Przemawiając w Teheranie z okazji Dnia Jerozolimy, 14 grudnia 2001 roku, były prezydent Iranu Haszemi Rafsandżani powiedział: „Jeżeli pewnego dnia także i świat muzułmański będzie wyposażony w broń, którą posiada Izrael dziś, strategia imperialistów stanie w miejscu, bowiem użycie nawet jednej bomby atomowej wewnątrz Izraela zniszczy wszystko. Świat muzułmański natomiast poniesie jedynie straty. Nie ma nic irracjonalnego w rozważaniu takiej możliwości”. Nieżyjący już Rafsandżani uchodził, całkiem słusznie, za polityka, jak na warunki irańskie, rozsądnego i umiarkowanego. Ale te słowa odzwierciedlają sposób myślenia elit Republiki Islamskiej o broni atomowej.
No ale „świat muzułmański” to wcale nie musi być Iran. Może Rafsandżani myślał o Pakistanie, który jest państwem muzułmańskim, a broń atomową już posiada? W Iranie zaś obowiązuje wszak fatwa ajatollaha Chomeiniego, który potępił broń atomową jako „sprzeczną z islamem” i wyrzekł się jej użycia.
Tyle tylko, że sam Rafsandżani przyznał, że o posiadaniu i użyciu broni atomowej Teheran myślał już podczas wojny z Irakiem, było nie było – też częścią świata muzułmańskiego. Co dopiero w przypadku Izraela, który następca Rafsandżaniego na fotelu prezydenta, Mahmud Ahmadineżad, nazwał „haniebną plamą, która winna zostać zmazana z powierzchni ziemi”.
Atomowe tajemnice Iranu
Że to tylko retoryka? A co ze śladami uranu wzbogaconego do poziomu 83 procent, wykrytymi przez Międzynarodową Agencję Energii Atomowej w ośrodku atomowym w Fordow? Każde wzbogacenie powyżej 30 procent ma jedynie wojskowe zastosowanie, zresztą sam ośrodek został zbudowany przed MAEA.
Agencja szacuje, że Iran ma już 9247,6 kilograma tak wzbogaconego uranu, co wystarczy na wytworzenie dziewięciu ładunków atomowych. W ciągu ostatnich trzech miesięcy Teheran dwukrotnie przyspieszył produkcję, co daje mu możliwość wytwarzania czterech ładunków rocznie. Żadne inne państwo nieposiadające broni atomowej tak nie postępuje. Zaś wzbogacenie uranu do poziomu 90 procent, niezbędnego dla wykorzystania ładunków w głowicach bojowych, to kwestia kilka tygodni.
Sam ładunek bowiem jeszcze nie jest bronią. Trzeba go umieścić w głowicy rakiety lub bombie lotniczej i mieć skuteczne narzędzia jej przenoszenia. Nie wiemy, czy Iran rozwiązał problemy z tym związane – choć wiemy, że prowadził ostatnio liczne związane z tym eksperymenty. Jakość i celność irańskich rakiet, co wykazały ubiegłoroczne ataki na Izrael, jest umiarkowana – ale, jak słusznie zauważył Rafsandżani, „jedna bomba wystarczy”. Znaczące jest to, że nie tylko Stany Zjednoczone, ale także państwa europejskie, krytyczne wobec polityki Jerozolimy jak Francja czy Wielka Brytania, mówiły w kontekście ataku na Iran o prawie Izraela do samoobrony. Jerozolima odpowiedziała więc na śmiertelne zagrożenie, jakie Iran stworzył.
Nie wiemy, czy to dodatkowe informacje wywiadowcze sprawiły, że Izrael uznał, iż nie może dłużej czekać. Negocjacje, jakie z Irańczykami prowadzą Amerykanie, ugrzęzły w martwym punkcie, bowiem Teheran kategorycznie odrzuca wyrzeczenie się możliwości wzbogacania uranu, uznając to za sprawę godności narodowej. Wcześniejsze porozumienie z Iranem, które Donald Trump jednostronnie i bez powodu odrzucił podczas swej pierwszej kadencji, ograniczało ilość wzbogaconego uranu, jaki Iran może posiadać, na poziomie 45-krotnie niższym od obecnego. Szanse na to, by Iran ponownie się zgodził na takie ograniczenie, są żadne.
Amerykanie się wstrzymali
Dlatego też Trump z jednej strony wezwał w przededniu ataku Izrael, by wstrzymał się z użyciem siły i dał jeszcze dyplomacji szansę – lecz po ataku oświadczył, że ultimatum na zawarcie porozumienia, jakie wystosował Irańczykom, upłynęło właśnie owego dnia. I teraz mają, co chcieli.
Dwie fale izraelskich nalotów, przy częściowo sparaliżowanej wcześniejszymi atakami irańskiej obronie przeciwlotniczej, wyrządziły Republice Islamskiej znaczne straty. W Teheranie rakieta zabiła czołowych irańskich dowódców, zgromadzonych – o czym Izrael wiedział z doniesień agentów – na zebraniu w podziemnym bunkrze. Inne rakiety uderzyły w osiedle zamieszkałe przez irańskich specjalistów od broni atomowej i programu rakietowego, zabijając wielu z nich, i zapewne także członków ich rodzin: według władz Iranu w stolicy zginęło łącznie 78 osób. Zaatakowano także ośrodki atomowe w Natanz, Fordow i Isfahanie. Władze irańskie bagatelizują jednak skutki tych ataków, twierdząc, że straty są nieznaczne. Tak było także podczas ubiegłorocznych izraelskich nalotów odwetowych po atakach irańskich, wówczas jednak te uspakajające oświadczenia niewiele miały wspólnego z rzeczywistością. Nie wiemy, jak jest tym razem. MAEA poinformowała jedynie, że nie doszło do skażeń radioaktywnych. Izraelczycy zaatakowali także dużą bazę wojskową w Tabrizie na północy oraz wyrzutnie rakietowe w różnych punktach kraju.
