Andrzej Lam
Tańcowały dwa Michały
Książkę Emila Pasierskiego bierze się do ręki nie bez wątpliwości. Dotyczą one korzyści, jakie odnieść można z porównania żywotów tak różnych, połączonych wprawdzie rówieśnictwem i okolicznościami debiutu, ale w powszechnej świadomości oddalonych od siebie zarówno diametralną różnicą postaw, jak i skalą talentu. To trochę tak, jakby miały tańcować dwa Michały. Tym bardziej że Miłosz jest wciąż pupilem wydawców, a Putramenta od niemal ćwierćwiecza nikt nie wydaje. Ale w miarę czytania coraz wyraźniej wyłania się sens tej paraleli. Rozgrywa się tu istna psychomachia – z ogólniejszymi opcjami politycznymi i literackimi w tle. Pasierski dysponuje świetnym warsztatem filologicznym i nie pomija żadnego ważnego dokumentu. Wszystkie źródła komentuje z wnikliwością i nadzwyczajnym jak na dzisiejsze czasy taktem, a swój główny wątek prowadzi tak, aby wydobyć z gąszczu okoliczności zewnętrznych, w jakich działali obaj protagoniści, węzeł ich wzajemnego zaintrygowania.
Putrament jest przez całe życie pod urokiem talentu i wdzięku Miłosza, Miłosz widzi w Putramencie alternatywę, która nie przestaje go niepokoić, nawet gdy dotykają go wręcz prostackie oskarżenia. Ale i sam w „Zniewolonym umyśle” nieźle dołożył koledze z Żagarów, a później politycznemu nadzorcy literatów. To są rzeczy znane. A przecież zaczynają wyglądać inaczej, kiedy wyświetla się ta dramaturgia zmiennych ról. Wpływ mocno lewicującego Miłosza przyczynia się do zerwania Putramenta z endecją. Po wojnie z kolei to Putrament zyskuje przewagę jako protektor Miłosza w krakowskim „Dzienniku Polskim” i w dyplomacji – lecząc w ten sposób kompleks braku talentu poetyckiego (do czego sam się przyznaje) – a Miłosz wybierający Zachód oznacza dla niego klęskę przyjętej strategii.
Po Październiku poranieni pisarze zaczynają wyważać swoje racje, ale nigdy nie prowadzi to do ich zbliżenia. Miłosz pyta sam siebie, czy gdyby został w kraju, nie szukałby jakichś bardziej pokrętnych i może nawet skuteczniejszych niż u Putramenta usankcjonowań realizmu socjalistycznego, a potem wypowiada się mniej jednoznacznie o jego rzeczach literackich. Putrament zaś sprzyja Nagrodzie Nobla dla Miłosza i to wobec osłupiałych towarzyszy z Moskwy i NRD. Uznaje Miłosza za największego polskiego poetę i życzy sobie, aby powstała sytuacja, w której mógłby znów stać się jego protektorem. Ale na to jest już za późno. Podstawy przekonania, z którego zawsze czerpał satysfakcję, że to przecież on, mimo wszystkich „małowiernych”, opowiedział się po stronie przyszłościowej, rozsypywały się w gruzy. W Miłoszu obudziły się natomiast dawne sentymenty wileńskie wraz z poczuciem winy, że choć otrzymał dar patrzenia na wszystko z dystansu, pozwalał sobie okazjonalnie na odgrywanie ról prokuratora i sędziego. Daje również do myślenia jego uwaga, że opcja komunistyczna wymagała przed wojną, w dramatycznej sytuacji Europy, siły charakteru, ponieważ w innych krajach był to wybór postawy, a w Polsce – powód do oskarżenia o zdradę.
Jak Kołakowski dostrzegł kiedyś w piosence „Wlazł kotek na płotek” ironizujący autotematyzm („ładna to piosenka, niedługa”), tak można zapytać, czy sytuacja małego Michała, który nie może zdążyć, kiedy ten duży zaczyna krążyć, jest zawsze tylko śmieszna? Sposób, w jaki Pasierski prowadzi narrację, zmierza do wykazania, że kiedy w starciu racji ogólnych ujawnia się tragizm ludzkiego losu, zwłaszcza u ludzi nietuzinkowych, rzecz zaczyna wykraczać poza wartość samych tych racji. To już jest domena literatury, tej z ducha Dostojewskiego. Zależnie od tego, jak spojrzymy, te same sprawy będą wyglądać inaczej. Albo jako starcie służącego komunistycznej władzy, średnio utalentowanego literata z wolnym i twórczym duchem, albo jako alegoryczna relacja – między Ormuzdem i Arymanem? Prosperem z opiekuńczym Arielem i Kalibanem? – albo jako zawsze intrygujący splot mrocznego ludzkiego wnętrza i tak zwanych wyzwań czasu historycznego. Splot ten nie oszczędził żadnego z pisarzy będących pierwowzorami „Zniewolonego umysłu” i warto czasem wyobrazić sobie grymas, jaki pojawił się na twarzy Historii, kiedy Miłosz czynił z Gałczyńskiego pozbawionego skrupułów moczymordę, a Putrament bronił go przed zabójczym atakiem z całkiem innej strony.
Książka:
Emil Pasierski, „Miłosz i Putrament. Żywoty równoległe”, W.A.B., Warszawa 2001.
* Andrzej Lam, historyk i krytyk literatury, tłumacz, emerytowany profesor Uniwersytetu Warszawskiego.
„Kultura Liberalna” nr 138 (34/2011) z 29 sierpnia 2011 r.