Jacek Wakar
Uszczelka, Polska i byt
Jan Błoński, Wojciech Skalmowski, Adam Tarn, Erwin Axer – lista dotychczasowych adresatów opublikowanej korespondencji Sławomira Mrożka wydłuża się coraz szybciej. Kiedy przed laty ukazywały się listy do Błońskiego, publiczność wstrzymała oddech. Było na co czekać i nie rozczarowaliśmy się. Wybitny pisarz oraz równy mu literaturoznawca i krytyk, jak się okazało, dzielili się nawzajem interpretacjami i autoanalizami dzieł autora „Tanga”, wiele z ich listów można było uznać z powodzeniem za samoistne, pełnowartościowe eseje. Podobny tom w powojennej polskiej literaturze odnaleźć trudno.
Korespondencja ze Skalmowskim jest inna, gdy chodzi o tonację, styl oraz pozycje autorów. Wszystkich adresatów swych listów nieskory do emfatycznych określeń Mrożek mógł nazywać swymi przyjaciółmi, ale ze wszystkimi prócz Skalmowskiego łączyły go również inne, bardziej zawodowe więzy. Błoński oceniał jego sztuki okiem znawcy, którego głos odbierany był przez pisarza – zresztą zupełnie słusznie – niczym wyrocznia. Tarn, redaktor „Dialogu”, był przez lata promotorem twórczości pisarza, dał szansę „Policji”, jego pierwszemu dramatowi, a potem był w stosunku do niego kimś w rodzaju patrona. Mrożek, występując początkowo w tej relacji na pozycji tego niższego, przyjmował wszystkie uwagi Tarna, traktując go jako swego mistrza, a dopiero potem jak brata w teatrze i literaturze. Axer reżyserował najważniejsze jego dramaty w prowadzonym przez siebie warszawskim Teatrze Współczesnym, który uchodzi powszechnie za „Dom Mrożka”. To oczywiste, że recepcja autora „Tanga” wiele zawdzięcza inscenizacji tego dramatu dokonanej przez Axera, ale specjaliści dowodzą, że przypisywanie szczególnej roli Współczesnemu w propagowaniu dramaturgii Mrożka to kultywowany przez stołeczną inteligencję mit. Przy Mokotowskiej w czasach Axera odbyły się jedynie cztery prapremiery jego utworów. Ich korespondencja zaś dla niezorientowanego w teatralnych realiach czytelnika jest najbardziej hermetyczna, pełna roztrząsania spraw dotyczących scenicznego opracowania tekstów. Dla postronnych będą to prawdopodobnie kwestie niezbyt zajmujące.
Na tym tle listy ze Skalmowskim, z zawodu profesorem iranistyki, pozbawione są jakichkolwiek dodatkowych obciążeń. Z Mrożkiem połączyła Skalmowskiego dola emigranta. Pisarz zmieniał miejsca pobytu, iranista (tak określał Skalmowskiego Mrożek) cały czas pracował na uniwersytecie w Lowanium, a mieszkał w Brukseli. Korespondencja obu zdaje się nie tylko wymianą myśli, ale i dokumentacją prawdziwej, choć możliwej jedynie na odległość przyjaźni. Mrożek wysyła do Belgii swe kolejne rzeczy, Skalmowski przyjmuje je z radością, ciesząc się rolą zaufanego. No i dochodzi do tego rzadka otwartość w refleksjach na temat ówczesnej Polski. Pisali do siebie na obczyźnie, zatem nie trzeba było obawiać się cenzuralnych ingerencji. Dlatego w tych listach mnóstwo jest pełnych goryczy fraz zarówno o rozczarowaniu Polską, jak i o niespełnionych nadziejach emigracji. Fascynująca lektura, obok korespondencji z Tarnem, najbardziej poruszający tom Mrożkowej epistolografii.
Dwóch panów od ironii
Na wymianę listów z Lemem czekało się z największymi być może nadziejami. Błoński, Skalmowski, Tarn, Axer – wszyscy oni byli wielcy w swoich dziedzinach, ale Lem uzyskał spośród nich sławę największą jako ojciec polskiego science-fiction, traktowanego jako kostium, alegoria zniewolonego świata. Mrożek pisze zresztą w jednym z ostatnich listów, że paperbooki autora „Solaris” widuje we wszystkich miejscach cywilizowanego świata, i to jest najpełniejszą miarą globalnego sukcesu Lema. Zatem dwóch pisarzy, którzy zamknęli w sobie powojenną epokę w polskiej literaturze. Dwóch autorów kompletnie odmiennych gatunków, których połączyła wspólnota patrzenia na świat. Dwóch intelektualistów, którzy dusili się w ramach narzuconych ograniczeń, niezależnie od tego, czy gotował im je komunistyczny system podskórnych opresji, czy powodowały je własne lęki, obsesje i zniechęcenia. Dwóch twórców wreszcie, dla których ucieczką przed rzeczywistością stała się ironia wobec niej i autoironia. Humor jako antidotum na rozpacz.
