Magdalena Malińska
Dlaczego nie można polemizować z Magdaleną Żuraw? Rzecz o lenistwie intelektualnym
Niedawno na łamach internetowej „Krytyki Politycznej” Kinga Dunin opublikowała artykuł o ironicznym tytule Dlaczego w KP nie ma felietonów kobiet?, którego przewrotność, sądząc po komentarzach internautów, nastręczyła czytelnikom wiele trudności interpretacyjnych. Dunin po pierwsze stawia fałszywą diagnozę, bo gdzie jak gdzie, ale w KP artykułów pisanych przez kobiety nie brakuje. Dalej, posługując się argumentacją krytyków publicystyki feministycznej, wypunktowuje kolejne przyczyny tego fałszywie zdiagnozowanego stanu rzeczy, następnie zaś – i tę część też trzeba byłoby pewnie czytać jako czysto ironiczną, ale nie wiem na pewno, co wewnątrz „Krytyki” się obecnie dzieje – postuluje rozwiązanie tego problemu poprzez wprowadzenie parytetu: naprzemiennego publikowania tekstów kobiecych i męskich. Zdaje się, że Dunin chce czytelnikom powiedzieć w ten sposób, że choćby tego chcieli, nie będzie pisywała stałych felietonów, bo bardziej interesuje ją (tak jak i inne publicystki KP) poruszana kwestia niż sam fakt wypowiadania się. Jest też na pewno krytyką samego gatunku felietonu: arabeski słownej, za którą żadna treść nie stoi. Nie ma tematu – nie ma felietonu, mówi Dunin. Niniejszy felieton też będzie w pewien sposób dotykał tego tematu: zadam kilka pytań o relację samego faktu publikacji felietonów kobiet oraz ich zawartości ideowej.
Spróbujmy, w charakterze eksperymentu, rozciągnąć żartobliwie postulowany przez Kingę Dunin parytet płci wśród felietonistów na całą publicystykę w Polsce, niezależnie od przynależności ideowej. Czy potrafimy sobie wyobrazić stałe kobiece kolumny i rozpoznawalne felietonistki wspierające swoim orężem polemicznym np. czasopisma prawicujące? Jakie mogłyby poruszać w nich tematy? Jakie głosić w nich poglądy? Czy skupiałyby się w nich na odpieraniu ataków feministek, czy wprowadziłyby w pole debaty publicznej zupełnie nowe, ważniejsze dla nich zagadnienia? Co mogłoby motywować je do zabierania głosu?
Powiecie: co za kuriozalny pomysł, przecież nawet jeśli chciałyby mówić same za siebie, nawet jeśli chciałyby bronić swoich interesów, mężczyźni nie dopuszczą ich do głosu, w pół słowa zawrócą je do kuchni. Beton patriarchatu nie rozszczelni się, a w oderwaniu od tego patriarchatu nie będą miały siły samodzielnie czegoś stworzyć. I tu niespodzianka: taki właśnie portal o obiecującej nazwie Konserwatystki.pl stworzyła Magdalena Żuraw, walcząca bez powodzenia w ostatnich wyborach do Sejmu RP z listy Prawa i Sprawiedliwości w Bydgoszczy. Choć obecna była w kampanii wyborczej PiS jako znak nowoczesności partii, na bydgoskiej liście dostała dopiero 4. miejsce, co właściwie od początku nie wróżyło sukcesu. Oprócz polityki Żuraw zajmuje się także publicystyką, jej artykuły znajdziemy w tygodnikach: „Uważam Rze”, „Gazecie Polskej”, „Najwyższym Czasie!”, miesięcznikach „Nowe Państwo”, „Opcja na prawo”, na portalach: Niezalezna.pl, Wpolityce.pl, Fronda.pl, Debata.olsztyn.pl, Prawica.net. Bogato. Trudno zweryfikować, czy portal Konserwatystki.pl ma za zadanie jedynie zbierać dotychczasowe artykuły Żuraw pod zbyt szumnym szyldem, czy – jak można by na podstawie tego szyldu wnosić – szerzej zakrojonym projektem społecznym, jakąś platformą wykuwania się kobiecych poglądów konserwatywnych, bowiem, jeśli nie liczyć znanych cytatów o kobietach, przewijających się w jednym z boksów, cała treść jest jej autorstwa. W zakładce „O nas” czytamy: „Lewackie ruchy «wolnościowe» z prawdziwą wolnością mają tyle wspólnego, co wół z wolą. Feministkom ciężko zrozumieć, że rola, która przypada w udziale kobiecie, jest wyjątkowa i niezastąpiona. Czym jest portal KONSERWATYSTKI? Odpowiedzią na zalew lewactwa, feminizmu i poprawności politycznej. Konserwatystek w naszym kraju jest nadal bardzo dużo. Do dziś nie miałyśmy miejsca, gdzie możemy wyrażać swoje poglądy, które pokazywałyby nasze podejście do rzeczywistości. Dlatego – jeśli jesteś konserwatystką – dołącz do nas. Zapraszamy do współpracy!”. Na podstawie lektury zakładki „Redakcja” wnoszę, że jest to zachęta niewystarczająca: po roku działania, wciąż jedyną publikującą jest założycielka portalu. Pisząc zatem „my, konserwatystki” używa chwytu pluralis maiestatis, który nie jest niewinny: tworzy w ten sposób wyobrażenie o grupie kobiet, dla których jej poglądy mają być reprezentatywne, która nie ma czasu czy ochoty wypowiadać się publicznie, intronizuje się na pozycji przywódczyni tej – w przekazywanym przez nią wyobrażeniu ogromnej i mało zróżnicowanej – rzeszy kobiet. Widać nie było zbyt wielu chętnych na to stanowisko, dlaczego?
