Podstawowe pytanie brzmi – czy ofiary stanu wojennego były potrzebne? Istnieją dwie możliwe odpowiedzi, a wybór którejś z nich zależy od rozstrzygnięcia innej wątpliwości, a mianowicie, jaki cel chciano zrealizować przy pomocy stanu wojennego? Jeżeli w ten sposób PZPR próbowała przywrócić swoją władzę cywilną (na poziomie sprzed 1980 roku), to ofiary poniesione przez opozycję były jak najbardziej potrzebne. Udowadniały, że partia może rządzić jedynie przy pomocy terroru, w cieniu armii i policji. Pokazywały, że niemożliwy jest powrót do czasów Gierka (niezwykle słodkich dla elit partyjnych), a warunkiem utrzymania władzy przez PZPR jest powrót do czasów Stalina. Jednak takie rozwiązanie nie było popularne nawet wśród samego aparatu PZPR.

Możemy również przyjąć, że stan wojenny służył przede wszystkim przywróceniu w Polsce sytuacji umożliwiającej imperium Radzieckiemu kontynuację stanowiącej istotę jego polityki i trwającej od 1945 roku zimnej wojny. Wymagało to zachowania spójności i sprawnego działania wszystkich organów wojskowych, koniecznych dla funkcjonowania całego obszaru organów cywilnych oraz ludności jako głównego zaplecza teatru działań wojennych. Warunkiem realizacji tego celu nie było wcale przywrócenie władzy PZPR w Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, ale militaryzacja różnych dziedzin aktywności ekonomicznej i logistycznej państwa. Chodziło o to, by w zimnowojennej konfrontacji Układu Warszawskiego i NATO w Europie, poprzez utratę logistycznych zdolności Polski, ten pierwszy nie okazał się słabszy. Z tego punktu widzenia „Solidarność” stanęła na drodze do realizacji historycznej misji czerwonego imperium. Gdyby zimna wojna (a więc nieustanna gotowość gorącej konfrontacji) trwała, znaczenie PRL jako logistycznego zaplecza głównej przestrzeni działań militarnych pozostawałoby kluczowe dla imperium. Tym samym zwycięstwo WRON nadal byłoby bardzo potrzebne. W takiej sytuacji ofiary opozycji stanowiłyby jedynie kolejny wkład w fenomen La Pologne Martyre obecny w naszych dziejach od XVIII wieku.

W zimie 1981/1982 armia zrealizowała swój cel. Nieustanne protesty i ofiary (bardzo nieliczne) uniemożliwiały przywrócenie cywilnej władzy PZPR, ale nie osłabiały pozycji imperium w zimnowojennej konfrontacji. W związku z tym generałowie zachowywali się ściśle „po wojskowemu” – w sferze cywilnej nie robili nic. Wykonali zadanie i czekali na dalsze rozkazy, a tych nie było. Gdy w końcu lat osiemdziesiątych stawało się jasne, że armia imperium radzieckiego w skali globalnej przegrała zimną wojnę (a w niektórych obszarach również i gorącą), nasi zwycięzcy generałowie pozostali z niczym. Stanęli przed realnym zagrożeniem takiego obrotu spraw, który zaprowadzi ich nie przed sąd historii, ale przed sąd okręgowy – co wydawało się znacznie bardziej problematyczne. Oczywiście najlepszym rozwiązaniem dla generałów byłoby odbudowanie władzy cywilnej w oparciu o starych towarzyszy. Jednak to właśnie okazało się niemożliwe, ze względu na opór i ofiary. Władzę WRON można było utrzymać wyłącznie za pomocą siły, co udowodniły strajki z 1988 roku, które wprawdzie zostały stłumione, ale jednak się wydarzyły. Pamiętajmy, że ekonomiczne przyczyny niezadowolenia ludności nie uległy zmianie. Utrzymywanie władzy junty byłoby także wbrew polityce Gorbaczowa i popierającej go części kierownictwa KPZR.

