Łukasz Pawłowski

Kaddafiego zabijemy przed urlopem

Przedłużająca się interwencja w Libii coraz bardziej wyczerpuje cierpliwość zaangażowanych w nią państw. Politycy Francji, Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii na gwałt potrzebują jakiegoś sukcesu i domagają się przełamania dotychczasowego impasu. Nic dziwnego, że z biegiem tygodni zabicie Muammara Kaddafiego staje się głównym celem sił koalicyjnych. Problem w tym, że jak na razie nikt oficjalnie nie odpowiedział na pytanie, co dalej?

W zeszłym tygodniu tygodnik „Foreign Policy” , powołując się na słowa głównodowodzącego operacją w Libii admirała Samuela Lockleara, poinformował, że zlikwidowanie dyktatora jest obecnie priorytetem prowadzonych operacji wojskowych. Admirał zaprzeczył tym samym oficjalnym komunikatom wysyłanych przez władze francuskie, brytyjskie i amerykańskie, które wciąż twierdzą, że zmiana ustroju nie jest celem prowadzonych działań i być nie może, ponieważ nie zezwala na to mandat udzielony interwencji przez Organizację Narodów Zjednoczonych.

Pamiętna rezolucja ONZ wyszczególnia dwa cele misji: blokadę morską i ustanowienie strefy zakazu lotów oraz ochronę cywili. Zabicie dotychczasowego przywódcy państwa jak dotychczas nie mieściło się w żadnej z tych kategorii. Zarówno prezydent Obama, jak i premier Wielkiej Brytanii, David Cameron, wielokrotnie podkreślali, że zlikwidowanie Kaddafiego nie jest celem nalotów. Obecnie okazuje się, że cele stopniowo ulegają zmianie, a tym samym zmianie wkrótce ulegnie interpretacja rezolucji ONZ. Trudno się zresztą dziwić – interwencja w Libii staje się dla jej przywódców z każdym dniem coraz bardziej kosztowna.

Dla Davida Camerona decyzja o rozpoczęciu nalotów miała być okazją do zabłyśnięcia na arenie międzynarodowej, do podniesienia swojej pozycji w szeregach własnej partii (fakt, że Cameron nie zwyciężył zdecydowanie w zeszłorocznych wyborach parlamentarnych i musiał stworzyć rząd koalicyjny z Liberalnymi Demokratami, nieustannie chwiał jego pozycją lidera Torysów), a także do wykazania Stanom Zjednoczonym, że Wielka Brytania nadal jest ważnym i, co najważniejsze, gotowym do działania sojusznikiem Waszyngtonu.

Co miało być sprawną akcją zbrojną okazało się angażującym konfliktem, któremu z dnia na dzień ubywa legitymizacji, a przybywa krytyków. Cameronowi coraz trudniej przekonać brytyjskich podatników, że prowadzenie kosztownej wojny da się pogodzić z polityką ograniczania wydatków budżetowych, jaką od samego początku prowadzi jego konserwatywno-liberalny rząd. Pozycja premiera jest nadal mocna – szczególnie po przytłaczającym zwycięstwie w referendum blokującym zmiany systemu wyborczego popierane przez Liberałów i część Labour – ale z pewnością nie uchroni go ona przed dociekliwymi pytaniami o postępy interwencji w Libii.

Nic więc dziwnego, że to właśnie ta kwestia przyprawia dziś Camerona o największy ból głowy i, jak pisze komentator BBC Nick Robinson rujnuje plany urlopowe. Presja na sukces staje się coraz większa, jednak zdaniem Robinsona, to właśnie ów „sukces” może ostatecznie zaprzepaścić szanse brytyjskiego szefa rządu na beztroski wypoczynek. Obalenie Kaddafiego wymusi bowiem wzięcie za Libię pełnej odpowiedzialności. Wspomniany już admirał Samuel Locklear stwierdził, że do wywiązania się z tego zadania konieczne będzie zaangażowanie sił lądowych, przynajmniej do czasu opanowania największego chaosu wywołanego zmianą władzy. Ile to potrwa? Tego admirał już nie powiedział, ale jak uczą doświadczenia Iraku i Afganistanu, może potrwać całkiem długo. Czy Obama, Cameron i Sarkozy są gotowi na wysłanie swoich żołnierzy do Libii? Nie są i tego nie zrobią.

Śmierć Kaddafiego będzie doskonałym pretekstem do tego, by odpowiedzialność za misję przerzucić na Organizację Narodów Zjednoczonych i tym samym odżegnać się od wszelkich problemów związanych z ustanawianiem nowego ładu. To dlatego obecny dyktator musi wkrótce zginąć lub zostać pojmany, najlepiej jeszcze przed sezonem urlopowym.

* Łukasz Pawłowski, doktorant w Instytucie Socjologii UW, członek redakcji „Kultury Liberalnej”.

„Kultura Liberalna” nr 129 (26/2011) z 28 czerwca 2011 r.