Bartek Biedrzycki

Sny o potędze. O mandze „Domu” Katsuhiro Otomo

Katsuhiro Otomo jest twórcą znanym głównie z majstersztyku komiksowego i filmowego, jakim jest „Akira”. Ale warto się przyjrzeć także kilku innym pozycjom w jego dorobku.

Jedną z nich jest komiks „Domu”, znany także pod anglosaskim podtytułem „A child’s dream”, chociaż niemiecki „Das Selbstmordparadies” dużo lepiej oddaje clou osi fabularnej. Otomo stworzył ten komiks w latach 1980-82, zanim zaczął prace nad „Akirą”. Było pierwszym pełnometrażowym dziełem, które przyniosło mu uznanie.

Wątek główny jest pozornie prostą zagwozdką kryminalną: dlaczego na pewnym wielkim osiedlu tyle osób popełnia samobójstwo? Sprawę badają komisarz Yamakawa i jego młody pomocnik, Takayama. Drepczą trochę w miejscu, aż którejś nocy ginie niespodziewanie policjant – ta śmierć kompletnie nie pasuje do poprzednich. Wkrótce potem, w identycznie bezsensowny sposób – rzucając się z dachu – ginie sam komisarz. Zastępuje go nowy komisarz, Okamura. Takayama tymczasem próbuje szczęścia z kobietą-medium, a na osiedle sprowadza się nowa rodzina…

Otomo bawi się tu swoim ulubionym motywem, który zaprezentował także we wcześniejszej noweli „Fireball” i w pełni rozwinął w niepohamowaną, przytłaczającą wizję w „Akirze”, czyli osobami obdarzonymi mocą – głównie telekinezą, lewitacją i pokrewnymi zdolnościami. Fabuła rozwiązuje się wielką bitwą między dwoma obdarzonymi: starcem i dziewczynką. Reprezentują tak różne podejścia i spojrzenia na swoją moc, jak nie przymierzając dobry i zły Jedi. Samo starcie jest spektakularne w każdym tego słowa znaczeniu.

Pomysł na „Domu” przyszedł mu do głowy właśnie podczas prac nad „Fireballem”. „Czy nie mógłbym zrobić czegoś ciekawszego?” – pomyślał ponoć. I gdy dostał zielone światło od ówczesnego redaktora magazynu Manga Action wziął się za swój pierwszy komiksowy horror z prawdziwego zdarzenia. Tak przynajmniej wynika z opisu samego twórcy.

Ja zapoznałem się z tą historią, kiedy byłem już co nieco otrzaskanym z Otomo – miałem zaliczone m.in. „Akirę” oraz „Memories”. Swoją kopię kupiłem w mokotowskim wtedy jeszcze Mangazynie (taki sklep to był, nie pismo), który lubimy z sentymentem powspominać w fandomie warszawskim. Przyswojenie „Domu” szło mi trochę opornie, bo moja wersja, zatytułowana właśnie „Das Selbstmordparadies” była po niemiecku, a moja znajomość tego języka nie dorasta do biegłości w angielskim czy polskim. Mimo to, sądzę, że „Domu” można byłoby spokojnie przeczytać nie znając języka w ogóle – tak filmowo i obrazowo poprowadzona jest akcja.

Otomo jest niekwestionowanym mistrzem warsztatu narracyjnego. Mało jest twórców, którzy potrafią tak perfekcyjnie sprzęgnąć warstwę graficzną i narracyjną komiksu, osiągając efektywny, silnie działający przekaz. Operując zagospodarowaniem strony i niemal filmowymi kadrami i ruchem, uzyskuje nadzwyczaj dynamiczną, wciągającą narrację. Dodatkowo jego kreska nie kojarzy się ze stereotypem mangi, jakim są smukłe piękności i wielkie oczy. Postacie raczej ciążą ku realizmowi, a w stanach silnych emocji ku surrealizmowi czy karykaturze, natomiast środowisko akcji oddane jest z pietyzmem i dokładnością mogącą stanowić wzór hiperrealistycznego przedstawienia.

Cały komiks jest zresztą pod tym względem pełen teatralnego niemal rozmachu, zachwyca bogatą galerią bohaterów – od dzieci, przez stróżów prawa, tzw. zwykłych obywateli, aż po społeczne męty i ludzi znajdujących się poza marginesem. Dodatkowo na pierwszy plan wybija się samo osiedle, milczący zbiorowy bohater i tło wydarzeń. Ten urbanistyczny wynaturzony potworek, moloch, miejski lewiatan. W takim miejscu nawet bez niczyjej pomocy ludzie mogą mieć ochotę rozstać się z życiem. Podobno zresztą to właśnie artykuł o samobójstwach na blokowiskach zainspirował Otomo do stworzenia tej opowieści. Pod tym względem osadzenie akcji przywodzi na myśl „Osiedle Promieniste” Inio Asano, gdzie jedną z osi fabularnych jest również seria samobójstw, a sceną wydarzeń jest niemal identyczny współczesny moloch urbanistyczny.

Podobnie jak ta nowsza o dwie dekady produkcja, „Domu” to opowieść pozornie spokojna i powolna, rozwijająca się leniwie, prawie jak u Kinga. Finał jednak jest spektakularny, a zakończenie w zasadzie pozostawia nas z otwartymi ustami i pytaniami bez odpowiedzi. Im dłużej się mu przyglądałem, tym głębiej się zastanawiałem: co się tak naprawdę stało?

Jest to jedna z tych trudnych, niejednoznacznych produkcji, które pod pozorem fantastycznej rozrywki skrywają ważne pytania egzystencjalne dotyczące społeczeństwa, alienacji, a także – a może przede wszystkim – odpowiedzialności i ceny, jaką płaci się za własną siłę. Przypominam o nim teraz, kiedy wydawnictwo JPF zapowiedziało polską edycję. Warto dopilnować premiery i sięgnąć po ten utwór.

Komiks:

Katsuhiro Otomo, „Domu”, Kodansha 1983, polskie zapowiedzi: JPF.

* Bartek Biedrzycki, specjalista IT, twórca, wydawca i miłośnik komiksów, członek redakcji „Kultury Liberalnej”.

„Kultura Liberalna” nr 152 (49/2011) z 6 grudnia 2011 r.