Magdalena M. Baran
Święta po wyszehradzku
Wciąż z radością czekam na Boże Narodzenie. Na spotkania przy wigilijnym stole, nocne wędrowanie na Pasterkę, oglądanie szopek w krakowskich kościołach. Czekam na magię, która wydarza się między ludźmi, na dopełnianie tych wszystkich małych i wielkich tradycji, których wiele każdy z nas wynosi z rodzinnego domu. Czekam więc na jemiołę, którą (dla pomyślności i bogactwa) powieszę nad wigilijnym stołem, na upychanie sianka pod obrusem (dla urodzaju wszelkiego rodzaju), na spokój i serdeczność życzeń, karpią łuskę w portfelu, na orzechowe kotleciki mojej babci, na radosne śmiechy przy rozdawaniu prezentów przynoszonych przez Gwiazdkę (lub, jak zeznają niektórzy, przez Aniołka).
Pamiętam, gdy wiele już lat temu pierwszy raz usłyszałam moją babcię i jej młodsze siostry wśród śmiechów śpiewające pastorałkę. Dziwny język – pomyślało dziecko… Śpiewały po słowacku, bo tak śpiewał ich urodzony w słowackim Humenné ojciec. Ciągle próbuję się tego nauczyć. Może nawet bardziej niż węgierskich przekleństw (a wiadomo, że Węgrzy klną jak mało kto w Europie), którymi moja prababcia (po Wielkiej Wojnie wysłana z Wiednia na „wypoczynek” na węgierską wieś) zwykła przerywać na kilka sekund mruczane pod nosem „O Tannenbaum”. Jeśli dodać do tego miejsce jej urodzin, na czeskim letnisku w Karlovych Varach, trudno mi nie czuć się po części dzieckiem Wyszehradu. Może właśnie dlatego tak bardzo ukochałam ten – wciąż niedoceniany – kawałek Europy.
Czy w Święta różnimy się aż tak bardzo? Może tu, w Małopolsce, zważywszy na lata zaboru austriackiego, różnice nie są aż tak wyraźne. Węgierscy przyjaciele czekają na Święty Wieczór (Szent-Este), kiedy to – po podzieleniu się opłatkiem z miodem – zasiądą do stołu, na którym czekać będzie zupa rybna z rodzynkami (w innych regionach zupa migdałowa doprawiona solidną szklanicą tokaju), pieczony karp, a następnie szaloncukor, czyli pralinki z masą waniliową, orzechową, marcepanową albo z galaretką, a także czosnek zanurzony w miodzie, wedle tradycji mający zapewnić zdrowie całej rodzinie. Do tradycji należy też pieczenie strucli z makiem i orzechami, których każda gospodyni powinna upiec tyle, by móc podzielić się nimi z rodziną, przyjaciółmi i sąsiadami. Dla Węgrów niebagatelne znaczenie ma też sam świąteczny stół – nie tylko (podobnie jak wszyscy wyszehradzcy sąsiedzi) wkładają pod obrus siano, dbają również o sam obrus, który do dziś w wielu miejscach używany jest później przy wypiekaniu chleba, a na wsiach przy pierwszym zasiewie. Tradycja każe im też zbierać wigilijne okruszki, które mają mieć znaczenie magiczne, a nawet posiadać moc leczenia chorób. Są oczywiście i jasełka.
Jednak do szopki częściej spieszą Czesi. Tradycja ich wykonywania sięga u nich XVI wieku. Największą, tworzoną przez 60 lat i składającą się z 1400 figur można dziś podziwiać w muzeum regionalnym w Jindřichůvym Hradcu. Szopki można oglądać też w muzeum w Třebechovicach (m.in. stuletnią ruchomą szopkę drewnianą) i w Muzeum Mostu Karola w Pradze (tu z kolei znajdziemy największą na świecie szopkę ze słomy). Zanim jednak przyjdzie czas na szopki, Czesi (a podobnie i Słowacy) odwiedzają groby swoich najbliższych. Dopiero później siadają do stołu. Pod obrusem oprócz siana drobne pieniądze (by w nowym roku ich nie zabrakło), zaś na stole zupa (rybna bądź grzybowa) i karp pieczony z sałatką ziemniaczaną. Nie brak i słodkości – jest chałka z bakaliami, ale i drobne, pieczone pod koniec adwentu ciasteczka, czyli vánoční cukroví. Na koniec wszyscy spotykają się przy choince, gdzie czekają dary od Ježíška. Mnóstwo też wróżb, podobnych do tych, jakie polskie dziewczęta znają z wigilii świętego Andrzeja, ale i nowych, jak choćby poszukiwanie zdrowia z rozkrawanym jabłku.
W Szczodry Dzień (Sztedry Den), jak na Słowacji nazywa się Wigilię, wszyscy mają mnóstwo pracy. Wielu jednak nie zapomina o starym zwyczaju przeglądnięcia się w wodzie, w której zatopiono monetę – ma to zapewnić odpowiedni przypływ gotówki na cały nadchodzący rok. Podczas wieczerzy na stole czeka opłatek. Zazwyczaj jednak Słowacy nie dzielą się nim, ale każdy zjada kawałek, maczając go uprzednio w miodzie i doprawiając go kawałkiem czosnku, co z kolei ma dać pomyślność i zdrowie. Zaraz potem na stole pojawiają się pierogi z serem lub marmoladą, a po nich pokrojone na małe kawałki ciasto drożdżowe z mlekiem, masłem i makiem, czyli makiołki albo inaczej fuczki. Na koniec kapustnica – kapuśniak z grzybami, ziemniakami, zasmażaną cebulą i śmietaną, gdzieniegdzie doprawiana jeszcze suszoną śliwką. Kulinarne dzieło, które winno składać się z 12 potraw wieńczy smażony filet rybny. Po uczcie można zaglądnąć pod stromeček (choinkę), gdzie czekają prezenty od Jeżiszka.
Wszyscy, jak Wyszehrad długi i szeroki, często niezależnie od przywiązania do samej religii, cenim nasze świąteczne tradycje. Pielęgnujemy je, przypominając sobie jednocześnie o cieple, jakie płynie z rodzinnego ogniska, z bliskości przyjaciół, z radości goszczącej w kolędzie, w obdarowywaniu siebie nawzajem. O wszystkich drobiazgach, za którymi tęsknimy w codziennym zabieganiu. A że Święta tuż tuż…Veselé Vánoce! Boldog Karácsonyt! Veselé Vianoce! Wesołych Świąt! Wszystkim!
* Magdalena M. Baran, publicystka „Kultury Liberalnej”, koordynator projektów Instytutu Obywatelskiego. Przygotowuje rozprawę doktorską z filozofii polityki.
„Kultura Liberalna” nr 154 (51/2011) z 20 grudnia 2011 r.