Jarosław Kuisz, „Kultura Liberalna”

Wymazywanie. Wersja polska*

Na wieść o wprowadzeniu stanu wojennego znany dziennikarz Jerzy Zieleński popełnił samobójstwo. W wyniku pacyfikacji kopalni Wujek zginęło dziewięciu górników. Znane są liczne przypadki pobicia przez ZOMO ze skutkiem śmiertelnym. Współcześnie, gdy od kilku lat z sondaży jasno wynika, że Polacy są coraz bardziej zadowoleni z życia, dramatyczne gesty oporu z niedawnej przeszłości mogą wydawać się coraz mniej zrozumiałe. W świetle późniejszych wydarzeń może wręcz niepotrzebne.

Przemijający patos

Gdy przeglądamy rozmaite publikacje z lat 80., szczególnie uderzające jest dziś nasze oddalenie od ówczesnego patosu. Czarno-biały opis świata z lat 80. ustąpił po 1989 r. miejsca sporom na temat przeszłości rozpisanym na wiele głosów. Pozostawia nas to jednak z trudnym pytaniem o sens poświęcenia osób, które protestowały przeciwko wprowadzeniu stanu wojennego. Zamiast zastanawiać się po raz setny nad tym, czy generał Jaruzelski był bohaterem, czy zdrajcą, oraz prowadzić akademickie rozważania o tym, czy w 1981 roku Polska była jeszcze państwem totalitarnym, warto dziś zwrócić uwagę na zupełnie inny problem.

Otóż debaty o historię najnowszą rozpalają dziś drastycznie wąski krąg odbiorców. Na dodatek wyraźnie można tutaj dostrzec zjawisko przepaści pokoleniowej. Rozmowa o ocenie stanu wojennego nie może być zatem prowadzona bez pytania o niezwykłe wprost zjawisko rozległej ignorancji całych roczników młodych Polaków na temat niedawnej przeszłości. Już w 2005 roku ponad połowa Polaków nie znała dokładnej daty wprowadzenia stanu wojennego. 52 proc. badanych nie było w stanie podać nawet roku jego ogłoszenia (sondaż CBOS z 2011 r. potwierdza, że wiedza o tych wydarzeniach jest mniejsza niż w latach 90. „Gazeta Wyborcza”, 8 grudnia). Warto zastanowić się nad osobliwą niewiedzą, która została ewidentnie „sprowokowana” przez poprzednie pokolenia.

Zmiana sytuacji pozostaje jednak w sferze pobożnych życzeń. W szkołach średnich zajęcia z historii w najlepszym wypadku zwykle docierają do Powstania Warszawskiego i początków Polski Ludowej. Od lat można usłyszeć banalne wyjaśnienie: „Nie można wyrobić się z całym materiałem”. Znacznie ciekawsza jednak wydaje się niechęć do zagłębiania się w meandry niedawnej przeszłości w rodzinnych domach. Miliony Polaków wcale nie miały na to szczególnej ochoty. Nie dysponowały językiem, który – po 1989 roku – pozostawałby adekwatny tak do opowieści o stanie wojennym, jak i w ogóle o fenomenie pierwszej „Solidarności”. Zaznaczmy – opowieści, która nie trąci myszką i nie wprawia w zakłopotanie, lecz przekazuje wiedzę w sposób atrakcyjny, może nawet inspirujący do budowania postaw na przyszłość. Garstka nauczycieli pasjonatów, którzy wyłamują się z programu szkolnego, oraz pierwsze rekonstrukcje historyczne na ulicach nie rozwiązują problemu.

