Magdalena M. Baran

Gdy wieje chłodem…

Gdy wiosną 2010 mogliśmy się w końcu cieszyć z największej od lat politycznej i ideologicznej bliskości rządów krajów wyszehradzkich, w serca wielu wstąpiła nadzieja na zacieśnienie współpracy w ramach zaniedbywanej dotąd grupy. Wyglądało to naprawdę nieźle – były spotkania, rozmowy, plany. Równo rok temu były też zapowiedzi, jakim to „wyszehradzkim rokiem” będzie Anno Domini 2011. Wiele na to wskazywało. Mieliśmy bowiem względny spokój w Czechach, stabilną po wprowadzeniu euro Słowację, a nade wszystko dwie unijne prezydencje krajów z Europy Środkowej. Nim jednak upłynął miesiąc, większość tych widzianych na różowo planów wzięła w łeb.

Zaczęło się od węgierskiego falstartu, gdy zamiast unijnych planów Orbána, Europa z zapartym tchem śledziła losy jego antydemokratycznej i godzącej w wolność słowa ustawy medialnej. Po związanym z nią zamieszaniu przyszedł czas na kontrowersyjną zmianę węgierskiej konstytucji, a w końcu na potwierdzające reżimowe zapędy szefa rządu zmiany ordynacji wyborczej i ograniczenie wolności działania Trybunału Konstytucyjnego i Narodowego Banku Węgier. Na sylwestrowy deser zostawił sobie Orbán opozycję. W poprawce do nowej konstytucji uznano Węgierską Partię Socjalistyczną za spadkobierczynię dziedzictwa win Węgierskiej Partii Komunistycznej, pozwala to oskarżyć tę pierwszą niemal o całe zło okresu 1945–1990.

Pozornie spokojna, aż chciałoby się rzec nieco senna, Słowacja zaliczyła sporą europejską wpadkę, odmawiając dorzucania się do unijnego koszyka ratunkowego. Głową zapłaciła za to Iveta Radičova, która istnienie swojego rządu uzależniała właśnie od decyzji o zasileniu EFSF. Ku zdziwieniu niektórych spadło także słowackie zadowolenie z życia, a przede wszystkim duma z własnego kraju. Wedle ostatnich badań deklaruje ją już nie 66 proc. (jak to było przed rokiem), ale tylko 49 proc. obywateli. Powodów wiele – socjologowie mówią o mało popularnych reformach, o społecznym rozumieniu powiązanych z kryzysem ekonomicznym trudności (choć Słowacja nieźle się trzyma), a nawet o sromotnej klęsce narodowej reprezentacji hokeistów w odbywających się w Bratysławie mistrzostwach.

Cokolwiek złego działo się w Czechach – od niepopularnych reform (na czele z reformą systemu emerytalnego), przez protesty lekarzy, różnych branż przemysłu, aż po dość nieufne podejście do nowego kodeksu prawa cywilnego – zostało ostatnio przykryte żałobnym kirem. Śmierć Václava Havla stałą się czeskim „wydarzeniem roku”, przy którym trudno zachwycać się, iż Václav Klaus bez czynienia większych trudności podpisał propozycję budżetu, a czeska Izba Poselska przyjęła projekt nowelizacji konstytucji, wprowadzający bezpośrednie wybory prezydenckie. Nad Wełtawą jakby ciszej…

A co przyniesie Nowy Rok? Węgry zastał on przykryte falą protestów, Czechy pogrążone w żałobie (chyba przy jej okazji wychodzące nieco na prostą), Słowację zaś w oczekiwaniu na nadchodzące przedterminowe wybory parlamentarne, które mają szansę wywrócić cały ten wyszehradzki nieporządek. Dziś nie możemy być bowiem tak optymistyczni, jak wiosną 2010. Orbán (zgodnie z przypuszczeniami) okazał się wilkiem w owczej skórze, Nečas nie odetchnął jeszcze po kolejnych protestach, a Radičova zaliczywszy polityczną wpadkę musi szykować się na niekoniecznie przyjemną, długą kampanię wyborczą. Tylko Polska jakoś w tym towarzystwie milczy. Mówimy Europa, Partnerstwo Wschodnie, a na najbliższym przecież Wyszehradzie jakby nam wcale nie zależało…

* Magdalena M. Baran, publicystka „Kultury Liberalnej”. Przygotowuje rozprawę doktorską z filozofii polityki.

„Kultura Liberalna” nr 156 (1/2012) z 3 stycznia 2012 r.