Kinga Sochacka
Kobiety dynamity
Kobiety Alfreda Nobla, laureatki pokojowej nagrody jego imienia, tworzą drużynę liczącą dziś piętnaście osób. Najstarsza z nich miałaby 168 lat, najmłodsza ma 32. Pochodzą z różnych stron świata: z Europy, Ameryki, Azji i Afryki. Jest wśród nich „Drzewiasta Pani”, lady, a także zagorzała katoliczka, protestantka i muzułmanka. Jest i błogosławiona Kościoła katolickiego. Noblistki mają swój portret na austriackiej monecie o nominale dwóch euro, krater na Wenus oraz światową misję: rozbrajanie, zmniejszenie potencjałów militarnych i zapobieganie konfliktom zbrojnym. Przewrotnie dzieli je i łączy to samo: pokolenia walki na rzecz prawa człowieka do wolności i niekończące się wojny. Kobiety dynamity: Bertha von Suttner, Jane Addams, Emily Greene Balch, Mairead Corrigan, Betty Williams, Matka Teresa, Alva Myrdal, Aung San Suu Kyi, Rigoberta Menchu Tum, Jody Williams, Szirin Ebadi, Wangari Maathai i wreszcie tegoroczne laureatki: Ellen Johnsson-Sirleaf, Leymah Gbowee i Tawakkul Karman. Nie sposób streścić ich życia w kilku zdaniach. Walka o wolność i bezpieczeństwo w świecie niekończących się zbrojeń i wojen jest pełna min. Dosłownie i w przenośni.
5 września zmarła Wangarii Maathai z Kenii, pierwsza w Afryce Środkowo-Wschodniej kobieta profesor, laureatka Pokojowej Nagrody Nobla z 2004 roku. W 1977 stworzyła Ruch Zielonego Pasa, gromadziła wokół siebie ludzi i wspólnie z nimi sadziła drzewa. Ponad 30 mln zasadzonych drzew to nie tylko walka z wycinką lasów, to także walka z biedą i głodem oraz sprytny sposób na solidaryzowanie ludzi we wspólnej sprawie ponad zakazem publicznych zgromadzeń. Jody Williams, która została uhonorowana Pokojową Nagrodą Nobla w 1997 za działania na rzecz walki z minami przeciwpiechotnymi, których ofiarami jeszcze długo po zakończeniu działań wojennych stają się cywile, powiedziała podczas jednego z wykładów, że trwały pokój możliwy jest jedynie wtedy, gdy większość ludzi ma dostęp do wystarczających zasobów, w tym do edukacji i opieki zdrowotnej. Matka Teresa napisała kiedyś w jednym z listów, że wygłasza modlitwy, ale już się nie modli. Ani medytacja, ani modlitwa nie zmienią oblicza świata. Potrzebę czynu rozumiała każda z laureatek… Bertha von Suttener, pierwsza z uhonorowanych kobiet, trafiła do panteonu nie dzięki osobistej znajomości z Alfredem Noblem, u którego pracowała przez tydzień jako sekretarka, ale dlatego, że w targanej napięciami narodowymi monarchii austrowęgierskiej stała się jedną z wiodących postaci ruchu pacyfistycznego. Przewrotny los sprawił, że zmarła 21 czerwca 1914 roku. Tydzień po jej śmierci zastrzelony został w Sarajewie arcyksiążę Franciszek Ferdynand, a miesiąc później wybuchła I wojna światowa i działania na rzecz propagowania pokoju przejęła kolejna laureatka, Amerykanka Jane Addams. Współczesne nam laureatki to m.in. Aung San Suu Kyi z Birmy, Rigoberta Menchu Tum z Gwatemali i Szirin Ebadi z Iranu – kobiety, których głos w walce o wolność i demokrację przebijał wielokrotnie mury więzień i aresztów. Rozbrzmiewa i dzisiaj. Wystarczy nadstawić ucha (czasami i karku) oraz poczytać więcej o niezwykłej pokojowej drużynie 15 kobiet Alfreda Nobla. Przy okazji polecam wykład Jody Williams.
* Kinga Sochacka, współorganizatorka festiwalu „Warszawa jest kobietą!”, pracuje w Domu Spotkań z Historią.
***
Katarzyna Kazimierowska
Kobiety, które wywołały pokój
„Co trzy sekundy gwałcona jest kobieta, co pięć sekund kolejna jest zabijana” – takie statystyki nie wpłyną na losy Trzeciego Świata w takim stopniu jak nagradzanie kobiet-mieszkanek tego regionu za ich upór i walkę o godne życie nie tylko kobiet, ale i całych narodów. Czy to uznanie wyjdzie jednak poza Komitet Noblowski?