Strach i niepewność

Strach i niepewność były uczuciami, które najczęściej wskazywano w opublikowanych w zeszłym roku badaniach (zebranych w tomie „ Solidarność – doświadczenie i pamięć „ Ireneusza Krzemińskiego) jako towarzyszące Polakom w nocy z 12 na 13 grudnia 1981 roku. Większość członków wielomilionowego NSZZ „Solidarność” wobec dylematu – kontynuować działalność czy wycofać się w sferę życia osobistego – oczywiście wybrała to drugie. Intelektualiści się dziwili. „W pierwszych tygodniach po 13 grudnia zastanawiający musiał być brak jakiegokolwiek protestu w kraju, tu, gdzie na oczach świata deptano ludzkie prawa. () To milczenie mogło być oczywiście usprawiedliwione niecodzienną sytuacją – zerwaniem więzi społecznych, brakiem możliwości ogłoszenia takiego protestu itd. W pewnej chwili zacząłem myśleć o tym w czasie codziennego słuchania audycji zachodnich. Dlaczego cały świat protestuje, a tu, w Polsce, głucha cisza?” – pisał Kazimierz Orłoś w „Historii » Cudownej meliny «”. Na prawach resentymentu Andrzej Kijowski pisarz, opozycjonista dokonywał karkołomnych wywodów, by dowieść, że intelektualista PRL-owski po wprowadzeniu stanu wojennego „jest wyzwolony, oczyszczony”, nie musi wybierać między PZPR a „Solidarnością”, a „13 grudnia był najszczęśliwszym dniem w jego życiu”.

Tymczasem większość rodaków nie hamletyzowała, zajęta zgoła prozaicznymi zajęciami. Na pytanie (znów za tomem „ Solidarność – doświadczenie i pamięć „) o aktywność w okresie od wprowadzenia stanu wojennego do upadku komunizmu aż 62 proc. ankietowanych odpowiedziało: „nie należałe(a)m do żadnego związku i starałe(a)m się spokojnie przeżyć trudny czas”. Czy zatem większość miała się czym pochwalić swoim pociechom? Czy rzeczywiście miała opowiadać o tym, że po wielkich nadziejach Sierpnia’80 „starała się przeżyć trudny czas”?

Może do pewnego stopnia tak. Ale tradycyjne wyobrażenia o sobie skłaniałyby, jak wiadomo, raczej do pochwały wielkiego zaangażowania, a nie prozaicznego radzenia sobie z kupnem produktów spożywczych, benzyny czy papieru toaletowego. W Polskiej Kronice Filmowej nr 1 z 1982 roku słyszymy żwawe smyczki i widzimy szary tłum w centrum stolicy. Komentarz z offu tłumaczy migawki: „Na ulicach patrole. Po ubiegłorocznych napięciach w kraju powrócił spokój. Nam wszystkim przybyło doświadczenia. Powraca poczucie dyscypliny i bezpieczeństwa”. Następnie w PKF pokazano budkę telefoniczną, w tle rozlega się sławetne „rozmowa kontrolowana”, a oczekujący w kolejce mężczyzna układa kostkę Rubika. „Anegdoty i bezbrzeżny smutek tego wszystkiego” – notował na bieżąco Artur Międzyrzecki w dzienniku („Z dzienników i wspomnień”).

Filmowe wspomnienie wszechobecnej biedy, jeśli nie rozładowuje go humor Stanisława Barei czy sensacyjna warstwa serialu „07 zgłoś się”, budzić może dziś co najwyżej przygnębienie. „Czy w ogóle warto wracać do czasów upokorzenia i nędzy?” – wydaje się de facto odpowiadać pytaniem na pytanie większość przedstawicieli starszego pokolenia. Szczególnie teraz, gdy wciąż polska „zielona wyspa” nadal jawi się jako europejska oaza beztroski? Gdy słowo „kryzys” krąży po Europie, jak dotąd szczęśliwie omijając polskie ziemie?

Dwie strony

Często zapominamy także, iż około 100 tys. Polaków czynnie wprowadzało stan wojenny (70 tys. żołnierzy LWP oraz 30 tys. funkcjonariuszy MSW). Czy rzeczywiście w ciągu ostatnich 30 lat chwalili się oni swoim pociechom tym, co robili w grudniu 1981 roku?