***

Drugim ważnym zagadnieniem podejmowanym przez Jarosława Kuisza jest ignorancja młodzieży w kwestii stanu wojennego. Wiedza człowieka wpływa na zakres jego horyzontów życiowych, jak również zakres owych horyzontów jest kryterium selekcji wiedzy potrzebnej do życia oraz budowania własnej tożsamości i wyobrażeń o sobie. Tym, co przede wszystkim powoduje, że świadomość stanu wojennego jest ważna tylko dla nielicznych zainteresowanych historią, jest fakt, że stosunek do niego i do „Solidarności” nie wpływa na stosunek władzy publicznej do młodego człowieka i jego możliwości rozwoju życiowego. Codzienność wymaga od niego wiedzy innej niż historyczna. W wolnej Polsce jego tożsamość nie jest określona poprzez przynależność do ciągu pokoleń bojowników. Ci, którym dla własnej tożsamości potrzebna jest taka przynależność 11 listopada 2011 roku biegali po placu Konstytucji i wznosili okrzyki „Precz z komuną!” (równie aktualne, jak okrzyk „Precz z carem Mikołajem!”) Zresztą i oni o stanie wojennym muszą wiedzieć tylko tyle, ile jest im potrzebne do budowy tożsamości, czyli to, że „Solidarność” była kolejnym krwawo stłumionym powstaniem narodowym. Patos tamtych lat dla mojego pokolenia (60+) będący sposobem na budowanie poczucia własnej godności i indywidualności jest niepotrzebny wobec możliwości dokonywania wolnych wyborów, które współcześnie są realizacją (udaną lub nie) własnej godności i indywidualności. Nostalgię za patosem – być może nieprzeżytym odpowiednio silnie wtedy, gdy był na to czas, odczuwają „obrońcy krzyża”, uczestnicy PIS-owskich marszów i wielu z tych, którym nie wystarcza wolność pozwalająca na przyjmowanie pełnej odpowiedzialności za własny rozwój życiowy.

Pokolenia rozstrzygną „czy z upływem czasu gest oporu ofiar stanu wojennego okazuje się smutnym gestem daremnego poświęcenia”, czy nie. Chciałem pokazać, że w owym czasie gest ten odegrał zasadniczą rolę w uniemożliwieniu odbudowy cywilnej władzy PZPR. Ale z drugiej strony byłby on tylko tragiczny, gdyby ZSRR nie przegrał zimnej wojny, na co nasze działania nie miały żadnego wpływu. Powyższe pytanie można zatem odczytać następująco: Czy przyszłe pokolenia (w tym pokolenia Jarosława Kuisza) będą chciały włączyć gest oporu ofiar stanu wojennego do tradycji stanowiącej fundament swojej teraźniejszości, czy nie? Cała tradycja i dyskurs historyczny ustanawiający naszą tożsamość narodową skłania do wtłoczenia „Solidarności” w kostium powstań narodowych i w znacznym stopniu już się tak się stało. Czy może (i tego autor niniejszego tekstu bardzo by chciał) „Solidarność” pozostanie bezprecedensowym w polskich dziejach doświadczeniem walki cywilnej? Zaś gest ofiar, które niesione patosem chwili (trudnym do wyobrażenia dla tych, którzy w niej nie uczestniczyli) ginęły w imię najwyższych wartości, stanie się elementem tradycji pozwalającym docenić, że codzienne, nieheroiczne, wolne i prowadzone na własną odpowiedzialność życie będące udziałem pokolenia Jarosława Kuisza ma – jak wszystko – swoją cenę.

* Komentarz podejmuje niektóre zagadnienia, podjęte w tekście Jarosława Kuisza opublikowanym w Temacie Tygodnia „Stan wojenny w czasach Facebooka” oraz w „Gazecie Wyborczej” z dnia 16 grudnia 2011 roku.