liberalizm, system oparty na aktywnych, wolnych jednostkach, nie ma racji bytu. Dramat polskiej edukacji polega jednak na tym, że rzeczonej aktywnej postawy nie ma kto uczyć. Część sfrustrowanej i niedokapitalizowanej inteligencji dryfuje dziś ślepo w stronę starodawnej lewicy, która kontestuje i domaga się opieki państwa nad… właściwie wszystkim. Autorzy pism takich jak „Krytyka Polityczna” zapominają jednak często wyjaśnić, czym jest państwo w demokratycznym kraju. W istocie jest to organ administracyjny, grupa urzędników wypełniających procedury, a nie remedium na wszystkie troski społeczne.

Społeczność, język i pojęcia

Pewnym remedium na problem związany z młodzieżą, a także inkubatorem nowych, aktywnych postaw, mogłaby być w Polsce budowa postaw wspólnotowych. Zaburzenie umiejętności współdziałania, wywołane w Polsce między innymi przez komunizm, to trudny uraz, który leczyć można tylko bardzo powoli. Próba wskrzeszenia tych instynktów za pomocą działań kulturalnych, czyli wykładów, wystąpień, wystaw czy przedstawień teatralnych nie do końca zdaje egzamin. Młodzież uczestniczy w kulturze przez obserwację, a nic nie mobilizuje ich do zabrania głosu czy współpracy. Najbardziej niepokojące jest to, że nasza młoda i osobliwa klasa średnia, nawet jej wyższa grupa tzw. mass affluent nie widzi większego sensu w uczestniczeniu w życiu społecznym, nawet na poziomie najmniejszych i najbardziej zatomizowanych społeczności (uczestniczeniu w życiu dzielnicy, szkoły czy grup zainteresowań). Nie ufamy sąsiadom i generalnie nie lubimy (obcych) ludzi. Tendencje do podziałów na „my” i „oni” nie słabną, nawet gdy podziały te są wyimaginowane, sztuczne i wręcz z szerszej perspektywy po prostu groteskowe.

Za ten stan rzeczy odpowiedzialny jest w wielkiej mierze brak kultury dyskusji – kolejnego, obok specyficznie rozumianej wspólnotowości, filaru kultury liberalnej. Młodzi, badani przez „Stocznię”, nie umieją mówić, organizować, prezentować i popierać własnych poglądów w spójny i rzetelny sposób. Wychowani na powieściach i romantycznych poezjach zdolni są może do kompilowania łzawych dytyrambów, ale obca jest im solidna retoryka. Dodatkowo, zarówno w przekazie medialnym, jak i w głosach przebadanej polskiej młodzieży pobrzmiewa ciągle jedna, natrętna nuta. Otóż polskie rozumienie pojęć takich jak wolność, tolerancja, liberalizm, wolny rynek wydaje się skrzywione przez rozumienie tych pojęć w socjalizmie. Tak, jak gdyby wypowiadające je osoby nie zdawały sobie sprawy z tego, jak ciężkie gatunkowo są to pojęcia, jak długą i skomplikowaną mają historię. Wolność to wciąż „mogę robić, co chcę”, a nie „realizacja własnych pasji”, wolny rynek to „duży zjada małego”, czyli obraz z bajki o wilku i owcy, gdy w rzeczywistości w kapitalizmie często to właśnie mały zjada dużego, bo jest bardziej elastyczny, ma więcej pasji, podchodzi do rozwiązywania problemów w nowatorski, innowacyjny sposób.

* * *

Długofalowy sukces w każdym wydaniu – czy to na poziomie maratonu sportowego, prosperity przedsięwzięcia kulturalnego, firmy, czy w skali udanego życia – ma podobną strukturę. Składa się nań wiele czynników: od przywiązania wagi do rzetelności poszczególnych kroków, przez codzienną, czasem żmudną pracę nad dopracowaniem szczegółów, aż po (może najważniejszej tym wszystkim) pasję i zaangażowanie w to, co się robi. Każdy z elementów jest istotny. Cieszę się, że generacja millenijna będzie umiała używać „miękkich” narzędzi do osiągnięcia sukcesu, że jest samodzielna, że wierzy w potęgę kreatywności i współpracy. To wróży dobrze nam wszystkim. Sen z powiek spędza mi jednak pytanie, jak przekonać młodych ludzi w Polsce, że to dobra droga. Jak odbudować ich poczucie wartości, od której rosną skrzydła. Nie te husarskie, które mają przestraszyć kolejnego najeźdźcę (i przy okazji resztę świata), ale te liberalne, na których można latać naprawdę wysoko.

* Milena F. Fisher, doktor filozofii, autorka książki „Nietzsche w USA” (Wydawnictwo Uniwersytetu Warszawskiego, 2010). Mieszka na stałe w USA, pracuje w firmie Fisher Investments.

Do góry

 

***

* Autorzy koncepcji numeru: Katarzyna Julia Olesińska i Bartosz Stodulski.
** Autor ilustracji: Rafał Kucharczuk.
*** Współpraca: Robert Tomaszewski.

„Kultura Liberalna” nr 124 (21/2011) z 24 maja 2011 r.