Bohaterowie byli, lecz – w porównaniu z mitycznym stanem liczebnym pierwszej „Solidarności” – zdecydowanie nieliczni. W lwiej części polskich biografii noc z 12 na 13 grudnia 1981 roku nie stoi pod znakiem wielkiego heroizmu. Uzasadniona jest niechęć do wracania do „tamtych czasów”. Znakomite monografie na temat dziejów najnowszych trafiają do wąskiego grona czytelników, podobnie jak kolejne odsłony sporu znanego jako „spór o PRL”. Krzysztof Kozłowski, senator RP, szef MSW w rządzie Mazowieckiego, w połowie lat 90. cierpko wspominał, że przecież rok 1989 nie wiązał się z zaangażowaniem Polaków na masową skalę i co najwyżej można mówić o „rewolucji dwóch tysięcy”. Nie można się zatem dziwić, że w domach niechętnie snuto szczegółowe wspomnienia. Przez ostatnie 20 lat w relacjach międzypokoleniowych wystarczała powierzchowna wiedza od święta i rozległa cisza na co dzień.

Milczenie

Świadomość społeczną dotyczącą stanu wojennego ukształtowało zatem także specyficzne milczenie, które od niedawna niespodziewanie okazało się atrakcyjnym tematem dla świata polskiej kultury. Schyłek PRL-u szczególnie zaintrygował filmowców. Nie można nie zauważyć urodzaju interesujących dzieł, które poszukują własnego języka pozwalającego opuścić obszar narracyjnych klisz (dość wspomnieć o takich filmach, jak: „Wszystko co kocham” Jacka Borcucha, „Dom zły” Wojciecha Smarzowskiego czy nawet „80 milionów” Waldemara Krzystka).

Skoro, z jednej strony, oficjalnie historia stanu wojennego opowiadana była w sposób rytualny, a z drugiej strony, w sferze prywatnej po latach okazała się osobliwym tematem tabu – to być może nic dziwnego, że jest atrakcyjna i świeża. Specyficzny dla lat 80. patos jest dziś nie do odtworzenia, jednak historia najnowsza kryje jeszcze ocean fascynujących tematów. Różnorodne sposoby opowiadania o stanie wojennym współbrzmią z formującym się przed grudniem 1981 roku pluralizmem opinii. Później spory i debaty zostały do pewnego stopnia zamrożone, deklarowano konieczność zachowania jedności. Był to świadomy wybór opozycyjnej taktyki. W samym środku stanu wojennego (lipiec 1982 roku) Jacek Kuroń stwierdzał: „Jesteśmy przecież w sytuacji, z której nie ma dobrego wyjścia, musimy wybrać najmniejsze zło. Ten zaś wybór najtrudniej dokonać w jedności. Tymczasem jedność ruchu jest naszym obowiązkiem”.

Przeszłość przepracowywana

Po 1989 roku można było ustanowić uchwałą Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej dzień pamięci ofiar stanu wojennego, o jednej wizji przeszłości nie mogło być jednak mowy. W zmienionych warunkach odżył pluralizm, w ograniczonym stopniu znany jedynie z czasów pierwszej „Solidarności”. Należało oswoić się z czymś tak banalnym, jak różnice w opiniach na kwestie zupełnie zasadnicze. Jednak dyskomfort wywołany tym brakiem nie powinien być źródłem niepokoju. W końcu to między innymi spór o stan wojenny przyczyniał się do nauki pluralizmu i „kultury wieloznaczności”. Niemiecki filozof Odo Marquard zauważył, że „ludzie potrzebują wielu historii (także wielu książek i wielu wykładni), aby być indywiduami”.

Dobrze byłoby jednak, by następne pokolenia Polaków same odpowiedziały na pytanie, czy z upływem czasu gest oporu ofiar stanu wojennego rzeczywiście okazuje się smutnym gestem daremnego poświęcenia, czy nie. Tylko że na początek trzeba w ogóle dać im szansę poznania historii najnowszej.

* Tekst został opublikowany na łamach Gazety Wyborczej w dn. 2011-12-15.