Paweł Marczewski
Odległa galaktyka polskich złudzeń
Kiedy w kwietniu 2004 roku odbywał się w Warszawie Europejski Szczyt Ekonomiczny, większość mieszkańców stolicy kombinowała, jak wyjechać z miasta i z przerażeniem obserwowała, jak właściciele sklepów w centrum zabijają deskami witryny. Spodziewane starcie alterglobalistów, anarchistów i antykapitalistów z policją traktowane było przez większość mediów jak ustawka kibiców – emocjonująca, trochę niebezpieczna dla postronnych, ale w ostatecznym rozrachunku istotna wyłącznie dla uczestników.
Ciekaw jestem, czy dzisiaj, kiedy tłum w parku Zuccottiego wciąż demonstruje przeciwko chciwym finansistom z Wall Street, a w Izraelu wzbiera kolejna fala protestów, warszawiacy zachowaliby się tak samo. Wątpliwe, by tłumnie przyłączyli się do różnorodnej zbieraniny demonstrantów, którzy w chwilach wolnych od demonstrowania nie tłukli szyb w butikach, tylko spokojnie piknikowali na Polu Mokotowskim. Ale może nie traktowaliby ich jak przybyszy z obcej, postmaterialistycznej planety, którym poprzewracało się w głowach od dostatku?
Od 2004 roku sporo się na świecie zmieniło, co trudno zignorować nawet w Polsce, gdzie interesujemy się głównie sami sobą. Po wybuchu kryzysu finansowego wołanie o korektę kapitalizmu nie jest już wyłącznie domeną sierot po utopii marksistowskiej, idealistycznych hipisów czy nałogowych zadymiarzy. To, czy „okupacja” Wall Street lub rozbijanie namiotów w Tel Awiwie przyczynią się do rzeczywistej zmiany, jest jeszcze kwestią otwartą. Natomiast nie ulega już wątpliwości, że nie sposób tych protestów zignorować albo zaszufladkować jako ekscesów radykałów.
Komentarz Davida Bosco na temat odbywającego się właśnie w Cannes szczytu G20 to jeden z ostatnich dowodów na to, że takie bagatelizowanie nie jest już możliwe, albo przynajmniej wyjątkowo trudne. Bosco pisze na łamach wpływowego, należącego do głównego nurtu pisma „Foreign Policy”: „Dla najbardziej zatwardziałych anarchistów celem powinno być wywieranie nacisku na G20, a nie przeciwstawianie się istnieniu tej organizacji”. Dlaczego? Gdyż G20 bardzo różni się od Międzynarodowego Funduszu Walutowego czy G8 – skupia kraje wypracowujące 90 proc. światowego PKB, w których mieszkają dwie trzecie ludności globu. A zatem pretensje G20 do reprezentowania interesów świata są o wiele bardziej uzasadnione.
Niezależnie od tego, czy ta argumentacja jest słuszna czy nie, charakterystyczna jest ogólna wymowa komentarza. Nie odmawia się już „nawet najbardziej zatwardziałym anarchistom” prawa do protestu, lecz przekonuje, że powinni swój sprzeciw celnie ukierunkować. Z tej perspektywy to warszawiacy przyglądający się w 2004 roku kolorowej zbieraninie demonstrantów z mieszaniną ciekawości, lęku i pobłażania wydają się mieszkańcami jakiejś odległej planety. „Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce” można jeszcze było łudzić się, że protest to wyłącznie fanaberia.
* Paweł Marczewski, historyk idei, socjolog. Członek redakcji „Kultury Liberalnej” i „Przeglądu Politycznego”.
„Kultura Liberalna” nr 147 (44/2011) z 1 listopada 2011 r.