Co bardziej życzliwi powiedzieliby może, że kobiety o poglądach konserwatywnych pozostają wciąż w większości i nie czują jeszcze potrzeby bronić się przed „zalewem lewactwa”. Ale skoro ta (wyobrażona, moim zdaniem) grupa poza urną wyborczą czy badaniami opinii publicznej nie wyraża swoich poglądów, to skąd wiemy, że są one właśnie konserwatywne? Skąd wiemy, że te kobiety w ogóle przejmuje się kwestią światopoglądową, a może ściślej – tym, co definiowane jest jako światopogląd przez – w większości płci męskiej – publicystów? Czy nie jest przez przypadek tak, że wszystkie kobiety, które nie wyrażają swoich poglądów, traktowane są w dyskursie publicznym jako osoby o poglądach konserwatywnych? A gdyby odwrócić tę zależność: czy sam fakt zabrania przez kobietę głosu w dyskusji publicznej nie jest w naszej rzeczywistości wciąż gestem feministycznym?
Wiele jest w stanowisku Magdy Żuraw niespójności, często podkopuje własne argumenty. Najniebezpieczniejsza pułapka tkwi, rzecz jasna, w określeniu roli konserwatywnej kobiety w życiu publicznym: „mądry, wartościowy mężczyzna jest chlubą kobiety. Zaś jego wyższość intelektualna przyozdabia ją pełnym blaskiem. Jak pięknie jest gdy kobieta nie wie o czym mówi jej mężczyzna a podziwia sposób w jaki mówi!” (interpunkcja oryginalna). W innym artykule: „Miejscem kobiety jest dom. Dobra literatura, poezja (pisana przez mężczyznę), ukochane dziecko. Tam może się rozwijać, tam realizować i stamtąd zmieniać świat”. Dlaczego więc Żuraw zajęła się polityką i publicystyką? Dlaczego chce sprawować funkcje publiczne? Tak zbudowana wizja konserwatywnej publicystyki kobiecej sama podstawia sobie nogę. Można więc polemizować jedynie z poszczególnymi poglądami Żuraw; wyraża opinię o bardzo różnorodnych zjawiskach współczesnych, uporządkowanych w następujące pola tematyczne: społeczeństwo, religia, kultura, polityka, historia, głównie jednak w ostrym tonie polemicznym, często w dość agresywnych słowach odnoszących się do współczesnej działalności publicznej kobiet, jak na przykład Kongresu Kobiet czy walki o odstąpienie od kary ukamienowania dla obywatelki Iranu posądzonej o cudzołóstwo. Portal jako całość nie przedstawia jednak spójnej wizji tego, czym miałaby być konserwatywna publicystyka kobieca, choć tytułem i manifestem wstępnym zakłada ujęcie całościowe.
Kategoria publicystki „konserwatywnej” jest nie tylko zdradliwa, ale też nieporęczna. Podział na „liberalne” i „konserwatywne” publicystki niczego do debaty publicznej nie wnosi. Dużo istotniejsza linia podziału przebiega zaś pomiędzy kobietami, które wypowiadają się w kwestiach publicznych i tymi, które nigdy tego nie robią. Traktowanie ich jednak – zgodnie z tradycją feministyczną – jako ofiary patriarchalnego systemu, którym prawo do głosu zostało odebrane i które czekają tylko, by je im przywrócić, wyrządza im i opinii publicznej krzywdę. Stawiając się w pozycji takiej ofiary, mają pełne prawo nie interesować się sprawami publicznymi, co jest tyleż nieobywatelskie, co bardzo wygodne. O ile owocniejsze byłyby debaty toczone na tematy publiczne, gdyby to, co – jak nam się wydaje – myślą „konserwatystki”, przybrało kształt dyskursu! Niewykluczone zresztą, że wyłoniłoby ich więcej niż tylko jeden. Niestety, propozycja Magdaleny Żuraw tylko szkodzi interesom tych kobiet, które jeszcze nie zebrały się w sobie na zaistnienie w mediach, ponieważ uzurpuje sobie prawo do ich – niezbyt udanej – reprezentacji.
* Magdalena Malińska, doktorantka na Wydziale Polonistyki UW, redaktorka kwartalnika „Res Publica Nowa”.
„Kultura Liberalna” nr 148 (45/2011) z 8 listopada 2011 r.