Kacper Szulecki
Prawa bez granic. O „Prawach człowieka i ich granicach” Wiktora Osiatyńskiego
Skąd wziął się pomysł na uniwersalne prawa przysługujące wszystkim ludziom nie ze względu na ich urodzenie, pochodzenie czy status społeczny, ale po prostu ich człowieczeństwo? Czy pomysł ten jest – jak twierdzi dziś wielu krytyków spoza Europy, a także niejeden zagubiony intelektualista z Zachodu – odbiciem euroamerykańskiej hegemonii kulturowej przebranej w uniwersalistyczne szaty? A może stanowi on podstawę humanizmu w jego najszerszym znaczeniu, przy której powinniśmy nieustępliwie obstawać? W napisanej z rozmachem i inspirującej książce Wiktor Osiatyński staje po stronie fundamentalnej ludzkiej wolności i, choć zachowuje wrażliwość na rozmaite zastrzeżenia, twardo broni liberalnych wartości.
Wiktor Osiatyński jest nie tylko wybitnym teoretykiem praw człowieka, lecz także osobą z zaangażowaniem broniącą ich w praktyce. Od amerykańskich czy zachodnioeuropejskich specjalistów i aktywistów różni się jednak pod bardzo istotnym względem: ma bezpośrednie doświadczenie życia w komunistycznym państwie, które odmawiało swoim obywatelom podstawowych praw i wolności. Nie jest to błahy czynnik. W swojej monografii Osiatyński udowadnia przede wszystkim, że istnieje granica krytyki praw, za którą czai się przyzwolenie na podłość, zło i przemoc. Jest to granica, której nie należy przekraczać, także w polemicznym pędzie i w oporze wobec tych czy innych niedociągnięć „okcydentalistycznego” świata.
Autor kreśli względnie krótką, ale kompletną historię pojęcia praw człowieka: od kastowych przywilejów średniowiecznych poczynając, przez powolną konstrukcję idei ukoronowaną oświeceniowymi prawami jednostki (wciąż ograniczonymi głównie do białych, dorosłych mężczyzn), aż po XX-wieczne prawa ludzkie i powojenne prawa człowieka we współczesnym znaczeniu. Nie zapomina również o pojęciu praw ekonomicznych (tzw. praw drugiej generacji) oraz podkreśla rolę środkowoeuropejskich prawników, także polskich – jak Rafał Lemkin, w wypracowaniu koncepcji zbrodni przeciwko ludzkości, potępienia ludobójstwa czy praw mniejszości. Stanowią one istotne części składowe praw człowieka w ich znaczeniu międzynarodowym i uniwersalnym, dostosowanych do realiów demokracji, której zdarza się czasem ciążyć ku „dyktaturze większości”.
Osiatyński podkreśla także niebagatelną rolę, jaką w tworzeniu współcześnie obowiązującej koncepcji praw człowieka, opartej na pojęciu ludzkiej godności, odegrały chrześcijański personalizm i myśl Jacques’a Maritaina. Warto o tym pamiętać, zwłaszcza w polskim kontekście. Ten nurt liberalnego katolicyzmu stał się później fundamentem sojuszu lewicy laickiej i chrześcijańskiej, która – obrawszy prawa człowieka za swój podstawowy idiom – dała początek opozycji demokratycznej w Polsce, a w konsekwencji także mówiącej językiem praw Solidarności. Maritainowski język praw i ludzkiej godności stał się też znakiem rozpoznawczym Jana Pawła II, co przysporzyło mu wielu zwolenników, także niewierzących, w walczącej o wolność polityczną Europie Wschodniej, jak również licznych przeciwników w Ameryce Łacińskiej. O ile bowiem liberalne myślenie o prawach dawało się pogodzić z konserwatywnymi wartościami, o tyle marksistowskie inspiracje „teologii wyzwolenia” już niekoniecznie.
W swojej książce Osiatyński przytacza wiele ciekawych faktów tworzących istny arsenał polemiczny. Na przykład argument o neokolonialnych źródłach zachodnich praw człowieka kontruje ciekawym opisem negocjacji toczących się wokół Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka, w których pierwsze skrzypce grały Chiny i inne państwa Trzeciego Świata. Autor wskazuje też na instrumentalne podejście wielu pozaeuropejskich myślicieli, którzy w prawach człowieka widzieli narzędzie dekolonizacji i narodowej emancypacji swoich krajów. Tymczasem dwa pokolenia później, kiedy samostanowienie przestało być problemem, ich potomkowie zaczęli głosić wątpliwe tezy o nieprzystawalności indywidualnie osadzonych praw i „komunitarystycznych cywilizacji azjatyckich”.
Osobną część książki stanowią rozważania poświęcone związkom praw człowieka z demokracją oraz kulturą, w ramach której konkurują ze sobą różne systemy wartości. Autor stoi na stanowisku, że to nie sama demokracja, ale przede wszystkim liberalizm konstytucyjny, podział władz i system checks and balances zapewniają przestrzeganie praw człowieka, które ze swej natury wchodzą w konflikt z demokracją. Tu warto przypomnieć paradoksalną ilustrację, jaką Osiatyński umieścił we wstępie do polskiego wydania. Kiedy po 1989 roku samorząd jednego z warszawskich przedmieść chciał wydalić ze swej wspólnoty sąsiedzkiej nosicieli wirusa HIV i chorych na AIDS, co było skrajnym przykładem „dyktatury większości”, w obronie podstawowych praw stanął… prezydent Wojciech Jaruzelski.
