Katarzyna Kazimierowska

Skóra, w której żyję. Ubranie, które noszę

Przez świat przetoczyła się fala „Slut walks”. Wyzywająco ubrane kobiety głośno mówią „nie” molestowaniu seksualnemu, gwałtom na randce i traktowaniu ich przez pryzmat spódniczki czy bluzki z dekoltem. W Polsce, zdaje się, podobny protest nie przejdzie.

Podczas tegorocznego Kongresu Kobiet jedno ze spotkań poświęcone zostało przemocy wobec kobiet. Panel pod tytułem: „Przemoc wobec kobiet – margines czy codzienność” wypracował takie postulaty jak stworzenie karty praw ofiary przemocy czy powołanie damsko-męskich patroli interweniujących w przypadkach przemocy domowej. Zmiany, jakie proponują te postulaty, są potrzebne w sytuacji, gdy, jak podają statystyki, co 40 sekund w Polsce kobieta doświadcza przemocy, a tylko co piąta kobieta, która doświadczyła przemocy domowej zgłasza to na policję. Osiemset tysięcy kobiet rocznie pada ofiarą przemocy fizycznej lub seksualnej. Podczas panelu prof. Eleonora Zielińska z Wydziału Prawa i Administracji UW stwierdziła, że gwałt jest u nas jedyną zbrodnią w Kodeksie Karnym, która ścigana jest na wniosek. Stwarza to oczywiście pole do nacisków na ofiarę.

Czy postulaty wypracowane przez Kongres doprowadzą do realnej zmiany? Byłoby cudownie, gdyby za zmianą prawa poszła przede wszystkim zmiana praktyki i postrzegania problemu. Gdyby policja, która ma zadanie schwytać oprawcę – czy to męża, czy molestującego szefa w biurze, czy też chłopaka, który uważa, że gwałt na randce to nie gwałt – potrafiła również pomóc ofierze, bo to od jej stosunku zależy nie tylko dalsza współpraca z poszkodowaną, ale również dalsze życie ofiary i odzyskanie przez nią spokoju. Temat ten, choć poruszony podczas kongresu, dawno nie pojawił się na żadnej z ostatnich manif. Pamiętam tę z 2003 roku, która hasłem: „Nasze ciała, nasze życie, nasze prawa” zwracała uwagę na wszechobecny seksizm w życiu publicznym, na niewybredne dowcipy polityków i przemoc domową, także tę na tle seksualnym. Od tamtej pory minęło jednak osiem lat, a do problemu nie wracamy. Chociaż on sam nie znika.

Tymczasem w Kanadzie do sprawy powrócono w styczniu tego roku, dzięki kontrowersyjnej przemowie komisarza Michaela Sanguinettiego, poświęconą prewencji, którą wygłosił na York University. Powiedział on, że “kobiety powinny unikać ubierania się jak dziwki, to wtedy nie będą ofiarami” („women should avoid dressing like sluts in order not to be victimized”). Wypowiedź ta wywołała burzę, która najpierw zaowocowała historycznym już „Marszem Dziwek” w Kanadzie w kwietniu, by następnie przetoczyć się przez świat, od Londynu do Delhi w formie podobnych demonstracji. Tysiące wyzywająco ubranych kobiet przedefilowały ulicami swoich miast, by otwarcie sprzeciwić się ignorancji i lekceważeniu stróżów prawa, oraz by pokazać, co myślą o swoich szefach, byłych mężach czy po prostu facetach, którzy ubliżają im, bo wiedzą, że mogą. „My dress is not a Yes”, „No means no”, „Don’t tell u show to dress, tell men not to rape” – to tylko niektóre z haseł niesionych przez mocno roznegliżowane kobiety w każdym wieku i przywołujących z pamięci hasła manify z 2003 roku. Jednak u nas „slut walk” dotychczas się nie odbył. Dlaczego?

Czy nie mamy odwagi? Czy walczymy może o prawa większe i ważniejsze – jak parytety czy wyższe pensje dla pielęgniarek? Czy może polski feminizm nie ma nic wspólnego z feminizmem Zachodu, skoro nie chce przyłączać się do międzynarodowych inicjatyw? Czy nie ma takiej siły, by zgromadzić tysiące kobiet w manifestacji przeciwko naruszaniu ich praw? A może chcemy polskiego feminizmu w wersji dryfującej, oderwanego od problemów i działań świata? Młoda feministka Jessica Valenti nazwała „slut walks” najbardziej udaną akcją feministyczną ostatnich 20 lat. Co na to nasze feministki? Gdzie my w tym wszystkim? Ubranie to wyzwanie – nieważne, jakie: trzymaj ręce przy sobie, zdają się mówić hasła dziewczyn ze „slut walks”. A Polki co? Wierzymy, że powściągliwość i umiar w stroju uchroni nas od gwałtu na randce czy molestowania szefa? Moja skóra jest moja, a więc wyglądam jak wyglądam, a moje ubranie to mój wybór i moje prawo. Czy ktoś się z tym nie zgodzi?

* Katarzyna Kazimierowska, sekretarz redakcji kwartalnika „Cwiszn”, redaktorka RPN. Stale współpracuje z „Kulturą Liberalną”.

Kultura Liberalna” nr 142 (39/2011) z 27 września 2011 r.