Paweł Majewski
Purpurowa czy szkarłatna?
W „Papudze Flauberta” Julian Barnes wyszydził niejaką doktor Enid Starkie, ponieważ, będąc specjalistką od twórczości autora „Pani Bovary”, twierdziła w swojej rozprawie, że Flaubert nie umiał dokładnie określić barwy oczu swojej bohaterki. Wbrew pozorom – i wbrew swojemu XII-wiecznemu imieniu – Enid Starkie nie jest postacią fikcyjną, uosabiającą krótkowzroczność literaturoznawstwa. Żyła w pierwszej połowie ubiegłego stulecia i pisała książki o Flaubercie i Rimbaudzie. Jej biografia tego ostatniego przez wiele lat miała status podstawowej anglojęzycznej książki na jego temat. Można więc być dyplomowanym badaczem literatury i nie rozumieć, jak twórcy literatury odwzorowują w niej bogactwo rzeczywistości.
Autorka „Ręki Flauberta” nie będzie narażona na tego rodzaju przykrości. Czyniąc emblematem swojej książki ułomną prawą dłoń pisarza, który we wczesnej młodości uległ ciężkiemu oparzeniu, nie zastanawia się, czy miała ona barwę purpurową, czy może szkarłatną. Nie przejawia więc niezdrowej dążności do ujęcia swojego bohatera w rubryki buchalteryjnego zestawienia, w którym żaden element nie może mieć więcej niż jednej kwalifikacji.
Ujmuje go natomiast za pomocą interpretacyjnych narzędzi, których empatyczność nie staje się ani na chwilę czułostkowością, a z drugiej strony nie przybiera także postaci obrazu ujrzanego przez wziernik. A przecież przy Flaubercie łatwo wpaść w obie te pułapki. Od razu warto też zaznaczyć, że – mimo nagromadzenia szczegółów – czytelnik nie traci z oczu panoramicznego widoku, jak to się dzieje w wypadku wydanej kilka lat temu po polsku biografii Flauberta sporządzonej przez Fredericka Browna. Jego siedemset czterdzieści stron (w formacie in octavo) nieco zaciemnia sprawę.
Pisanie o pisarzach jest podwójnie niebezpieczne. Wymaga nie tylko zaprojektowania cudzego życia, ale również uzgodnienia tego projektu z projektem przedstawionym przez samego bohatera (czyli autora). Nie ma przy tym znaczenia, czy bohater występuje przed swoje teksty, czy też w nich znika, ponieważ zarówno jeden, jak i drugi z tych postępków jest autoprojektem i raczej nie można zasadnie twierdzić, że Gombrowicz był bardziej egotyczny w swoim pisaniu niż Pessoa, mimo że ten drugi prawie nigdy nie używał słowa „ja”, a ten pierwszy prawie zawsze. Flaubert należy do przypadków wyjątkowo trudnych, o czym świadczą choćby związane z jego postacią zniekształcone literaturoznawcze komunały (na przykład „Pani Bovary to ja” – Renata Lis analizuje proces powstawania tej nieautentycznej „wypowiedzi” – albo „Pisarz jest w swoim dziele wszędzie obecny, lecz nigdzie nie jest widoczny”). Konstruowanie Flauberta jest prawdziwą chirurgią nie tylko dlatego, że wychował się w domu lekarza, oglądając z bliska teatr ludzkiej anatomii i fizjologii oraz jeszcze głębiej i trwalej uderzający teatr śmierci. Ale i dlatego, że cheirourgia po grecku znaczy dosłownie „rękodzieło”, a w dawnych słownikach łacińskich tym właśnie terminem „objaśniano” łacińskie masturbatio. W pisarstwie Flauberta, pozornie tak bardzo „literackim”, cielesność dochodzi do głosu w wielu swoich przejawach i jest zawsze tuż za tekstem albo tuż pod tekstem. Jest dla tego pisarza thema regium, królewskim tematem.
Żył jednak zbyt późno, by „ciało” i „tekst” mogły być dla niego po prostu ciałem i tekstem. O ile były tym kiedykolwiek dla kogokolwiek. Flaubert był jednym z najbardziej wyrafinowanych graczy w literaturę. Pytanie, gdzie konkretnie ukrył w niej siebie, nie ma sensu. Ale też w książce Renaty Lis nie zadaje się takiego pytania. Raczej tropi się wczesne epizody, które mogły odegrać rolę ziarna piasku w muszli. Wokół nich w twórczym życiu Flauberta narastały warstwy tekstu, wyjęte później przez publiczność i podziwiane albo nierozumiane jako byty samoistne.
Nie dowiemy się, czy te tropy (i figury) prowadzą we właściwą stronę, bo nie wiemy, która ze stron jest właściwa. Strona Flauberta – i którego? Młodego, dojrzałego, postarzałego? Strona Luizy Colet? Strona du Campa? A może strona mieszkańców Rouen albo braci Goncourt? Wielbiciele obiektywizmu będą mieć problem, z którego wyjść można chyba tylko w stronę Enid Starkie. Jednak, jeśli oceniać tę książkę według kryteriów uznawanych w okolicach strony Swanna, a także w ogrodach Milanówka, na pewno jest udana.
Książka:
Renata Lis, „Ręka Flauberta”, Wydawnictwo Sic!, Warszawa 2011.
* Paweł Majewski, adiunkt w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego.
„Kultura Liberalna” nr 145 (42/2011) z 18 października 2011 r.