Paweł Majewski
Niekończąca się droga do siebie
Istnieją ludzie, którzy sądzą, że zarówno pisanie, jak i czytanie dzienników są czynnościami bezwstydnymi, co miałoby wynikać stąd, że piszący bezwstydnie skupiają się na własnym „ja”, a czytający bezwstydnie je podglądają. Z sądem tym, jak ze wszystkimi mniemaniami opartymi na kryterium tak zwanego smaku, trudno rzeczowo dyskutować. Można jednak podważyć go w następujący sposób: otóż zajmowanie się „ja” zbiorowym i podglądanie go jest również dwuznaczną czynnością. Grupy i klasy społeczne, etnosy i narody – zwłaszcza w ciągu ostatnich dwóch stuleci – ujawniły przed sobą i przed swoimi „innymi” (albo wynalazły) traumy, wstydliwe małostki oraz kłopotliwe etapy dojrzewania tak samo jak ludzie piszący dzienniki. Odpowiednikiem diarystyki na poziomie zbiorowości społecznych są wszelkie narracje historiograficzne pisane z pozycji nie-hegemonicznych, krytycznych, rewizjonistycznych. Ludzie i narody rozliczają się ze sobą tak samo bezwzględnie. Dlatego trzeba się cieszyć, kiedy badacz decyduje poświęcić lata pracy na stworzenie rzeczowego obrazu praktyk diarystycznych.
W typologii tych praktyk stworzonej przez Pawła Rodaka, poprzedzającej w jego książce szczegółową analizę dzienników pisarzy polskich, odnajdzie się niejeden prosty diarysta. A może nawet bloger – ponieważ każde pisanie o sobie, pisanie siebie, pisanie sobą jest w jakimś przynajmniej stopniu poszukiwaniem własnego „ja”; przynajmniej od czasu, gdy to „ja” zaczęło formować się w związku z intymnymi praktykami piśmiennymi, a nie z formami działania odgrywanymi w ramach zbiorowości oraz rolami społecznymi. „Wielcy pisarze” szukali się w swoich dziennikach tak samo jak „zwykli ludzie” – może tylko nieco bardziej elokwentnie i z większym nieco rozmachem. Domniemany egotyzm diarysty najczęściej jest podszyty niepewnością co do własnego przedmiotu, podczas gdy osoby naprawdę komfortowo zadomowione w sobie nie czują potrzeby spisywania się w tekście.
Czytając literaturę, widzimy preparat anatomiczny, staranie zaaranżowany obraz wycinka rzeczywistości, który przedstawia się naszym oczom i umysłom tak, abyśmy zobaczyli to, co chce nam pokazać autor. Czytając dzienniki – których autorzy-poszukiwacze nie wiedzą zazwyczaj, co chcą pokazać nawet samym sobie – widzimy żywą pulsującą tkankę istnienia kulturowego, którą nadzwyczaj trudno ująć w sekcjonujące narzędzia „rozumienia”. Między innymi dlatego na pięćdziesiąt siedem tytułów rozdziałów i podrozdziałów książki Pawła Rodaka aż osiem zawiera słowo „między” – jak gdyby badacz zmierzał do zachowania we własnej refleksji tego diarystycznego niezróżnicowania „życia” i „tekstu”. Ta „inter-essowność” widoczna jest też w tytule książki.
W praktyce diarystycznej sprzeczność obu tych instancji osiąga najwyższe napięcie. Tak jak ciało/„ciało” ludzkie jest polem wyjątkowo ostrych napięć między „naturą” i „kulturą”, ponieważ jest jednym z nielicznych danych człowiekowi w bezpośrednim doświadczeniu fenomenów niezależnych w swojej podstawowej postaci od działań kulturowych, tak samo „dziennik” jest formą graniczną pomiędzy „tekstem” (którym jest na ogół jego materialny zapis) a „życiem”, do którego każdy dziennik w zasobie swoich zapisów przylega szczelniej i ściślej niż jakakolwiek inna praktyka piśmienna. „Ciało” i „tekst” można oddalić od „natury” i „życia”. Pierwsze staje się wówczas „osobą”, drugie – „literaturą”. Dziennik jest bezpośrednio danym ciałem ludzkiego doświadczenia życiowego. Dlatego każda poważna analiza dziennika jest operacją o chirurgicznej precyzji prowadzoną na żywym organizmie, podczas gdy badając literaturę – badamy preparat.
Wobec potęgi tego źródłowego doświadczenia – pisania i czytania dziennika – kwestia jego egzystencjalno-stylistycznego uporządkowania schodzi na plan dalszy, mimo że Rodak z niej właśnie uczynił oś konstrukcyjną swojej książki, szeregując badane przez siebie dzienniki od doraźnego zapisu u Żeromskiego do przemyślanej kreacji artystycznej u Herlinga. Ale czy dziennik-literatura jest lepszy lub choćby bardziej „zaawansowany” niż dziennik-dorywcza ekspresja? Ewolucję dziennika jako projektu egzystencji osobistej lub nawet – jak u Herlinga – kulturowej trudno chyba traktować jako proces postępujący. Bo co miałoby stanowić dźwignię tego procesu? Jaki miałby być jego cel?
Możliwe, że celem autora każdego dziennika – i tego, który powstaje w piwnicy, i tego, który powstaje na salonie – jest nie tylko poszukiwanie, ale i zrównoważenie samego siebie. Zrównoważyć odnalezionego siebie – oto pierwszy krok. Potem zrównoważonego siebie należy jeszcze zrównoważyć z resztą świata, skądinąd niezrównoważoną… Tylko tyle. Czytając dzienniki badane przez Rodaka, możemy obserwować, jak niektórzy z naszych współtowarzyszy próbowali dokonać niemożliwego.
Za starannie wyważonymi dystynkcjami pojęciowymi widoczna jest w tej książce najcenniejsza cecha czytelnika wszelkich świadectw, wyznań i wyzwań – empatia. Albowiem praktyki dziennikowe bywają mizdrzeniem się do lustra i wdzięczeniem do przyszłego widza albo kompulsywnym rejestrem plotek i pomówień, albo mentalną kanalizacją, w której korytarzach trudno wytrzymać bez chustki przy nosie, albo szkicami własnego pomnika, albo, by użyć świetnego neologizmu Stempowskiego, „omfaloskopią” – lecz najcenniejsze z nich są czymś innym. Są radykalnym wezwaniem do współistnienia. Są prośbą o pomoc w byciu człowiekiem. Tej pomocy zbyt rzadko sobie udzielamy. Autorom dzienników możemy jej udzielić zazwyczaj już tylko pośmiertnie – ale ponad głosami martwych podajemy ręce żywym.
Książka:
Paweł Rodak, „Między zapisem a literaturą. Dziennik polskiego pisarza w XX wieku”, Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa 2011.
* Paweł Majewski, adiunkt w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego.
„Kultura Liberalna” nr 158 (3/2012) z 17 stycznia 2012 r.