Magdalena M. Baran
Sześć miesięcy… spokoju
Kilka dni temu ulicami Budapesztu ruszył barwny tłum, krok w krok postępując za obrazem jasnogórskiej Madonny. Dziwaczna procesja? Czyżby słynący łaskami obraz, podobnie jak „Dama z gronostajem”, został wysłany na zagraniczne wojaże? Nie, jego kopia na stałe zagości w budapesztańskiej bazylice świętego Stefana, jako swego rodzaju pamiątka Narodowej Pielgrzymki Węgrów, ale i węgierskiej prezydencji, za którą naród naszych bratanków, wraz z przewodniczącym tamtejszego parlamentu Kövérem László, dziękował w ubiegłym tygodniu w częstochowskim sanktuarium. Pytanie, czy było za co…
Start, przynajmniej wizerunkowo, nie był najlepszy. Przez pierwsze tygodnie Węgry tłumaczyły się bowiem ze swej nowej ustawy medialnej. Ten szum ucichł jednak szybko, pozostawiając pole kolejnym odsłonom polityki wewnętrznej tego kraju. Na tę bowiem, o zmianach, jakie w sprawowaniu prezydencji wprowadził Traktat z Lizbony, coraz częściej zwraca się uwagę, oceniając prezydencje poszczególnych krajów. Później jednak zdawało się – przynajmniej w realizacji założonych priorytetów – iść jak z płatka. Już na półmetku europejskiego przewodnictwa brukselscy urzędnicy chwalili Węgry za koordynację działań antykryzysowych. Mogło być już tylko lepiej, a pochlebnych ocen nie zakłóciła nawet kwietniowa zmiana madziarskiej konstytucji. Słowa jej preambuły „Boże, zbaw Węgry” podziałały chyba jak magiczne zaklęcie. Oprócz pochwał dotyczących administrowania i zajmowania się sprawami istotnymi dla całej Unii, zgodnie ze swymi priorytetami Węgry podniosły na forum Wspólnoty kwestie regionalne, jak rozwój strategii naddunajskiej czy zwrócenie uwagi Starego Kontynentu na problemy mniejszości romskiej. Diabeł tkwi jednak w szczegółach i w tej ostatniej sprawie na własnym podwórku, mimo niewątpliwych chęci, rząd węgierski nie poradził sobie najlepiej.
Trudno winić Węgry za oddanie inicjatywy dotyczącej rewolucji w krajach Afryki arabskiej większym i bardziej doświadczonym krajom UE – wszak nie na tym miała polegać ich rola. Trudno też mieć pretensje o przełożenie szczytu Partnerstwa Wschodniego, który ostatecznie odbędzie się podczas przewodnictwa Polski – wszak idea ta jest dzieckiem m.in. ministra Radka Sikorskiego. I wreszcie, trudno zarzucać Węgrom brak emocji (tych dostarczyła wszak ich polityka wewnętrzna) czy poruszania się w obszarach konfliktowych (dość ich mieli w związku z własnym podwórkiem). Pozytywne oceny płyną niemal ze wszystkich stron. Ciekawy jest tu głos francuskiego ministra do spraw europejskich, Laurenta Wanquieza, który w budapesztańskiej prasie podkreślał znaczenie, jakie dla UE ma zakończenie negocjacji akcesyjnych z Chorwacją. Kolejny krok to według francuskiego polityka wyciągnięcie ręki ku Serbii i innym krajom Półwyspu Bałkańskiego, w czym Węgry mogą okazać się niezwykle pomocne.
Chwalą się oczywiście i sami Węgrzy. Okres podsumowań rozpoczął się w węgierskim parlamencie 27 czerwca. Wtedy to chwalić się zaczął premier Victor Orbán. Podkreślał, iż prezydencja jego kraju pokazała, że „cała Europa Środkowowschodnia jest liczącym się aktorem na scenie międzynarodowej i jednym z najbardziej obiecujących regionów Starego Kontynentu”. W jego mowie nie zabrakło i uwag pod adresem UE, szczególnie gdy idzie o konieczność unijnej dyskusji o polityce prorodzinnej, dalszego otwarcia rynków pracy oraz konieczności szerokiej debaty o sposobach ochrony zewnętrznych granic UE. W tym samym czasie na sesji plenarnej w Europejskim Komitecie Ekonomiczno-Społecznym o dokonaniach swego kraju opowiadała węgierska minister do spraw europejskich Enikö Györi. Wskazała na realizację priorytetów, strategię „Europa 2020”, a także na porozumienie w sprawie zarządzania gospodarczego i usług finansowych. Podkreślała przy tym konieczność ściślejszej współpracy gospodarczej krajów UE. Forum gratulowało. Węgrom udało się bowiem coś więcej niż tylko prezydencja. W oczach wielu przekonali Europę do motta swego przewodnictwa. „Silniejsza Europa”, nawet przy niesnaskach w polityce wewnętrznej wielu krajów, kryzysie w Grecji i zamieszaniu związanym ze strefą Schengen, to nie pusty slogan. Sześć miesięcy minęło Węgrom szybko. Teraz nasza kolej. Czy będziemy mieli za co, przede wszystkim sobie samym, dziękować?
* Magdalena M. Baran, publicystka „Kultury Liberalnej”, koordynator projektów IO. Przygotowuje rozprawę doktorską z filozofii polityki.
„Kultura Liberalna” nr 130 (27/2011) z 5 lipca 2011 r.