Marta Bucholc

 Hyperion na miarę naszych możliwości

Są filmy, których nie lubię, ale nie potrafię ich nie szanować.

Twórcom „Immortals” szacunek należy się po pierwsze za to, że nie próbują nawet udawać, że ich dzieło opiera się na greckiej mitologii. Czytelnik Parandowskiego, cieszący się na długo wyczekiwaną ekranizację, niewątpliwie wyjdzie z kina lekko skołowany. Okazuje się, że bogowie z założenia nie mieszają się w sprawy ludzkie (nawet w najtrywialniejszym sensie, przez co pytanie o genealogię głównego jak by nie było bohatera, Tezeusza, zawisa w próżni). Lista Olimpijczyków jest mocno zredukowana, zapewne po to, by pomięte peplosy nie pętały się w tle wojowniczej Atenie. Zgraja tytanów bardziej przypomina siną i roznegliżowaną wersję „Crazy 88” z „Kill Billa” niż dumne plemię rzucające wyzwanie Nowemu Ładowi Zeusa Kronidy. Szczególnie zaś trudno uwierzyć, że mogłoby zachodzić jakiekolwiek pokrewieństwo między tytanami a przodownikiem ruchu antysystemowego, Hyperionem. Pozostaje uznać dobór imienia tego ostatniego za podyktowany sympatią reżysera do prozy Hölderlina.

Mit jest więc tu jedynie przyczynkarsko potraktowaną inspiracją – pogodziwszy się z tym, możemy delektować się zupełnie innymi walorami dzieła – choć są to głównie sceny jatek. Polecam zwłaszcza siekanie tytanów na ćwiartki za pomocą luźnego łańcucha wprawionego w ruch posuwisto-zwrotny oraz twórcze wykorzystanie motywu Pawluka, któren był, jak wiadomo, w wole miedzianym usmażon. Doprawdy niełatwo w dzisiejszych czasach szatkować ludzi z takim uporem i z taką wiarą we własną oryginalność.

Szacunek należy się twórcom filmu również za to, że pokazują, jak to w każdej, najbardziej nawet nieludzkiej rzeczywistości bronić można podstawowych wartości: rodziny (zwłaszcza niepełnej i rekonstruowanej), dziewictwa (do pewnego momentu), solidarności (ad hoc) i honoru. W efekcie wszystkie te wartości skutecznie sprowadzone zostają do absurdu, ale twórcy filmu do ostatniej sekundy nie przestają w nie wierzyć – za tę niepodatność na bakcyla ponowoczesnego relatywizmu również należy się im respekt. Niestety, kino nie człowiek i jego odporność na melanż postmodernizmu i absolutyzmu moralnego ma swoje granice, wskutek czego pojawia się w filmie sporo absurdów. Nie zmniejszają one wprawdzie mojego doń szacunku, ale skutecznie tłumią sympatię.

Zacznijmy od wspomnianego dziewictwa: oczywiście wiadomo, że jeśli w filmie pojawi się szeroko rozreklamowana dziewica, to długo to nie potrwa. Rzecz jednak w tym, że dziewica ma tu pomóc znaleźć cudowny artefakt o wielkiej mocy, a nie pomaga (chyba że utyskiwania w rodzaju „zajmij się matką, w końcu to twoja matka” potraktować jako dowód wieszczych zdolności). Cudowny artefakt z kolei, którego wydajność jako narzędzia zniszczenia napawała widza nadzieją na niespotykanie efektowną rzeź kulminacyjną, traktowany jest jak ogryziona kość w psiarni. Ktoś go co i rusz gubi, ktoś raz sobie z niego strzeli i porzuci, bo się znudził, ktoś go złapie, co jednak obwieści niezwłocznie okrzykiem „moje, moje!” i łup, tabun tytanów się po nim przetacza, pozostawiając za sobą kurz i kapcie.

Wypada uznać, że zalążkiem powyższych (i wielu innych) idiotyzmów jest zgubna chęć zmieszczenia w jednym dziele z jednej strony: prucia końskich brzuchów, podrzynania gardeł, ćwiartowania z przewrotką, duszenia pod przykryciem i kastracji pałą, z drugiej zaś  – kilku myśli i motywów minojskich. Ponieważ trudno poważnie porównywać poziom atrakcyjności wymienionych popisów rzeźniczych z jakąkolwiek fabułą, sądzę, że kierunek rozwoju kina tego rodzaju będzie zbliżony do trendów dostrzegalnych w pornografii: do zawiązania akcji wystarczy współwystępowanie postaci na ekranie, dalej interakcja może przebiegać niewerbalnie. Sekretem szacunku i sympatii widza jest przecież prostota.

Film:

„Immortals. Bogowie i herosi 3D”
reż Tarsem Singh
prod. USA 2011

* Marta Bucholc, doktor socjologii, członek redakcji „Kultury Liberalnej”.

 Kultura Liberalna” nr 153 (50/2011) z 13 grudnia 2011 r.