USA były przez Izrael ostrzeżone o nadchodzącym ataku, stąd ewakuacja rodzin dyplomatów i wojskowych. Amerykanie następnie przekazali te informacje arabskim sojusznikom w Zatoce Perskiej, a oni zapewne Iranowi. Sekretarz stanu Marco Rubio stwierdził, że Amerykanie w ataku nie uczestniczyli, a Trump – że nie udzielili nań zgody. Ma to zapewne powstrzymać Teheran przed zapowiedzianym odwetem na cele USA w regionie. Zaś brak amerykańskiego uczestnictwa bardzo ograniczył możliwości Izraelczyków. Zwłaszcza że nie posiadają oni bomb głęboko burzących o ogromnej mocy, niezbędnych do atakowania celów takich, jak podziemny ośrodek w Fordow, wydrążony pod kilometrem litej skały.
Zaś bez zniszczenia Fordow nie ma co liczyć na znaczące uderzenie w irański program atomowy, a jedynie na jego częściowe uszkodzenie i opóźnienie. Zniszczenie programu samymi nalotami zaś nie jest – jak stwierdził doradca premiera Benjamina Netanjahu ds. bezpieczeństwa narodowego, Cachi Hanegbi – po prostu możliwe. Ubocznym skutkiem zaś może być patriotyczna mobilizacja Irańczyków wokół rządzących ajatollahów, wczoraj jeszcze głęboko niepopularnych, oraz programu nuklearnego, uważanego powszechnie za rozrzutne trwonienie zasobów biednego wszak nadal kraju. Krótkoterminowy zysk może się przerodzić w długoterminową stratę dla Jerozolimy.
Wojskowy majstersztyk
Ale ów krótkoterminowy zysk jest imponujący – nie tylko z punktu widzenia już osiągniętych celów, lecz także metod do tego użytych. Atak przygotowywany był od lat, systemy broni – drony i przenośne wyrzutnie rakietowe oraz zapewne także inny sprzęt przemycono do Iranu, by je użyć na miejscu przeciwko irańskim bateriom rakietowym, co zapewniło izraelskiemu lotnictwu pełną swobodę działań bojowych – o półtora tysiąca kilometrów od baz. Izrael ponownie, po operacji przeciwko Hezbollahowi, udowodnił, że jest militarnym supermocarstwem, zdolnym do niekonwencjonalnych działań. Do takiej mobilizacji zdolni są ludzie, którzy mają poczucie, że jedynie siłą mogą obronić swój kraj przed egzystencjalnym zagrożeniem. Gdy władze irańskie będą decydowały o dalszej linii działania, może uznają, że nie jest jednak w ich interesie, by Izraelczycy nadal się czuli tak przez Teheran zagrożeni.
Zaś Izraelowi grozi to, co zawsze zwycięskim mocarstwom: przekonanie, że mając środki techniczne do niszczenia zagrożeń, nie muszą się przejmować tym, dlaczego zagrożenia te powstają. Konfliktu z Palestyńczykami nie zlikwidowały ani dyplomatyczne sukcesy porozumień abrahamowych, ani militarne sukcesy w walce z niemal pokonanym Hamasem, zdecydowanie pokonanym Hezbollahem, czy poważnie osłabionym Teheranem. Hezbollah oznajmił, że nie podejmie działań przeciw Izraelowi w związku z tym atakiem, Hamas też ograniczył się do potępień. Za to jemeńscy Huti po raz kolejny odpalili w stronę Izraela dostarczone przez Iran rakiety balistyczne. Jedna została zestrzelona przez system „Żelazna Kopuła”, druga zaś spadła w okolicach Hebronu: szrapnel ranił troje palestyńskich dzieci. Izraelczycy z łatwością odparli pierwszy odwetowy atak stu irańskich dronów, ale z całą pewnością wymiana ciosów na tych atakach się nie skończy. Jeżeli jednak Irańczycy zaatakują rakietami balistycznymi izraelskie miasta, Jerozolima zapowiedziała ataki odwetowe na irańskie instalacje naftowe.
Świat z irańską bombą byłby skrajnie niebezpieczny. Także dlatego, że jej konsekwencją, z dużym prawdopodobieństwem, byłaby także bomba saudyjska czy turecka; nie tylko Izrael poczułby się zagrożony. Ale świat, w którym jedynym sposobem rozprawienia się z tym zagrożeniem jest zwycięska wojna, także bezpieczny nie jest, bo nie tylko Izrael ma zdolności do takiej mobilizacji sił. Musimy się chyba pogodzić z perspektywą życia w coraz bardziej niebezpiecznym świecie.
This issue was published as part of PERSPECTIVES – the new label for independent, constructive and multi-perspective journalism. PERSPECTIVES is co-financed by the EU and implemented by a transnational editorial network from Central-Eastern Europe under the leadership of Goethe-Institut. Find out more about PERSPECTIVES: goethe.de/perspectives_eu.
Co-funded by the European Union. Views and opinions expressed are, however, those of the author(s) only and do not necessarily reflect those of the European Union or the European Commission. Neither the European Union nor the granting authority can be held responsible.