Bartek Biedrzycki

Spirala śmierci. O komiksie „Uzumaki. Spirala” Junji Ito

Kłamstwem byłoby stwierdzenie, że komiksowy horror cierpi w Polsce na nadreprezentatywną ilość albumów. Nawet bardziej niedookreślone „ma się nieźle” byłoby pobożnym życzeniem. Cóż jednak zrobić, gdy w Emontowskiej serii „Obrazy Grozy” wydawana jest „Koralina”, która owszem, jest świetnym komiksem, ale grozy w niej nieco mniej niż świetności, a rekordowy nakład ma żenująca adaptacja popkulturowego wykwitu o brokatowym ponad stuletnim prawiczku…

Wszystko to sprawia, że zapowiedzi takich komiksów jak Uzumaki muszą przyciągać uwagę nie tylko zagorzałych fanów komiksowego horroru.

Zrobić dobry produkt w tym gatunku nie jest zadaniem łatwym. Nie ma się łatwego i szybkiego wsparcia muzyki, ułatwiającego sprawę filmowi, czy czerpiącego z wyobraźni czytelnika marginesu dowolności opisu, który daje fory literaturze.

Junji Ito, autor wydanej właśnie w Polsce pozycji „Uzumaki. Spirala” udowadnia, że można. A nawet, że można dobrze. Osadzenie akcji przypomina trochę sprawdzony schemat Stephena Kinga – oto Kurouzu, nieduże miasteczko gdzieś nad morzem. Wszystko jest w nim zwyczajne aż do bólu, miasto jest nudne i nijakie. Jedynie Shuichi, chłopak głównej bohaterki, uważa inaczej – namawia ją, aby razem uciekli z miasta. Uważa, że jest ono zarażone tajemniczą klątwą spirali. Dowodem na to ma być m.in. szaleństwo jego ojca, który opętany spiralą popełnia niezwykle wymyśle samobójstwo, oraz podobnie samobójcza śmierć matki, która nie wytrzymuje napięcia. Jest to jednak zaledwie delikatna przygrywka do wydarzeń, które dopiero mają spaść na niczego nieświadomych mieszkańców nadmorskiej mieściny.

Początkowo akcja rozwija się niczym serial – poszczególne rozdziały funkcjonują na zasadzie samodzielnych nowelek połączonych jedynie osobami głównych bohaterów. Tajemnicze sprawy, wszystkie związane w jakiś sposób ze spiralą, są mniej lub bardziej dziwaczne. W pewien sposób pierwsze rozdziały „Uzumaki” przypominają „Pitu Pitu” Daisuke Igarashiego – są jakby zbiorem potwornych miejskich legend. Z czasem jednak akcja nabiera tempa, a kolejne rozdziały coraz ściślej kontynuują teraz już groteskowe i przerażające wydarzenia.

Ito nie cacka się z czytelnikiem. Mimo że nie epatuje po hollywoodzku nadmiernie krwią i przemocą, to jednak jego obrazy są okropne w bardziej subtelny, bardziej złowieszczy sposób. Nie ucieka od prostego przedstawienia śmierci i brutalności, ale to towarzyszący im element niesamowitości i niezwykłości sprawia, że są one tak bardzo dosadne. Stopniowo, w miarę upływu akcji, autor przesuwa niepostrzeżenie horror z warstwy graficznej, odbrutalizowując ją, w kierunku terroru psychicznego, kiedy rozmach i niesamowitość zdarzeń same w sobie są trudne do ogarnięcia.

Czytelnik zaś wkracza w ten świat przez ochronną poduszkę narracji, prowadzonej przez licealistę Kirie – jej relacja jest niezwykle spokojna, momentami niemal wyprana z uczuć. Chociaż miejsce mają wydarzenie zgoła niecodzienne, a świat zaczyna się walić, dziewczyna przyjmuje to ze stoickim spokojem. Przypomina to przerażające spokojne otępienie niektórych z uczniów klasy B w klasycznej pozycji gore „Battle Royale”, adaptowanej na równie klasyczny slasher filmowy pod tym samym tytułem. Dodatkowo finał rozgrywa się zupełnie inaczej niż w typowym horrorze: wszystko przebiega niemal spokojnie, prawie sielankowo, mimo że rzeczywistość wali się w gruzy. A gdy w tej pozbawionej happy endu opowieści dobiega końca ostatni akt, gdzieś głęboko pod czaszką słychać tylko lekko ochrypły głos Jima Morrisona śpiewającego „Noone here gets out alive”…

Oprawa graficzna nie pozostawia nic do życzenia. Ito posługuje się realistyczną kreską, odbiegającą od typowych dla popularnej mangowej pulpy deformacji i zniekształceń. Jego styl przypomina nieco surowszą, bardziej realistyczną odmianę kreski Usamu Furuyi. Nawet dla osoby niezaznajomionej z mangą lub nastawionej niechętnie do typowych pozycji utrzymanych w tym stylu będzie to lektura przyjemna. Dokładność przedstawień i ich dosadność sprawiają, że okrucieństwo świata przedstawionego przebija się do czytelnika z niezwykłą siłą.

JPF, wydawca polski, to firma, która korzysta z własnej poligrafii. Sprawa to, że ich oferta jest konkurencyjna cenowo, ale trudno stawiać ją za wzór wydawniczej jakości. W wypadku „Uzumaki” sprawa ma się lepiej niż przeciętnych serii: mimo dużej objętości – około 650 stron – tomik (tomiszcze!) oprawiony jest porządnie, czyta się go wygodnie, a kolorowa obwoluta jest miłym dodatkiem. Dzięki temu jest to lektura, którą budzi dwa skrajne uczucia – z jednej strony miałem ochotę przeczytać wszystko naraz, szybko, od razu dowiedzieć się, dokąd zaprowadzi bohaterów spirala wydarzeń; z drugiej – czytałem przez dwa dni, dawkując sobie po rozdziale, delektując się tą orgią wynaturzenia i zniszczenia, jaką Ito dał radę upchnąć między okładkami.

Nie jest to komiks dla ludzi o słabych nerwach. To lektura pokręcona jak tytułowa spirala, przypominająca nieco słynną „Black Hole”, ale z dodatkiem wyrafinowanego okrucieństwa i szaleństwa. Stanowczo lektura dla dorosłego czytelnika o mocnych nerwach, który będzie potrafił docenić środki wyrazu dosadniejsze niż tandetna sztuczna krew i wyświechtane operowanie muzyką.

Komiks:

Junji Ito: Uzumaki. Spirala
Wyd. polskie JPF 2011

* Bartek Biedrzycki, specjalista IT, twórca, wydawca i miłośnik komiksów, członek redakcji „Kultury Liberalnej”.

„Kultura Liberalna” nr 127 (24/2011) z 14 czerwca 2011 r.