Katarzyna Sarek

Propagandowa strawa wiceprezydenta

Miska smażonego makaronu w sosie sojowym, bułki gotowane na parze, kilka zimnych przystawek i coca-cola, oto spis dań, jakie weszły w skład słynnego już posiłku wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych Joego Bidena w mało ekskluzywnym pekińskim lokalu. Podczas swojej pięciodniowej wizyty wiceprezydent spotkał się w najważniejszymi osobami w Chinach, wygłosił liczne mowy i odwiedził wiele miejsc, ale to skromny lunch w Smażalni Wątroby Yao Ji za zaledwie 79 juanów (ok. 13 USD) wniósł najwięcej do budowania pozytywnego wizerunku Stanów Zjednoczonych w oczach Chińczyków.

Zdjęcia umieszczone na blogu ambasady USA w Pekinie pokazują Bidena wraz z liczną asystą wewnątrz skromnej i taniej restauracji. Zaskoczeni klienci pstrykają zdjęcia, uśmiechnięty Biden wznosi kciuk do góry, nowomianowany ambasador USA w Chinach Gary Locke studiuje tablicę z menu zawieszoną nad kasą, zdezorientowana wnuczka Bidena wznosi oczy ku niebu, a w tle majaczą postacie barczystych ochroniarzy. Bezpretensjonalne zachowanie wiceprezydenta, który po obiedzie przeprosił personel restauracji za zamieszanie i nawet zostawił napiwek, wzbudziło wiele komentarzy w chińskich mediach.

Takie zachowanie wysokich (i to tak wysokich!) urzędników nie mieści się bowiem w głowie Chińczyka. Władze w socjalistycznych Chinach dbają bowiem o odpowiedni entourage swoich publicznych wystąpień. Miejscowy byle wójt nie skalałby się miską makaronu za parę groszy, a im wyższe kręgi i dystynkcje, tym wymyślniejsze menu i liczniejsza świta. Normą są raczej wyrafinowane posiłki za tysiące dolarów w ekskluzywnych restauracjach, których nie żałują sobie nawet pracownicy organizacji charytatywnych. Lunch wiceprezydenta w jadłodajni sprawił, że przypomniano inne sytuacje, w których zachowanie amerykańskich oficjeli zaskoczyło chińskich widzów – Obamę niosącego własny parasol czy ambasadora z rodziną solidarnie taszczących plecaki i walizki. Obrazki niewyobrażalne dla miejscowego obserwatora i wywołujące, rzecz jasna, falę porównań z zachowaniem chińskich urzędników. Pojawiły się liczne głosy wychwalające skromność Bidena i Locke’a, którzy, mimo wysokich stanowisk, zachowują się jak zwykli ludzie.

Nie wszyscy jednak dali się zwieść propagandowym chwytom zachodnich polityków. Co bardziej przenikliwi internauci twierdzą, że i lunch, i targanie waliz, to starannie zaplanowane ustawki mające na celu wzbudzenie sympatii chińskiej opinii publicznej oraz postawienie w złym świetle miejscowych władz, które lekką ręką szastają publicznymi pieniędzmi. Jednym słowem robienie sobie PR i odwrócenie uwagi od meritum, czyli zylionów chińskich oszczędności utopionych w amerykańskich obligacjach skarbowych. Pielgrzymka Bidena miała bowiem na celu uspokojenie Chin i zapewnienie, że USA wciąż są wiarygodnym partnerem, którego nadal warto wspomagać strumieniem gotówki. Może dlatego wybrał się na tani lunch, bo chciał pokazać gospodarzom, że Amerykanie przestają żyć ponad stan i potrafią zaciskać pasa?

Należy jednak zauważyć, że budowanie wizerunku też ma swoje granice i Biden nie skosztował specjału zakładu – zupy na wątrobie. „Żołądki białych nie trawią podrobów” – z satysfakcją odnotował jeden z komentatorów na blogu ambasady.

* Katarzyna Sarek, sinolog, tłumaczka, publicystka, współprowadzi blog www.skosnymokiem.wordpress.com.

  „Kultura Liberalna” nr 137 (34/2011) z 23 sierpnia 2011 r.