Lem jest o dziewięć lat starszy, być może to właśnie wpłynęło na okoliczność, że Mrożek zwraca się do niego z szacunkiem, jakby respektował swoją podległą w tej relacji pozycję. Warto też pamiętać, że autor „Portretu” głęboko nosił w sobie syndrom człowieka z Borzęcina. Z owego Borzęcina czasem nabijali się jego korespondenci (najmocniej pochodzący z bogatego Wiednia Axer) i ten Borzęcin Mrożek nosił w sobie jak skazę. Z tym kompleksem zwracał się na początku do Lema.
Pierwszy list ze stycznia 1956 roku adresuje do „Pana Stanisława”, potem relacja staje się bliższa. Lem przez cały czas mieszka w Krakowie na osiedlu Kliny. Jest sąsiadem Błońskiego, bliskim przyjacielem Jana Józefa Szczepańskiego (tu pieszczotliwie nazywanego Jasiem) i do ich sądów często się odwołuje. Pierwsze lata korespondencji osadzone są zatem w polskim krajobrazie, którego z racji politycznej aury nie da się opisywać wprost. Pozostaje zatem sztuka persyflażu, rodzaj subtelnej gry, aby napisać tak, żeby druga strona zrozumiała. Najbardziej uderza to, co między wierszami. Atmosfera duchowego zduszenia i braku perspektyw, poczucie własnych możliwości przy jednoczesnym braku szans na rozwój i samorealizację. Oczywiście, Mrożek i Lem piszą, ale niewiele odnajdują w tym satysfakcji. Rzeczywistość skrzeczy i wdziera się do literatury, nawet pisarze nie są na nią impregnowani.
Korespondencją Lema i Mrożka rządzi zatem wzajemne zaufanie oraz przeświadczenie, że adresat rozumie życiowe i artystyczne powinności oraz podejmie zawartą w pierwszych listach Lema grę konwencją i językiem. Autor „Dzienników gwiazdowych” stwarza na ich użytek własny pełen archaizacji język, bawi się słowem, tworząc kolejne neologizmy, chowa się za słowami, bawiąc się przy tym wybornie. Z początku robi to wrażenie, bo i tu Lem jawi się jako mistrz nad mistrzów. Szybko jednak owe zabawy zaczynają nużyć. Stają się jedynie sztuką dla sztuki, pustym popisem zachwyconego swymi pomysłami pisarza. Dlatego w początkowych partiach przyjemniej towarzyszy się w tej wymianie myśli bardziej defensywnemu Mrożkowi. On, w odróżnieniu od Lema, niczego nie gra, nie udaje. Być może zdaje sobie sprawę, że na pierwszy rzut oka jego brak pozy może wyglądać nieefektownie, ale nadrabia to celnością w ocenie ludzi i zdarzeń. W tym zresztą Lem dotrzymuje mu kroku. Duże fragmenty ich listów poświęcone są na przykład Ireneuszowi Iredyńskiemu. Autor „Żegnaj, Judaszu” ukazany jest tu jako gbur, brutal i gruboskórny prostak. Znać po tym, że opisywanie bliźnich w jak najbardziej przykrych słowach sprawia obu pisarzom niekłamaną frajdę. Inna rzecz, że byli w swych sądach zwykle zaskakująco nieomylni.
Normalni ludzie
Ma ta korespondencja kilka tematów. Na przykład życie codzienne w PRL – próba odmalowania jego codziennej szarości i bardzo częstych absurdów. W tle życie towarzyskie i środowiskowe. Do tego spostrzeżenia natury bardziej ogólnej, o tym, co blisko i dalej – nigdy z zachwytem, nigdy z naiwną zapalczywością. Do tego twórczość obu autorów. Mrożek czyta Lema z zadowoleniem, ale nieskory jest do wystawiana starszemu koledze ocen. Lem – przeciwnie. Chętnie recenzuje sztuki Mrożka, czasami podpierając się opiniami Błońskiego lub Szczepańskiego. I bywa w tych ocenach zaskakujący. Pełen zachwytu chociażby dla „Zabawy”, z rezerwą traktuje „Tango”, wytacza nawet przeciw niemu kilka fundamentalnych zarzutów. Mrożek natomiast chętnie Lemowi swe dzieła wysyła, słucha jego uwag, ale po przeczytaniu Tarna i Błońskiego można odnieść wrażenie, że to ich (a nie Lema) sugestie najchętniej wprowadzał w życie. Choć analizy literackie stają się solą także i tej korespondencji.