Podejście Osiatyńskiego do relacji istniejących między prawami człowieka i kulturą nazwane zostało „miękkim uniwersalizmem”. Filozof i prawnik z Uniwersytetu Columbia, Andrzej Rapaczyński, dowodzi, iż Osiatyński usiłuje określić najmniejszy wspólny mianownik praw człowieka, omijając przy tym totalizujące filozoficzne rozważania. Jest to więc podejście bardzo pragmatyczne, co Rapaczyński traktuje raczej jako mocną stronę owego „miękkiego uniwersalizmu”, bo pozwala on porzucić spory teoretyczne na rzecz autentycznej obrony praw. Pragmatyzm ten nie pozostał jednak bez krytyki ze strony inaczej nastawionych badaczy, a zatem tych, którzy kwestionują uniwersalność praw człowieka na gruncie kulturowym lub politycznym. Lawrence Friedmann, historyk prawa z Uniwersytetu Stanforda, w swojej recenzji zarzuca Osiatyńskiemu wąskie spojrzenie, które mówi niewiele o socjologicznym i historycznym kontekście pojawienia się idei praw. To oczywiście ciekawa kwestia, ale czy takie uhistorycznienie nie pociąga za sobą ryzyka relatywizacji podstawowych praw? Za dociekaniami Friedmana dotyczącymi tego, kiedy i dlaczego ukształtowały się prawa człowieka, kryje się bowiem pytanie, w czyim interesie się ukształtowały, a za tym pytaniem potencjalny zarzut o ich polityczny i partykularny charakter. Z prawami człowieka jest jak z demokracją. Ci, którzy są ich pozbawieni i o nie walczą, rozumieją ich fundamentalną moralną nadrzędność (to lekcja wyciągnięta z naszego doświadczenia komunizmu, ale także z przykładów współczesnych dyktatur). Ci, którym prawa człowieka i demokracja są dane, gotowi są zastanawiająco łatwo kręcić na nie nosem, a krytykę ich jakości zamieniać w podważanie ich istoty. O ile więc z naukowego punktu widzenia pytania Friedmanna mogą być ciekawe (choć wbrew słowom krytyka Osiatyński sporo pisze o historycznym kontekście pojawienia się idei praw i ich ewolucji), o tyle ich podtekst może wywoływać sprzeciw.
Podążając dalej tropem „polityczności” i „okcydentalizmu” praw człowieka, czyli tego, że powstały one w czyimś interesie i że jest to interes Zachodu, Friedmann kieruje do Osiatyńskiego i zwolenników jego podejścia pytanie: „Czy jakiekolwiek społeczeństwo tradycyjne, także we współczesnym świecie, wierzy w wolność i równość ludzi?”. Nie mogę oprzeć sie wrażeniu, że to pytanie ma posmak postkolonialnego kompleksu. Czy odpowiedź przecząca podważa w jakiś sposób uniwersalność praw, a twierdząca ją wzmacnia? A może jest to pytanie zadane zupełnie obok problemów, którymi zajmuje się Osiatyński? Aż prosi się, by zacytować w tym miejscu anegdotę, którą autor umieszcza w zakończeniu słowa wstępnego swojej książki. Na konferencji teoretyków praw człowieka głos zabrał ktoś z sali:
„Na imię mi Koi – powiedział. – Jestem z Kenii […] Niektórzy z was mówią, że prawa człowieka nie są uniwersalne. Podajecie skomplikowane argumenty. Chcę wam powiedzieć, że kiedy siedziałem w więzieniu, kiedy mnie straszyli i torturowali, nigdy ani przez chwilę nie przyszło mi do głowy, że może istnieć jakiś powód usprawiedliwiający zadawanie przez jednego człowieka takiego bólu drugiemu człowiekowi.”
Być może, jak uważają jeszcze inni krytycy, wizja Osiatyńskiego jest w jakimś stopniu teleologiczna, to znaczy przedstawia prawa człowieka jako ukoronowanie historycznego procesu. Być może pokazuje historyczny rozwój idei i zasięgu praw w kategoriach postępu, poszerzania pola wolności, a nie wyczerpuje przy tym kwestii socjologicznych źródeł tych idei. Słabe i nad wyraz akademickie to jednak zarzuty w obliczu otwartego naruszania podstawowych wolności, do których obrony Osiatyński zachęca. Dostarcza przy tym arsenału zakorzenionych w rzeczywistości i praktyce, choć opartych na solidnych teoretycznych fundamentach argumentów.
Książka:
Wiktor Osiatyński, „Prawa człowieka i ich granice”, Znak, Kraków 2011.
* Kacper Szulecki, doktorant na Uniwersytecie w Konstancji, członek redakcji „Kultury Liberalnej”.
„Kultura Liberalna” nr 147 (44/2011) z 1 listopada 2011 r.