Paweł Marczewski
Przedwyborcze wojny zdeterminowanych z dydaktykami
Mało kto dziś zapewne pamięta, że przed wyborami prezydenckimi w 2005 roku wszyscy liczący się kandydaci wydali książki. Jakość tych publikacji mogła pozostawiać sporo do życzenia, ale i tak sprawiały, że poziom przedwyborczej dyskusji był o niebo wyższy niż dzisiaj. Obecnie politycy i dziennikarze zajmują się głównie pytaniem, czy prezes Kaczyński w ogóle weźmie udział w przedwyborczej debacie.
Trudno o tę mizerię winić wyłącznie kandydatów. Dziennikarze i publicyści też nie podejmują wysiłku napisania głębszych analiz przedwyborczych, które zawierałyby coś więcej niż proste stwierdzenia, że Platforma robi wszystko, by do urn poszło jak najwięcej wyborców, a PiS-owi jest na rękę absencja wyborcza. Brak choćby poważnej książki analizującej „Polskę smoleńską”, takiej, która łączyłaby zmysł polityczny z rzetelną pracą reporterską.
Tymczasem w Stanach przedwyborcza walka na książki trwa w najlepsze. Jej zapis znaleźć można we wnikliwym tekście Andrew Hackera na łamach najnowszego “The New York Review of Books” (The Next Election: The Surprising Reality). Hacker uważnie przeczytał tom pod redakcją najbardziej znanego eksperta od amerykańskich wyborów, profesora Larry’ego J. Sabato. Zapoznał się z reporterską książką Kate Zernike, dziennikarką „New York Timesa”, która poświęciła długie godziny na rozmowy z uczestnikami ruchu Tea Party. Sięgnął też po książki ludzi z pierwszej linii wyborczych walk – Davida Plouffe’a, odpowiedzialnego za świetną organizację kampanii Obamy w 2008 roku, oraz Tima Pawlenty’ego, republikańskiego gubernatora Minnesoty, liczącego na partyjną nominację w wyścigu o fotel prezydencki.
Analiza Hackera przynosi kilka obserwacji, które powtórzone w polskim kontekście mogą brzmieć interesująco. Nie chodzi przy tym o proste przekładanie rzeczywistości amerykańskiej na nadwiślańską. Polski czytelnik książki Zernike od razu dostrzeże zasadniczą różnicę między Tea Party a obrońcami smoleńskiego krzyża. Ci pierwsi to zapamiętali libertarianie, których łączy mocna wiara w to, że poradzą sobie z każdą przeciwnością, o ile tylko rząd nie będzie im przeszkadzał. Ci drudzy wierzą w silną wspólnotę i nie tyle chcieliby ograniczyć władzę i oczyścić ją z paternalizmu, co przejąć władzę i za jej pomocą oczyścić jednostkę, uczynić ją bardziej gotową do zawiązywania wspólnotowych więzi w oparciu o silną tożsamość religijną i narodową. Mimo poważnych różnic między sytuacją w Polsce i za Oceanem tekst Hackera skłania do sformułowania analogii z poziomu wyborczych „mądrości ludowych”.
Hacker dowodzi w oparciu o analizy z książki Sabato, że w zeszłorocznych wyborach połówkowych do Kongresu wyborcy McCaina widzieli szansę na choćby częściowe powetowanie sobie wcześniejszej porażki. To oni w dużej mierze przesądzili o sukcesie Republikanów, który pozwolił im na przejęcie Izby Reprezentantów. Złość i determinacja, wskazuje Hacker, mają dużo większe znaczenie, niż największy choćby budżet na kampanię. Zmasowany atak przedwyborczych spotów może mieć efekt odwrotny od zamierzonego, jeśli nie towarzyszy mu silne przekonanie, że „tym razem musi się udać”. Krótko mówiąc, emocje są w wyborach ważniejsze niż pieniądze (zakładając oczywiście, że tych ostatnich jest wystarczająco dużo, aby w ogóle zostać usłyszanym i wziętym poważnie). Jeśli amerykańscy wyborcy McCaina pamiętali o swojej porażce przez dwa lata i mieli dość determinacji, żeby odegrać się za nią w wyborach połówkowych, jest bardzo prawdopodobne, że zwolennicy Kaczyńskiego z roku 2010 stawią się tłumnie na tegoroczne wybory.
Druga analogia dotyczy tego, co Hacker nazywa “dyspozycją dydaktyczną” Demokratów. Chodzi tu o “kwiecisty dyskurs, któremu nie towarzyszą żadne jasne plany działania”. Nie jest wcale oczywiste, że wszyscy wyborcy Republikanów zgadzają się co do proponowanych przez nich rozwiązań ekonomicznych. Mocno zaskakuje na przykład, że dwóch na trzech zwolenników Tea Party deklaruje, iż powszechne programy opieki społecznej i zdrowotnej “są warte swojej ceny”. Jednak republikańscy wyborcy przynajmniej rozumieją postulaty swojej partii, widzą ich związek z rzeczywistością i dostają je w jasno wyartykułowanej formie. Tymczasem Demokraci na ogół replikują, że poruszane przez Republikanów kwestie „wymagają wnikliwej analizy”. To prawda, ale zdolności analityczne wymagają również umiejętności formułowania jasnych wniosków. Platforma, nie przekuwając analiz z raportu “Polska 2030” w jasny plan działania, okazuje się zdradzać podobną “dyspozycję dydaktyczną”.
Jeśli kampania wyborcza zamienia się w wojnę zdeterminowanych z dydaktykami, trudno się dziwić, że zaczyna się koncentrować wyłącznie na kwestiach wizerunku i mobilizacji elektoratów.
* Paweł Marczewski – historyk idei, socjolog. Doktorant w Instytucie Socjologii UW. Członek redakcji “Kultury Liberalnej” i “Przeglądu Politycznego”.
„Kultura Liberalna” nr 138 (35/2011) z 30 sierpnia 2011 r.