Jacek Wakar
Wycinka
Zanim ją dostaliśmy po polsku, wiele o tej książce słyszeliśmy. Kiedy czyta się biogram Thomasa Bernharda na Wikipedii można zobaczyć tam jej oryginalny tytuł: „Holzfallen”, przetłumaczony jako „Ścinanie drzew”. Jednak autorka opublikowanego przez Czytelnika znakomitego przekładu, Monika Muskała, wpadła na lepszy pomysł. Rzecz nazywa się teraz „Wycinka”. Tytuł mistrzowski. Tłumaczenie, mistrzostwo świata.
No bo „Wycinka” może oznaczać wycinanie drzew. Może, ale nie musi. Bo może też oznaczać wycinanie wszystkiego, czego wycinać się nie godzi. Autorytetów, uświęconych społecznym zaufaniem instytucji, ludzkiej hipokryzji, narodowych przesądów. Własnej ojczyzny wreszcie. Tym właśnie jest „Wycinka” Thomasa Bernharda i w tym tkwi klucz do jej wielkości.
Tak, słyszeliśmy o tej książce wiele, bo stała się ukoronowaniem wieloletniego ataku pisarza na Austrię i przypieczętowała anatemę, jaka obłożył autora jego kraj, niejako odpłacając się tym samym za nienawiść, wylewającą się kubłami z jego dzieł. Gdy wydano ten niewielki tom w roku 1984, z miejsca rozpętała się burza. Były przyjaciel Bernharda, Gerhard Lamsberg, kompozytor, rozpoznał siebie w bohaterze „Wycinki”, niejakim Auersbergerze. To również szanowany kompozytor, pupilek Wiednia, w istocie pijak i homoseksualista, a na dodatek, jak mówi o nim wszystko wiedzący narrator: epigon Weberna. Lamsberg wytoczył pisarzowi proces o zniesławienie, co zaowocowało czasowym zakazem rozpowszechniania książki. Autor nie posiadał się z radości. W jakimś sensie spełniała się jego wola. Przecież nie życzył sobie wydawania swych dzieł w ojczyźnie, tak jak i zakazywał wystawiania swych dramatów. Ów zakaz formalnie zresztą trwa i dziś, a potrwa (choć bywa łamany) do roku 2059, chociaż od śmierci autora „Wymazywania” minęło 22 lata.
Nie da się ukryć, Austria miała prawo za „Wycinkę” Bernharda do cna znienawidzić. Jednym wielkim bluzgiem na Austrię jest bowiem ta niepozorna książeczka. Spotykamy bohatera, gdy siedzi w przedpokoju w domu Auersbergerów na Gentzgasse. Zaprosili go na tak zwaną artystyczną kolację, nie widząc się nawzajem uprzednio przez ponad 20 lat. Ale teraz spotkali się na Graben (nazwy ulic i knajp grają u Bernharda olbrzymią rolę, bo ukazują zakłamanie postaci), a on, nieopatrznie, przyjął zaproszenie. I teraz siedzi w „uszatym fotelu”, a strumień nienawiści napływa do głowy. Auersbergerowa sprokurowała całą tę kolację, aby zaprosić aktora Burgtheater, który gra właśnie Ekdala w „Dzikiej kaczce” Ibsena. Szło jej o to, by pochwalić się przed towarzystwem prominentnym znajomym, a tym samym wzmocnić swą pozycję. Tyle tylko, że aktor spóźnił się ponad godzinę, a oczekujący goście za kołnierz nie wylewali…
Czyta się „Wycinkę” jednym tchem, z fascynacją i obrzydzeniem jednocześnie. Rację miał Krystian Lupa, kiedy pisał w „Kulturze Liberalnej”, że Bernhard proponuje subiektywne monologi swych bohaterów, wcale nie narzucając czytelnikowi ich punktu widzenia. Podobnie jest i tym razem, bo „Wycinka” to jeden wielki opętańczy szalony monolog, jeden rzyg złości głównego bohatera, który z wyjątkową bezwzględnością rozlicza się i z Austrią, i z samym sobą. Jeszcze trzydzieści lat temu, gdy bywał u Auersbergerów, przyjmował ich zasady gry. Spotykał ludzi, prawił komplementy, nawet podobał mu się głos śpiewającej arie gospodyni. Dziś przejrzał na oczy i zobaczył, jak czas i Austria zniszczyły wszystko wokół. Auersbergerowie to potwory, kretyńska pisarka sadzi same bzdury, a jednocześnie ma się za większą od Wirginii Woolf, mówi, że jej nowa książka jest ważniejsza niż „Fale”. Zaproszeni przez starego kompozytora młodzi pisarze dla kariery gotowi są wejść mu do łóżka, a epigon Weberna sypia tylko z pisarzami. I tak dalej, i tak do końca.
W niewielkiej tym razem prozie Bernharda jego emocje wobec swojego kraju ulegają monstrualnej kondensacji i intensyfikacji, i może właśnie przez to robią tak piorunujące wrażenie. W Austrii „ohyda jest ohydniejsza, bzdura bardziej bzdurna, śmieszność śmieszniejsza” pisze Bernhard. Wiedeń zaś staje się Austrią w hiperboli. Miastem wampirem, które niszczy swoich mieszkańców, odbiera rozum i talent, nawet rozumnych zamienia w idiotów, ale nie sposób się od niego uwolnić.
Atak Bernharda godzi we wszystkie austriackie świętości. Z rozkoszą czytałem wszystkie frazy, które poświęcił Burgtheater jako oazie wszelkiej głupoty, zacofania i zadufania artystów. Rzecz jasna, nie jest w swej ocenie obiektywny, ale to nie odbiera wielu spostrzeżeniom pisarza zadziwiającej po prawie 30 latach od powstania książki celności. I to nie tylko w odniesieniu do wiedeńskiej sceny.
„Wycinka” wywołuje oczywiście pytania. Choćby: czy da się ufundować literaturę na samej, wręcz wydestylowanej nienawiści? I chociaż ten sam pisarz podkreślał w „Wymazywaniu”, że „nie można pisać samym bólem”, tu daleko odszedł od tej zasady. Bez szwanku dla dzieła, bo w „Wycince” jest to wszystko, co najlepsze na przykład w sztukach Bernharda. Monolog bohatera jest skończony, gdy idzie o formę i kompozycję, ma swe uspokojenia i kulminacje, a jednak wciąż narasta. A przy tym kończy się tak, by nienawiść Bernharda znalazła się blisko… no może nie miłości do ojczyzny, ale przynajmniej przywiązania do niej. Poczucia, że Bernhard i Austria spletli się w uścisku, którego nie udało się rozluźnić nawet po śmierci pisarza.
I pomyślałem sobie, że szkoda, że nie żyje Tadeusz Łomnicki. Że po Brusconie w „Komediancie” mógłby z „Wycinki” zrobić monodram. I ją wykrzyczeć, wypluć ją z siebie. To zresztą jest wyzwanie do podjęcia przez aktorów. Podrzucam typy: Radziwiłowicz, Gajos. Może ktoś zmierzy się z Bernhardem? Bo chyba warto…
* Jacek Wakar, szef działu Kultura w „Przekroju”.
„Kultura Liberalna” nr 136 (33/2011) z 16 sierpnia 2011 r.