„Jeśli konkurujesz z mężczyznami, musisz być lepsza i starać się o ich szacunek” – powtarza zawsze Ellen Johnson-Sirleaf. Ona wie to najlepiej: jest pierwszą i jak dotąd jedyną kobietą prezydentem patriarchalnej Liberii. Johnson-Sirleaf, zwana przez swoich „mamą Ellen”, ma siedemdziesiątkę na karku i odważnie odbudowuje zniszczony po wojnie domowej z 2003 roku kraj. Wprowadza reformy ekonomiczne i walczy z korupcją. Jako prezydentka ma szansę na drugą kadencję: wybory w Liberii już 11 października.
Leymah Gbowee, korpulentna i energiczna czterdziestolatka, także z Liberii, chorowita jako dziecko, od nastoletnich lat zajmowała się podobnymi jej, chorymi kobietami, ofiarami wojny domowej i dziećmi-żołnierzami. W 2002 roku razem z innymi kobietami – muzułmankami i chrześcijankami – zorganizowała Masowy Ruch Kobiet Liberii na rzecz Pokoju. Swoimi pacyfistycznymi działaniami wymusiła porozumienie w ramach rozmów pokojowych w Ghanie.
I ostatnia z nich, najmłodsza, moja rówieśniczka, zaledwie 32-letnia Tawakul Karman, dziennikarka walcząca o pokój w Jemenie. W 2004 roku w swoim przemówieniu stwierdziła, że nie może przemawiać do ludzi w słusznej sprawie, gdy jej twarz zakryta jest nikabem. Zdjęła go więc, po raz pierwszy publicznie występując z odsłoniętą twarzą. Kobiety, które są aktywistkami w Jemenie, żyjąc w patriarchalnym społeczeństwie, by cokolwiek osiągnąć muszą być uczciwsze od mężczyzn i dwa razy od nich lepsze. Na ciosy, jak mówi Tawakul, wystawione są też podwójnie: jako kobiety i jako aktywistki.
Cierpliwa Ellen, odważna Leymah i waleczna Tawakul. Wszystkie trzy są wspaniałymi symbolami walki bez użycia przemocy: o pokój na świecie i pokój w swoich ojczyznach. Ich biografie i historia walki o lepszą teraźniejszość dla nich i lepsze jutro dla ich dzieci brzmią jak bajka, a w bajkach zawsze wszystko kończy się dobrze. Gdy tylko nagrody Komitetu Noblowskiego są już rozdane i gasną reflektory na podium, te i im podobne kobiety wracają do swojej rzeczywistości i kontynuują walkę o lepszy byt na swoim podwórku. Wszyscy wiemy, że to niewdzięczna praca, że nie poprawi ona ogólnoświatowych statystyk, nie zmniejszy ciężaru bólu, jaki codziennie jest udziałem milionów kobiet od Afryki po Afganistan, Kambodżę, Koreę Północną, Papuę Nową Gwineę czy Peru. Czy wpłynie na sposób myślenia wielkich tego świata?
Jak podaje Guardian, w 2000 roku ONZ wprowadził rezolucję numer 1325, która głosi, że wszystkie ograniczenia, które nie pozwalają kobietom w pełni w podtrzymaniu i promocji ciągłości zrównoważonego procesu pokojowego, zostaną usunięte („all barriers to women’s equal participation and full involvement in the maintenance and promotion of sustainable peace will be removed”). Choć kolejne badania socjologiczne podają, że w sytuacji gdy kobiety i mężczyźni wspólnie podejmują decyzje, konflikt staje się mniej prawdopodobny, a podjęte decyzje są zdecydowanie lepsze niż te podejmowane są tylko przez mężczyzn. Jednak sama Organizacja Narodów Zjednoczonych nie służy w tej dziedzinie przykładem, reprezentując skostniały patriarchalny sposób myślenia. ONZ nigdy nie wybrało kobiety na głównego mediatora przy prowadzeniu pokojowych rozmów, a sama obecność kobiet w misjach pokojowych jest niezwykle rzadka. Jeśli sama Organizacja Narodów Zjednoczonych nie ufa kobietom, to żadne nagrody i międzynarodowe uznanie nie pomogą w ich promocji i uznaniu ich równości w krajach, gdzie są one traktowane jak obywatele drugiej kategorii. I nawet Nobel dla walecznych przedstawicielek tego regionu świata nie uzdrowi sytuacji, pozwoli za to lekko ją przypudrować.
Choć ta bajka dla tych trzech cudownych kobiet ma happy end, na podium chętnie zobaczyłabym także trzech panów, którzy pomagają kobietom w swoich krajach. Bo to, czego świat potrzebuje, to zmiany myślenia mężczyzn, a nie skrajnego poświęcenia kobiet, które były, są i będą waleczne. To miłe, że od czasu do czasu z kobiecej ręki wyfrunie gołąbek pokoju, ale czy musi fruwać nad rzekami czerwonymi od krwi przelanej ręką mężczyzn?
* Katarzyna Kazimierowska, redaktorka w kwartalniku „Cwiszn” i rp.pl. Stale współpracuje z „Kulturą Liberalną”.
„Kultura Liberalna” nr 144 (41/2011) z 11 października 2011 r.