O tym, że książka ta również po latach zachowuje swą siłę, świadczą rzecz jasna osobowości autorów. Ale nie tylko one. Również to, że ich listy można czytać na wyrywki, szukając w nich bon motów i żartów. Gdy ktoś nastawi się tylko na to, będzie bardzo zadowolony. Podobnie ten, który za pomocą korespondencji Mrożka i Lema postanowi przeprowadzić dowód na to, że wybitni artyści nie przestają być normalnymi ludźmi. Podnieca ich choćby motoryzacja, ekscytują się kolejnymi kupowanymi przez siebie samochodami, gotowi są w nieskończoność podnosić ich osiągi i wady. No i zajmują ich problemy dnia powszedniego. Słynna jest prośba Lema do Mrożka, by przysłał mu z Włoch niemożliwą do dostania w Polsce uszczelkę.
W pogoni za kolejnym Mrożkiem
Ani uszczelka, ani samochodowe historie nie mogą jednak przysłonić tego, co w tej książce jest najistotniejsze i co pojawia się w każdym tomie Mrożkowej korespondencji. Idzie o rozczarowanie światem, Polską, o samotność i wszechogarniający smutek. Stoicki Lem, bardziej paradoksalnie w tym świecie „osadzony” stanie się w drugiej części tego smutku doskonałym odbiorcą. Zresztą i jemu pod względem goryczy niczego nie brakuje. W drugiej części tomu już nie ukrywa się za żadną formą, za to ma wokół siebie pustkę. I wtedy ta korespondencja staje się przejmująca. Jej rytm wyznacza bowiem przeświadczenie o ulotności i ułudzie sukcesu, o tym, że w sposób znaczący życia zmienić się nie da, a więc egzystencją ludzką rządzi nie sens, a bezsens.
Tyle tylko, że od Mrożka podobne myśli słyszeliśmy już wielokrotnie. Ten sam okres opisany został w jego korespondencji z Błońskim, Tarnem i Axerem, a przede wszystkim w opublikowanym w ubiegłym roku pierwszym tomie „Dziennika”. Kiedy się on ukazał, dało się słyszeć istotne głosy o tym, że kulisy powstawania jego dzieł nie powinny zostać odkryte, że lepiej byłoby, gdyby wielki pisarz porozumiewał się z widownią jedynie poprzez swe dramaty i nie wystawiał na pokaz swej bolesnej psychoanalizy. Byłem innego zdania, gdyż uważam, że to autor jest panem swej twórczości oraz ma prawo do budowania i burzenia swego wizerunku. W „Dzienniku” odnajdywałem bolesną wiwisekcję, a nie chęć zaintrygowania sobą. Uważałem, że dzięki niemu można zobaczyć dzieło Mrożka w innym świetle, spojrzeć na nie pod wyznaczonym przez autora kątem.
Dziś przy tym pozostaję, ale na zapełniającą się kolejnymi Mrożkami półkę patrzę bez radości. Stoją już na niej sztuki odgrzebane, stoi pięć tomów korespondencji, za chwilę stanie drugi „Dziennik”. Być może, gdyby Mrożek i jego wydawcy dozowali nam te książki, radość listów Mrożka i Lema byłaby większa. Być może byłyby one rzeczywistym, a nie narzuconym przez wydawniczy porządek wydarzeniem. A tak trwa czas Mrożka, który on sam przyjmuje chyba bez zachwytu. Przyjeżdża do Polski, odbiera nagrody, podpisuje książki, wyjeżdża. I w Nicei ma spokój i ma siebie. W pogoni za kolejnymi Mrożkami być może namysł nad nim tracimy. Ze szkodą dla odbioru tej literatury. Tak tłumaczę fakt, że pierwszy raz listy Mrożka – i właśnie te z Lemem – odłożyłem z widocznym znużeniem.
Książka:
Stanisław Lem, Sławomir Mrożek „Listy 1956 -1978”, Wydawnictwo Literackiem Kraków 2011.
* Jacek Wakar, szef działu Kultura w „Przekroju”.
„Kultura Liberalna” nr 145 (42/2011) z 18 października 2011 r.